[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ty lepszy, bo aż cztery.Mutantowi na pośmiewisko.- Wystarczy.Ty kawałek się podczołgaj wzdłuż placyku, a potembliżej do tej jamy.Dalej w lewo odbij, tam jest ta beczka pojedyncza.Zanią się przyczaisz.Ja w tym czasie wrócę do wieży i od tamtej stronyich podejdę, ale bokiem.A ty oddasz strzały odciągające uwagę.- Ależ, towarzyszu Kim Dzong II, wszystkie trzy? - prychnąłniewesoło Kaługa.- Czy tylko dwa, a ostatnią kulkę dla siebiezostawić?- Wystarczy raz.Potem odczekaj i jeszcze raz, tylko zza beczki niewyglądaj! Tamci powinni się zainteresować tobą, a ja wtedy zdążę donich się przekraść.Może nie do końca, ale wystarczająco blisko.- Wystarczająco blisko do czego?- Do rzutu, Kaługa.Niby co innego mogę zrobić?- A-haa! - załapał ideę.- I sądzisz, że to ma być ten dobry plan?- Nie jest najlepszy, ale to jedyne, co możemy teraz zrobić,szczególnie jeśli wziąć pod uwagę czas i masę innych okoliczności.Niewiem, co tamci dwaj robią przy silosie, ale nie podoba mi się to.Wiesz,co masz robić?- Jasno i dokładnie.- Przygotowany duchowo?- Do ciężkich mutantów, nie! Nie jestem gotowy i nie będę! Jakmożna być gotowym na coś takiego? Ale zrobię co trzeba.- No to zasuwaj.Ta sama droga po raz trzeci - tym razem poszło mi szybciej.Zostawiłem za sobą wieżę kontroli lotów, wyjrzałem z drugiej strony,ale schowałem się błyskawicznie.Przecież tamci trzej mogą mnie terazpo prostu zobaczyć, a ja nie widziałem ich ani kawałka, bo byli odemnie niżej, siedzieli w jamie na skraju dziury.Chociaż wydawało misię, że wystającą spomiędzy kawałków asfaltu głowę widziałem.Bezbrody, czyli Szuter albo Szary.Przykucnąłem przy murku, postukałemchwytem makarowa w kolano.Dotknąłem skorupy granatu wkieszeni.Ile jeszcze może się czołgać pan Kaługa? Byle tylko tłustądupę nisko trzymał, bo mu ją odstrzelą.Chociaż nie, przecież jestdoświadczonym.nawet jeśli nie partyzantem, to myśliwym napewno.Nieważne, że jest byłym programistą, w końcu wszyscy, którzyurodziliśmy się przed Pandemią, jesteśmy byli.Ja jestem były uczeń, aw nowym świecie, świecie tych, co przeżyli, nauczyłem się rzeczy, októrych wcześniej nie miałem pojęcia.Jeśli Kaługa przeżył nabagnach, to też swoje umie.Huknął strzał.Odczekałem jeszcze trochę.Popatrzyłem sobie wniebo, na pędzące po nieboskłonie chmurki, tak bardzo odległe iobojętne na nasze ludzkie sprawy.Zaczerpnąłem haust świeżego,porannego powietrza, położyłem się na brzuchu i poczołgałem kuczającym się w zasadzce wrogom.Nad skrajem sterczącego ku górze asfaltowego płatu pojawiła sięgłowa.Potem druga.Obydwie patrzyły w kierunku samotnej beczki.Robiłem łokciami i kolanami, starając się nie sapać.Byle tylko w mojąstronę nie patrzyli, byle tylko.Bach! - Kaługa po raz kolejny dał ognia.Jedna z głów schowała się, druga - brodata - nawet nie poruszyła.Znów pojawiła się pierwsza, błysnęła oksydowana stal, zaterkotałkarabinek.Kule zadudniły o beczkę, ta bujnęła się i potoczyła w tył.Atam za nią przecież jest Kaługa! Popełzłem jeszcze szybciej, łokcie jużwyły bólem, ale jeszcze za daleko, nie sięgnę!Beczka nagle zatrzymała się - oparła o skulonego za nią myśliwego.A nasz Polak miał tylko jedną kulkę.Tym razem wyjrzały wszystkie trzy głowy.Gdyby narysować linie,po których biegł nasz wzrok, to byłyby pod kątem prostym: oni patrząna Kaługę, ja na nich z boku.Zbliżam się, oni mnie nie widzą.Na razienie widzą.Kuzma obrócił się do mnie tyłem, usłyszałem słowa, zbyt odległe iciche, żeby cokolwiek zrozumieć.Kuzma tam najbardziejdoświadczony, niestety wie, co robić, ja na jego miejscu.Otóż to!Doskonale ocenił sytuację, wydał słuszny rozkaz.Szuter wyskoczył z jamy, podbiegł dwa kroki i walnął się na ziemię.Słusznie, dwóch kryje ogniem, trzeci podchodzi do przeciwnika.Zacząłsię czołgać, choć wolniej ode mnie.Za beczką nie było widać ruchu, aleSzary i tak puścił krótką serię nad głową kolegi, żeby niewidocznywróg nie próbował wyjść.Niedobrze, niedobrze! Szuter doczołga się dobeczki i rozwali Kaługę ogniem na wprost, a jeszcze się podzielili!Liczyłem na to, że będą wszyscy trzej w tym samym miejscu.Trzeba było działać, i to już.Za kilka sekund będzie za pózno.Poderwałem się na kolana, wyszarpnąłem granat, wyrwałemzawleczkę i puściłem łyżkę.Dwie głowy naraz odwróciły się w moimkierunku, machnąłem ręką, cytrynka poleciała wysokim lobem.Spojrzały na mnie lufy dwóch karabinów, upadłem na twarz,przykrywając głowę rękami.Kałasz odezwał się jako pierwszy, kulezagwizdały mi nad plecami.Huknęło, w uszach zadzwoniło, ziemia zadrżała.W głowie szum,stukają lecące z nieba odłamki.Coś uderza mnie w plecy, ale leżę bezruchu.Czekam jeszcze kilka sekund, unoszę głowę.Zrzucam z ramienia kawałek betonu, podnoszę pistolet obiemarękami i celuję tam, gdzie detonował granat.W powietrzu wisi pył, alenic się nie porusza.Dwóch głów nie widać.Szuter leży tak, jak upadł.Leży i jęczy.Poderwałem się, trzymając pistolet przedsobą, skoczyłem naprzód, wołając:- Kaługa!Beczka poruszyła się, myśliwy najpierw wyjrzał, potem wyskoczył iteż pobiegł.Wskoczyłem na krawędz jamy, gotów strzelać, ale zobaczyłemciała.nie było już do czego.Rzut idealny, granat musiał eksplodowaćdokładnie pomiędzy Kuzmą i Szarym.A to, co z nimi zrobił.Z boku ktoś głośno zajęczał, potem zazgrzytał beton.W dwóchdługich susach dopadłem do Szutera, nogą kopnąłem na bok jegokarabin, odsunąłem się, trzymając go na muszce.Dezerter przekręciłsię na plecy - twarz miał szarą jak popiół, ale krwi nie było widać.Obok mnie przeleciał Kaługa, dobiegł do jamy, zajrzał.- Tuzin.i jeden.mutant.- sapnął, zakrywając usta ręką ipowstrzymując odruch wymiotny.Mimo to nie pogardziłwyciągniętym z dołu, wymazanym krwią i strzępami ciała kałaszem,dopiero potem wrócił ku nam.Podniósł z ziemi karabinek Szutera.- Słuchaj.nie.- zajęczał dezerter, spróbował usiąść, ale nie dałrady, znów osunął się na asfalt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]