[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sztorm, zimno, a potem ocieplenie.Zupełne wariactwo, mróz,ciepło, wichury, ogromne fale.Jak w agencji reklamowej zarządzanej przez jakiegoś jankesa.Kolejne drinki przyniósł im starzec.Około osiemdziesiątki, pomyślał Quoyle, a jeszczepracuje, dlaczego nie.Na głowie miał krótko obciętą srebrzystą szczecinę, oczy takżesrebrzyste, wypukłe jak szkła lunety, a pod nosem szary połysk kropli, w której odbijało sięświatło.Wąsy jak świerkowe igły.Rozdziawione usta otwór w czaszce ukazujący białyjęzyk i dziąsła.Głupkowate spojrzenie utkwił w pieniądzach, które wetknął mu Tert Card. Powiem ci coś odezwał się Tert Card. Jack i Billy już wiedzą.Widzisz, odchodzę.Mam już dość Killick-Claw.W Nowy Rok.Przyjmą mnie w St.John s, potrzebują kogoś doredakcji informatora dostawców platform wiertniczych.Dzwonili wczoraj.Już od wieków sięo to staram.Mają długą listę kandydatów.Biorą tylko najlepszych.Nie muszę ci mówić, żesię cieszę.Jeśli dobrze wszystko rozegram, to może trafię do Stanów albo Meksyku, na samągórę.Chociaż uwielbiam Florydę.Pomyślę o tobie, Quoyle, jeśli jeszcze tutaj będziesz.Widzisz, wyjeżdżam w Nowy Rok.Założę się, że ty będziesz następny.Wrócisz do Stanów.Jack i Billy będą musieli sami zająć się redakcją Pleciuchy.Jeśli dadzą radę. Myślisz, że twojej żonie spodoba się miasto? %7łonie?! Ona nie jedzie.Zostaje tutaj, w domu.Tutaj jest jej miejsce.Ma tutaj całąrodzinę.Zostanie tutaj.Kobieta zostaje w domu.Tak, zostanie tutaj. Rozwścieczyła gomyśl, że mogłoby być inaczej.Kiedy skinieniem dłoni zamówił jeszcze jedną kolejkę, Quoylewstał i powiedział, że musi wracać do dzieci.Pożegnalna szklaneczka od Terta Carda. Wiesz, że Jack chce dać Billy emu moją działkę.Dostaniesz pewnie babskie sprawy,Quoyle, a do wypadków i Kroniki portowej zatrudnią kogoś nowego.Twoje dni są chybapoliczone. Jego dłoń powędrowała do koszuli i zacisnęła się.Quoyle ze zdumieniem przyglądał się gorączce, która nadeszła wraz z grudniowymisztormami, jakby demoniczna energia, którą uwolniły wichry i fale, udzieliła się ludziom nacałym wybrzeżu.Wszędzie, gdzie poszedł, rozbrzmiewało piłowanie i heblowanie,szczękanie drutów dziewiarskich.Ogromne, okrągłe puddingi nasączone brandy,wymalowane twarze lalek zrobionych z klamerek do bielizny, wypchane koty ze starychpończoch.Bunny opowiadała o świątecznym widowisku w szkole.Przygotowywała coś z Marty.Quoyle zebrał siły na godzinę wyuczonych na pamięć bożonarodzeniowych wierszyków.Nielubił Bożego Narodzenia.Myślał o czasach, kiedy jego brat rozrywał papier, w któryzawinięty był cały zestaw samochodów, niezwykle kolorowych, malutkich pojazdów.Onpewnie też dostawał wtedy jakąś zabawkę, lecz pamiętał tylko płaskie naleśniki podarunków,które zawierały piżamę albo brązowo-niebieskie trykotowe koszule, kupowane przez jegomatkę. Rośniesz tak szybko mawiała matka oskarżycielskim tonem.Jej wzrok wędrowałw stronę brata, który uderzał alfą romeo w czerwony piętrowy autobus.Nie pozbył się jeszcze wspomnień tamtych dni, dlatego z niechęcią słuchał tyranizującychgłosów płynących z radia, które odliczały dni do Bożego Narodzenia i namawiały słuchaczydo zaciągania długów.Lubił jednak zapach jodły.I musiał pójść na szkolne widowisko, którewcale nie było widowiskiem.Sala była pełna.Odświętne stroje, starcy w czarnych marynarkach, które uwierały ich podpachami, kobiety w jedwabiach i najlepszych wełnach w najróżniejszych kolorach:wielbłądzim, cynobru, pieprzu tureckiego, brązu, śliwy daktylowej, barwinka, azteckiejczerwieni.Importowane włoskie lakierki.Ufryzowane włosy, obłoki loków podtrzymanelakierem.Makijaż.Czerwone kółka różu.Ogolone twarze mężczyzn.Krawaty niczym papierpakowy.Dzieci w pastelowych, słodkich ubrankach.Zapachy płynące od wyperfumowanychciał, buczenie, jakby rój pszczół zawisł nad czerwonym polem.Quoyle, z Sunshine na rękach, nie dostrzegł nigdzie Wavey.Usadowili się obok Dennisa,który siedział sam w trzecim rzędzie.Pomyślał, że Beety pewnie pomaga w kuchni.Rozpoznał przed sobą starego barmana z Heavy Weather, kilku robotników pracujących nanabrzeżu brązowe włosy zmoczone teraz i przyczesane, twarze nabrzmiałe od alkoholu ipodniecenia wywołanego wspólnotą z tłumem.Rząd młodych rybaków oczekujących napropozycję pracy w odległych miejscach.Drażliwe chłopaki.Całe watahy krewnych iziomków wciskających się na składane krzesła.Sunshine stanęła na swoim krześle i bawiłasię, machając do ludzi, których nie znała.Nie mógł znalezć Wavey ani Herry ego.Zapachpudru.Powiedziała, że przyjdą.Rozglądał się.Na scenę wyszła dyrektorka szkoły, ubrana w brązowy żakiet.Drżące światło reflektoraprzesunęło się po jej stopach i chór składający się z uczniów młodszych klas zaczął śpiewać.Salę zalał dzwięk przenikliwych, czystych głosów.Nie tego oczekiwał.Tak, dzieci sepleniły zabawne albo religijne wierszyki nagradzanegromkimi brawami.Ale występowały nie tylko dzieci ze szkoły.Na scenie pojawiali sięludzie z miasta i okolicznych zatoczek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]