[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znać było ślady wycinania wszę-dobylskich lian.Tajemnicza ręka nie pozwoliła zakorzenić się młodym drzew-kom.Usunęła też zwalone konary, których pełno było tuż za granicami zabudowy.Zanurzyłem się w tym królestwie zapomnianej świetności.Z murów emano-wała melancholia.Wśród gruzów znalazły schronienie jaszczurki, zwinnie umy-kające spod stóp, długonogie pająki i skorpiony.Te ostatnie, wbrew utartym opi-niom, na szczęście nie szukały zwady i wycofywały się szybko, gdy padł na niechoćby mój cień.Wszystko to było niezwykle interesujące i obiecywałem sobie, że wrócę tuz przyborami do rysowania, by zrobić podobizny co ciekawszych rzezb.Na no-wo ukłuło mnie wspomnienie Pożeracza Chmur.Bardzo lubił rysować i robił todużo lepiej ode mnie.A wtedy, jakby jakiś bóg postanowił zakpić sobie ze mnie,zobaczyłem bose nogi wyłaniające się zza jakiegoś fragmentu wiekowej architek-tury.Zrobiłem parę kroków.Nogi należały do znajomej postaci.Pożeracz Chmurleżał na spłachetku piasku nawianego na zrujnowany taras.W swobodnej pozycjina boku, z ramieniem pod głową, jakby spał.Na jego udzie przycupnęła zielonajaszczurka, chłonąc równocześnie ciepło słońca i cudzej skóry.Leżał zupełnie nie-ruchomo, ale oczy miał otwarte.Palce wolniutko, leniwie przesypywały piasek.Przypominał jeszcze jedną statuę ze starego, pociemniałego brązu, na którymktoś położył figurynkę zwierzątka z trawiastego nefrytu.Czyżby właśnie tutaj po-stanowił osiąść?Nie kryłem się.Zobaczył mnie, podciągnął wargę do góry, pokazując zęby.Zachowałem spokój i usiadłem, krzyżując nogi.Spłoszona jaszczurka umknęła146między kamienie.Pożeracz Chmur przestał grozić zębami, spuścił wzrok.Nabrałgarść piachu i sypał go powoli, wąską strużką.Obaj czuliśmy się niezręcznie.Nie spodziewałem się tego spotkania, ani tego, że Pożeracz Chmur po takdługim czasie nadal pozostaje w ludzkiej skórze.Oczekiwanie nie wiadomo na coprzedłużało się.Miałem powody by przypuszczać, że Pożeracz Chmur nie życzy sobie mojejobecności tutaj.A jednak, gdybym wtedy odszedł, straciłbym ostatnią możliwośćpojednania.Rozstalibyśmy się pewnie na zawsze, podzieleni nieporozumieniem,zatracając cały ten czas, gdy byliśmy razem.I to wszystko z powodu dziewczyny,na której mi nawet nie zależało.Nie warto było z takiej przyczyny marnowaćprzyjazni.Miałem nadzieję, że Pożeracz Chmur zdążył ochłonąć i też tak myśli.Wreszcie poczułem, jak ciepła łapa mentalnego kontaktu dotyka mego umy-słu.Nieśmiałe było to połączenie i pełne rezerwy. Co u ciebie? spytał Pożeracz Chmur. Wszystko w porządku. Co robiSłony? To, co zwykle.Ostatnio wrócił do spisywania słownika lengorchiańsko-smoczego.Jak tam Liska? Rośnie.A dzieciaki Słonego? W porządku.Cała ta rozmowa przypominała pianę na piwie.Dużo niczego.Gdzieś podwszystkimi warstwami smoczych myśli czaiło się pytanie o Jagodę i obaj dosko-nale o tym wiedzieliśmy.Rozejrzałem się dokoła. To twój obszar? Skaczącej Gwiazdy.Ale mogę tu być, póki mało jem. Drażniła mnie ta bier-na poza Pożeracza Chmur.Nie raczył nawet unieść się na łokciu.Nabrałem ocho-ty, by trochę go sprowokować. Co tu robisz, oprócz tego, że wylegujesz się na słońcu, objadasz i tyjesz, jakwół naznaczony do zarżnięcia? Nic.Rzucił mi nachmurzone spojrzenie.Udałem, że tego nie zauważam.Ciągną-łem dalej. Jasne.Zwietny sposób spędzania czasu.Nie trzeba się myć, czyścić zębów,czytać książek, układać wierszy ani łazić po drzewach.Nie warto też odwiedzaćznajomych, skoro wszyscy są głupsi od ciebie.Tak jak przypuszczałem, to go ruszyło.Podniósł się, minę miał zagniewaną. Nie warto też wkładać na siebie czegokolwiek, bo i po co? dodałemzłośliwie, mając na myśli strój Pożeracza Chmur, a właściwie całkowity jego brak.Przewróciłem się na wznak, luzno rozrzucając ręce i przymykając oczy. Zasadniczo, to nie warto też oddychać.Pożeracz Chmur nachylił się nade mną.Był zły, ale nie pokazywał zębów.Marszczył brwi i wysuwał szczękę. A ty, jak zwykle, jesteś uroczy przekazał. Jak zwykle zgodziłem się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]