[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod drzewami, w gęstwinie, od czasu do czasuktóryś z nich rzucał wyzwanie, nadając głosowi dzwięk gardłowy iprzeciągły, jakim nawołują się dorośli w tej okolicy.Lżyli się na odległość,wymyślali sobie od ostatnich.Dziwne było usłyszeć nagle, daleko przedsobą, w górze głos Michała; jak on to zrobił? Potem zaczynały się maliny,którym niepodobna się było oprzeć i które zabierały sporo czasu, a dalejdziwaczne kamienie, których trudno było nie włożyć do kieszeni, młodekrzaki, kuszące, aby je odciąć nożem, na batogi, i tysiące innych okazji niew porę, tysiące zdobyczy, które potem pokazywali sobie, porównywali,wymieniali, o które czubili się albo walczyli na ziemi, leżąc na brzuchu, zrękami założonymi na plecach, głowa przeciw głowie, wedle wynalazkuMaurycego, co nazywali przepieraniem się".Była to banda tęgich nicponiów, wśród których jeden tylko Rambert byłwysoki i już barczysty jak wszyscy w jego rodzinie pochodzącej z górgdzieś koło Sabaudii.Ze swymi jasnymi, sztywnymi kosmykami, zawszew nieładzie, ze szczęką mocną już w dziesiątym roku życia, z ciemną odsłońca skórą, bosy, w łachmanach, stale podrapany do krwi, nie miał sobierównego, gdy szło o wdrapywanie się na gładkie drzewa bez gałęzi, toteżnikomu nie dawał się schwytać.Inni, bez wyjątku bruneci i niscy, krępi,byli wynikiem krzyżowania ras w Buloz, gdzie żeniono się międzykuzynami, co nikogo tam nie dziwiło.Wszyscy dość do siebie podobni, ztym, że Michał był słabszy od innych, gdyż chorował jako małe dziecko ikaszlał, gdy się za dużo nabiegał.Obowiązywała między nimi wzajemnośćumów i powszechność uprawnień, toteż wiele czasu upłynęło, zanimdopuścili do siebie Paskala jako równego.Przez pewien okres krzywopatrzyli na jego miejskie ubranie, ale wkrótce zdarł je solidnie.Było sięwśród mężczyzn, dziewcząt sobie nie życzyli.Czasem jednak zabierali namniej ważne wyprawy jakiegoś pięcio-sześcioletniego malca.Na przykładbył to brat Józka, zwany Pędrakiem, albo mały krewniak Maurycego,Pawełek.Ale nigdy nie zabierali malców, gdy mieli brnąć przez trzęsawisko.Po dobrej godzinie wspinania się lasem do góry wychodziło się na coś wrodzaju platformy, gdzie roślinność zaczynała się zmieniać.Ukazywały sięczarne świerki wymieszane z bladymi modrzewiami.Tam otwierała sięduża polana, gdzie na zasłanej igłami ziemi odbywały się narady, poważnerozważania.Było tam drzewo, na którym, jeżeli poszło się w pojedynkę,należało umieścić znak rozpoznawczy, aby zawsze było wiadomo, kto jestw górach, i aby wołając: Hop, hop!", można było usłyszeć poprzez drzewagłos Maurycego, jeśli w szparze pnia znalazło się biały kamyk, albo głosRamberta, gdy ujrzało się tam dwa patyki na krzyż uwiązane sznurkiem unasady długiej, umówionej gałęzi.Na tej także polanie przepierali się" i tutaj regulowali sprawy honorowe.Były tam również ślady rozpalanych ognisk, zagłębienia wygrzebane, abykażdy miał swoją kryjówkę, a pod wielkimi kamieniami nietykalneschowki.Z polany wspólnie wychodzili na bagna.Przez pewien czas jeszcze spotykało się drzewa, ale u ich stóp nie było jużposzycia.Zjawiał się mech, mech cętkowany, zielony i żółty, międzyniespodzianymi plamami łysiny i czarnej ziemi.Nagle las się urywał.Z daleka nie można było tego przewidzieć.Las zdawał się okrywać całyszczyt góry i tak ciasno otaczał to jakby rozdarcie, że trzeba było na niewpaść, aby je zobaczyć.Wyglądało to jak rana w sercu lasu.Mech stawałsię grzybiasty i zielony, a zieleń ta nie wróżyła nic dobrego.Roślinyzaczynały się płożyć, plątać się z sobą na czarnej ziemi.Czuło się, że taziemia jest niepewna, wilgotna i jakaś dziwna; gdzieniegdzie widać byłopęknięcia, to znów błotniste wzgórki nad małymi kałużami, gdzie skakałyżaby.Bardzo szybko ta niezdrowa roślinność pięła się w górę, tworząc nadziemią wegetację zbyt zieloną, aby mogła być uczciwa, i chłopcy nieraznurzali się w niej aż po ramiona.Nikt nie wiedział, gdzie grunt staje się zdradziecki i niepodobna byłomyśleć o tym bez zgrozy.Bagniska ciągnęły się na szerokości czterech dopięciu kilometrów i na długość niespełna kilometra.Człowiek zapadał sięw błocie z przerażającą szybkością; wielu wędrowców już w nim ugrzęzło,utopił się tam starszy brat Michała.Nigdy nie odnaleziono jego ciała.Trzyznano drogi poprzez moczary.Na tych trzech drogach, biegnących gruntemmniej więcej stałym, nagromadzone były kamienie do ich naprawy.Chłopcy przebywali niebezpieczną strefę w gromadzie.Badali gruntlaskami i nigdy nie brali z sobą Pawełka ani Pędraka, których zostawiali,drżących ze strachu, na płaskowzgórzu, przy ostatnich drzewach.Tylkomężczyzni mieli prawo narażać się i po powrocie dumnie pokazywali nogii płócienne pantofle umazane czarnym błotem bagna, gdzie zgniłe mchyprzeobrażały się w lepki i zdradziecki torf.Chłopcy z Buloz, którzy drwili ze wszystkiego i rośli bez religii mimousiłowań księdza i matek, nie bali się a wraz z nimi Paskal niczegona świecie prócz bagnisk, gdzie szukały schronienia wszelkie tajemne siły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]