[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedział nawet o jej dziwacznej,gwałtownej miłości do Hektora Mac Tavisha i próbie uwięzieniago.Przy spowiedzi słyszał wesołość w głosie, gdy spowiadała sięze swego grzechu.Wiedział, jak została pokonana przezosobliwy idealizm Mac Tavisha.Pokonała ją jej własnabezczelność i zepsucie, ale nigdy nie przyznała się do porażki.Wróciła z Paryża i Martyniki aż do Bel Manoir, aby być bliskoMac Tavisha; aby walczyć przy jego boku z karabinem, jakmężczyzna.Są wypadki rozmyślał Desmoulins kiedy wydaje się, żeBóg umieścił w człowieku przy urodzeniu jego własne piekło.Tak było z Elianą de Leche, córkąwychowanej wśród zepsucia Paryża ulicznicy, albowiem Bógwzbudził w niej miłość do tego jednego mężczyzny, któregonigdy nie mogła dosięgnąć.On sprawił, że swym zepsutymsercem pokochała tego człowieka dlatego, że był dobry,szlachetny i poważny.Bóg dał jej wiele darów, ale wśród nich dałjej także zło w sercu, które wzbudziło wstręt w Hektorze MacTavishu.Porażka, zamiast oczyścić ją, gnała coraz dalej i dalej, wcoraz głębsze szaleństwa.W końcu, pewnego dnia spotka jąplugawy i brudny koniec, i umrze, nie zaznawszy życia,ponieważ Hektor Mac Tavish nigdy jej nie pokocha.Ojciec Desmoulins nie był taki, jak wielu nietolerancyjnych,głupich i pełnych pogróżek heretyckich księży, piętnujących ipotępiających słabość swych braci.W jego sercu była litość boża,więc gdy wargi jego poruszały się w modlitwie za duszęAmadeusza de Leche, serce modliło się za duszę udręczonejkuzynki zmarłego.Amadeusz znalazł na koniec spokój, alepiekło, w którym żyła namiętna i pokonana kobieta na górze,trwało nadal.Będzie ono trwało ciągle, aż w końcu, zmęczona izatracona, znajdzie w mogile jedyny spokój, jakiego dane jejbędzie zaznać.Mac Tavish wyszedłszy z pokoju, gdzie leżał Amadeusz deLeche, udał się do sypialni, którą dzielił z Chau-vinem Boislair wciągu paru godzin dnia, kiedy można było chwycić trochę snu.Chauvin nie wrócił i pokój był pusty, drzemiący w upale zowadami bzykającymi wśród smug miedzianego, słonecznegoświatła.Najbardziej ze wszystkiego Mac Tavish pragnął ogolić się iwykąpać, miał bowiem dziwne mgliste pragnienie zmycia zsiebie atmosfery tego domu, dzikiego ogrodu,śmierci i grzechu, zdającej się przeniknąć całe to miejsce.Właśnie zdjął bluzę i wlał do miski letnią wodę ze szczerbategodzbanka, gdy zapukano do drzwi. Proszę zawołał, a jednocześnie w dalszym ciągu podwijałrękawy koszuli.Drzwi otworzyły się i weszła młoda baronowa.Uśmiechała się, najwidoczniej nie zrażona gwałtowną sceną, jakarozegrała się z samego rana. Czegóż chcesz? zapytał. Przyszłam ci powiedzieć, że wracam do Nowego Orleanu. Myślę, że tak będzie lepiej.To bezcelowe zostawać tutaj.Jesttylko kwestią czasu wkroczenie Jankesów i zajęcie obu brzegówrzeki.Usadowiła się na jednym z rzezbionych krzesełek z różanegodrewna. Dziwny sposób mówienia, jak na secesjonistę.Wziął maleńkikawałek mydła i zaczął myć ręce,czując tego gwałtowną potrzebę. Nie ma celu się łudzić.Nie możemy nawet utrzymać tegooddziału razem, nie mówiąc już o dobrej, zdyscyplinowanej,walczącej armii. W głosie jego zabrzmiała gorycz.Wszyscy powinniśmy być ubrani w błyszczącą zbroję i jechać nabiałych koniach.Tu każdy walczy sam.Każdy człowiek musi byćrycerzem, bohaterem, który sam jeden ratuje całą tę biedną,zdemoralizowaną Luizjanę.To nie wystarcza, aby zwyciężyćarmię utworzoną z twardych i zdyscyplinowanych sklepikarzy.Rycerskość umarła, Eliano.Umarła z bezpłodności i korupcji wLuizjanie.Wzięła w rękę kawałek porwanej kotary i zaczęła ją miąć, niepatrząc na niego.Długie, białe palce poruszały się nerwowo, zszybkością czółenka.Kiedy przemówiła, powiedziała dziwnąrzecz: Czy przypuszczasz, że podobały mi się kiedykolwiekwszystkie te romantyczne bzdury? Zawsze zdawałaś się rozkwitać wśród nich.Popatrzyła naniego szybko, a potem z powrotem nastrzęp zasłony.Na jej twarzy pojawił się, z szybkościąprzemykającego cienia, wyraz udręki. Co zamierzasz zrobić z Jankesem? zapytała.Popatrzył nanią zdumiony, zastanawiając się, czyprzypuszcza, że został wprowadzony w błąd pobieżnymokreśleniem: Jankes". Zrób z nim, co chcesz. On nie jest moim więzniem odpowiedziała, nie patrząc.Och, wiem, co myślisz, Hektorze.To nieprawda.Nie kocham sięw nim.ani tyle. Odmierzyła minimalny kawałeczek naczubku małego palca. Ani trochę.To jest głupiec,zarozumialec.Wyobraża sobie, że nie można mu się oprzeć. Czy to lepiej, że nie kochasz się w nim?Było między nimi osobliwe poczucie dręczącej intymności zadziwiająco podobne do intymności między kochankami, którzymogą mówić bardzo niewiele, gdyż znają już nawzajem swojemyśli.Była to gorzka intymność perwersyjna i zawiedziona,jak gdyby los przeznaczył ich na kochanków, a jednocześnieobciążył jakimś przekleństwem.Nie odpowiedziała mu.Kiedyskończył myć ręce i wytarł je, odwrócił się ku niej i rzekłobcesowo: Czego ty właściwie chcesz? Niczego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]