[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lewis odprowadził go wzrokiem.Liz przebudziła się raptownie.Od razu, w krótkiej chwili zawieszenia między snem a jawą,uzmysłowiła sobie, że coś jest nie w porządku, że światło, przenikające przez zaciągnięte zasłony,nie jest światłem świtu.Po chwili dostrzegła nieruchomą postać w fotelu.- Edward?Wymówiwszy to imię, poczuła chłód i strach, rozpacz i panikę.- To nie Edward, Liz.To ja, Lewis.Ulga, radość, momentalne odwrócenie tamtych uczuć na dzwięk głosu Lewisa,rozjaśniającego mrok bólu i strachu w promienną rozkosz i uniesienie.I zaraz potem wstrząsświadomości, jak niebezpieczne jest to szczęście, jak niedopuszczalne i karygodne.- Edward jest w szpitalu - poinformował ją Lewis, podchodząc do łóżka.- Wszystko wporządku - dorzucił szybko - nic mu się nie stało.Tylko ten wasz doktor uważał, że to&chwilowo najlepsze miejsce dla niego.Ja osobiście uważam - dokończył mściwie - że powiniensię znalezć w więzieniu.Urwał, widząc bolesne drgnięcie jej ciała pod przykryciem.- Mój Boże, Liz, przecież on mógł cię zabić powiedział porywczo.- Byłby cię.- Nie - zaprzeczyła natychmiast.- On tego nie chciał.- Czyżby? - przerwał jej Lewis.- Kiedy nadszedłem.- Zawahał się, po czym zapytał zpasją: - Dlaczego ty od niego nie odejdziesz, Liz? To nie mąż dla ciebie.Dlaczego w ogóle zaniego wyszłaś? Tylko mi nie mów, że go kochasz.Widziałem twoją twarz, kiedy się przebudziłaś imyślałaś, że to on przy tobie siedzi.Liz się wzdrygnęła.Gardło bolało ją tak, że ledwo mogła mówić.Czuła, że jest spuchnięte,wewnątrz zdawało się żywą raną.Nigdy w życiu nie była tak słaba.Pod powiekami paliły jąpowściągane łzy.Niczego nie pragnęła bardziej, jak wyciągnąć ręce i powiedzieć temumężczyznie, który na nią patrzy takim gniewnym i złaknionym wzrokiem, że go kocha ponadwszystko, błagać, żeby ją wziął w ramiona i tak trzymał, żeby jej bronił nie tylko przedEdwardem, lecz także przed wszystkimi jej własnymi strachami.Lecz gdyby to uczyniła.Wzdrygnęła się, świadoma brzemienia winy, które by musieli obojedzwigać, gdyby uległa własnej słabościEdward ma do niej słuszną pretensję, ma powód, żeby ją potępiać.To jej wina, że się na niąrzucił.Jej wina, bo nie chciała widzieć, nie chciała wiedzieć, jak bardzo ją kocha.Dopieroponiewczasie pojęła, jak niebezpieczna może się stać ta miłość pozbawiona naturalnego ujścia, jaksię obróci przeciwko nim i zatruje ich małżeństwo.- Przepraszam - powiedział chrapliwie Lewis.- Nie mam prawa.Zachowałem się równiekarygodnie jak Edward.Gorzej.- Nie - zaprzeczyła Liz zmęczonym głosem.- Nie powinnam była za niego wychodzić.Alewidzisz.Ogarnęła ją nagła potrzeba mówienia, zrzucenia przed nim ciężaru z serca, wyjaśnienia,dlaczego tak postąpiła.Zaczęła opowiadać, szybko, skrótowo, nie zatrzymując się na uczuciowejjałowości swego życia z ciocią Vi ani na świadomym okrucieństwie, z jakim ją potraktował Kit.- Aatwo teraz wynajdywać sobie usprawiedliwienia, ale gdybym wówczas wiedziała, conaprawdę czuje Edward.- Skądże mogłaś wiedzieć? - przerwał jej czule Lewis.- Byłaś dzieckiem.Liz posłała mu melancholijny uśmiech.- Już nie.Miałam siedemnaście lat, byłam dostatecznie dorosła.- Byłaś dzieckiem - powtórzył z uporem Lewis.Starał się powściągnąć gniew.Zarówno na Edwarda, jak na jego stryjecznego brata.- A jeśli chodzi o tego Kita, ojca Dawida.Tęsknisz za nim ciągle, tak?Jak zakochani od niepamiętnych czasów, nie mógł powstrzymać nutki zazdrości w głosie,lecz uspokoił go zaraz lekki dreszcz, jaki przeszedł po jej nieruchomym ciele, i spojrzenie jej oczu,pełne boleści i odrazy- Nie - odparła szczerze Liz.- I nie interesują mnie od tej pory żadni mężczyzni.Wystarcza mimałżeństwo z Edwardem. Kłamczucha" - zaszydził z niej głos wewnętrzny.Może kiedyś jej wystarczało, ale nie teraz.Wstrząsnęła się pod kocami.Nie wystarcza jej, odkąd.- Wystarcza ci? - Lewis posłał jej sceptyczne spojrzenie.- Czy aby na pewno? Chcesz się zadowalać małżeństwem z człowiekiem, który o mało cięnie zamordował, z człowiekiem.?Nie chciała pamiętać ataku Edwarda.Poruszyła się gwałtownie i zasłoniła twarz dłońmi,wstrząśnięta przypomnieniem straszliwej bezradności i paniki, kiedy sobie zdała sprawę, że sięnie uwolni z jego uścisku.- O Boże, Liz! Nie płacz, kochana! Błagam cię, nie płacz!Nie widziała, jak się zbliża, niepomna niczego prócz przypomnianego szoku i przerażenia,dopóki nie poczuła, że łóżko się ugina pod ciężarem Lewisa, i nie pojęła, że się nad nią pochyla ibierze w ramiona, kołysze ją i tuli, i szepce jej te wszystkie słodkie słowa miłości, do których takbardzo tęskniło jej samotne serce.Całował jej twarz i głaskał włosy, a ona przez cały czas powtarzała sobie gorączkowo, żemusi mu kazać przestać, że nie może tego dłużej tolerować.Lecz w jego dotknięciach i uściskachbyło tyle słodyczy, tyle ciepła, tyle miłości, że jej wygłodzone zmysły nie chciały słuchać nakazówrozumu.Zamiast kazać mu odejść, zamiast go napomnieć, że stwarza jedynie sytuację, która jej wrezultacie przysporzy cierpienia, sama nie wiedząc kiedy, zaczęła mu znowu opowiadać o swoimmałżeństwie, o niefortunnym romansie z Kitem, o Dawidzie, a w końcu nawet, z wahaniem,samooskarżycielsko, zwierzyła mu się ze swojej oziębłości płciowej.- Jeśli to mówisz, żeby mnie zniechęcić, to niepotrzebnie się wysilasz, Liz - powiedział jejpoważnie Lewis. Pragnę ciebie, ukochana, ciebie jednej.Odgarnął jej włosy z czoła, zajrzał głęboko w oczy.- Rzuć go, Liz - poprosił zdławionym szeptem. Zostaw go, pozwól mi się zaopiekowaćtobą.Przez krótką, szaloną chwilę była bliska ulegnięcia pokusie.Ma przecież prawo do tegodrogocennego, nieprzeczuwalnego szczęścia, mówiła sobie.Kochają się z Lewisem, ich miłośćpowinna żyć i rozkwitać, warta jest poświęcenia wszystkiego.Lecz zaraz powrócił jej rozsądek,świadomość, jak niemożliwe jest to, o czym myśli.- Nie mogę - powiedziała.- Musisz mnie zrozumieć.- Rozumiem tylko, że cię kocham - przerwał jej gwałtownie.- I że ty mnie kochasz.Niezaprzeczaj.Widzę to w twoich oczach, czuję w biciu twego serca, kiedy cię tulę.Zostaliśmy dlasiebie stworzeni, Liz.Grzechem będzie, jeśli nie będziemy razem, grzechem, jeśli zostaniesz zEdwardem, którego nie kochasz: To będzie grzechem, nie to, że go rzucisz, żeby być ze mną.Zamknęła oczy, serce i ciało wypełniał jej nieznośny ból.Pragnęła mu ulec, pragnęła powiedzieć: tak, rzucić wszystko i po prostu z nim odejść.Możegdyby była siedemnastoletnią dziewczyną, zdobyłaby się na to, ale nie jest już tamtąsiedemnastoletnią dziewczyną.Jest kobietą, kobietą starszą o całe dziesięciolecie i odziesięciolecie mądrzejszą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]