[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Janesłuchała zaniepokojona wieścią, że Lacey zamierza wziąćudział w wyprawie.Kiedy w końcu zdołał uwolnić się od nudziary, znów zwróciłsię ku Jane.- Mniemam, że chciałaś coś mi wyjaśnić, pani?Wiadomość o jego wyjezdzie tak ją wzburzyła, że z trudemmogła sobie przypomnieć, o co przed chwilą chodziło.Miałpuścić się na nieznane wody, podejmując podróż na krańceświata!-Wybierasz się na wyprawę Raleigha? - Zcisnęła trzoneknoża, aż zbielały jej kłykcie.- Dlaczego? James zerknął na jejrękę.- Ta myśl cię przeraża?- Owszem.Możesz stamtąd nie wrócić.Na co ci takieprzygody, panie?-Jestem młodszym synem, pani, i moje sprawy się nie liczą.-Ależ oczywiście, że się liczą! - Gniew Jane narastał.Jamessprawiał wrażenie, jakby nie dbał o swoje życie, beztrosko jenarażając.- Pani, nie musisz się aż tak przejmować moim losem.Naprawdę nie jestem tego wart.- Uśmiechnął się do niej, jakgdyby to mogło wszystko załatwić.- A teraz chciałbymusłyszeć, co możesz mi powiedzieć o swojej decyzjiodrzucenia Willa.To dla mnie tajemnica, której wyjaśnienierad byłbym poznać.Najchętniej natarłaby mu uszu za tę głupią życiową beztroskę,lecz nie były to miejsce ani czas na kłótnie.-Zerwałam zaręczyny, bo wiedziałam, że Will pragnie Ellie.-Jane sięgnęła po puchar i upiła łyk wina, opózniając moment,w którym będzie musiała spojrzeć Jamesowi w twarz.Bała się,że zobaczy na niej niedowierzanie.- Ona potrzebowała gobardziej niż ja.-Czemu od razu mu tego nie powiedziałaś? - zapytał zirytacją.-Sądzisz, że hrabia byłby zdolny przedłożyć obowiązki wobectej, którą zamierzał poślubić, na rzecz tej, którą naprawdękocha? Obawiałam się, że nie zdobędzie się na to.Gotów byłbypoświęcić się, unieszczęśliwiając nas wszystkich.James wpatrywał się w Jane, jakby widział ją po raz pierwszyw życiu.- Zrobiłaś to dla Willa i Ellie? - zapytał z niedowierzaniem.Zaśmiała się cicho.- Także i dla siebie, muszę to przyznać.Jak byś się czuł,panie, poślubiając kogoś, kto kocha najlepszego z twoichprzyjaciół?-Ale myśleliśmy.Byłem przekonany, że ty.- Tak, tak, wiem - myślałeś, że jestem jędzą o zimnym sercu.Dziwne, że nie ty jeden! - Pochyliła się ku niemu.-Czyzrobiłam coś złego?Jej uśmiech powiedział mu, że się z nim droczy.Odpowiedział w tym samym tonie:- Wszystko przez twój wygląd, pani.Jest zbyt doskonały, adoskonałość niepokoi ludzi, bo sami czują się przy niej gorsi,co ich irytuje.- Daleko mi do doskonałości. Och, gdyby wiedział" - pomyślała Jane.Nigdy nie mogłasobie wybaczyć tej fatalnej schadzki z Raleighem sprzeddwóch lat.Sprzeniewierzyła się własnym moralnym zasadom,a do tego postąpiła głupio, co było zapewne jeszcze większymgrzechem.- Czyżby? Zdradz mi w takim razie coś, co świadczyłoby otwej niedoskonałości, pani.- Na przykład co?- Chrapiesz w nocy? - poddał.Zmarszczyła brwi, udając, żesię zastanawia.- Nie wiem, musisz zapytać moją pokojówkę.-Może w takimrazie masz inny zwyczaj, jak wyłamywanie palców?- W życiu tego nie robiłam!-W ten sposób nie dowiedziesz swoich racji, pani.- Dobrze, zgoda, nie dręcz mnie już, panie.Powiem ci.Tobardzo poważna skaza na mojej doskonałości i zdaję sobiesprawę, że jeśli ją ujawnię, już nigdy nie będziesz patrzył namnie jak dawniej.-Mów!- Nie umiem śpiewać - wyznała szeptem Jane.- Naprawdę?-Ani nuty! Już osły ryczą bardziej melodyjnie.- Zwietnie, teraz ci wierzę.- Palnął dłonią w stół.- Samazrzuciłaś się z piedestału w błoto, w którym siedzimy my,zwykli ludzie.Jane zaczęła się śmiać.- Tkwiłam w tym błocie od początku, panie.To tylko tymiałeś mnie za chodzący ideał.Jonas nazywał mnie zawsze.-urwała, bojąc się, że jej wesoły nastrój pryśnie na wspomnieniezmarłego męża.- Mów, pani.Jane okręciła pierścień na palcu.- Nazywał mnie swoją ptaszyną.To był oczywiście żart, bośpiewałam jak kaczka, a nie jak słowik.- Brakuje ci go?-Nie ma dnia, żebym o nim nie myślała.Był.najcudowniejszym mężczyzną, jakiego znałam.James strzepnął z rękawa niewidoczne okruchy.- Kochałaś go? -Tak.Sprawdził, czy nikt ich nie słyszy, po czym odchrząknął irzekł:-Powinnaś w takim razie wiedzieć, że twoi pasierbowie robiąszum, rozpowiadając, iż naprawdę nie byłaś jego żoną.Doprawdy, James Lacey był ostatnim człowiekiem naświecie, z którym chciałaby rozmawiać o tych sprawach.James był równie zmieszany jak ona i poczerwieniały mupoliczki.-Widzę, że moja uwaga była niestosowna, pani.Wybacz mi!Jane zebrała się na odwagę.- Nie, panie, chcę, abyś zrozumiał, że Jonas i ja byliśmyserdecznymi przyjaciółmi.Ja ceniłam go i szanowałam, a onwspierał mnie i hołubił.Nasze małżeństwo nie przy-pominało może innych, ale było w nim więcej uczucia niż wwielu związkach.- Mogę w to uwierzyć, pani.- James łagodnie musnął palcamiwierzch jej dłoni.- Jedna ze stron tego związku zasłużyła nanajpiękniejsze uczucia.Jonas był szczęściarzem.- Nie, panie, to mnie się poszczęściło.Ocalił mnie więcejrazy, niż mogę ci powiedzieć.Uśmiech, jaki posłał jej James Lacey, był tym bardziejzniewalający, że kontrastował z jego smutną twarzą.- Pozwolisz, pani, że pozostanę przy własnym zdaniu-oświadczył.Rozdział 7Diego nerwowo zapukał do drzwi Milly, niepewny, czyprzyjmie go po godzinach pracy.Z okolicznych domówdobiegały wieczorne odgłosy - gwar rodzin zasiadających dokolacji, śmiechy, płacz dziecka na pięterku.Kot przebiegł ulicę- cień ciemniejszy od innych, z diabelsko połyskującymiślepiami.Diego odruchowo dotknął amuletu.Musiał byćszalony, wyprawiając się tu o tej porze, ale ten dom przyciągałgo jak magnes.- Kto tam? - zapytał burkliwie starszy mężczyzna o włosachsterczących jak szczotka, spoglądając nieufnie przez szparę wuchylonych drzwiach.- Chciałem zobaczyć się z twoją panią.- Kogo zapowiedzieć? Nie widzę cię - pokaż się! Diego uniósłlatarnię, którą trzymał w ręku, aby oświetliła mu twarz.Staryzrobił okrągłe oczy.- Powiedz, że przyszedł Diego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]