[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czarne pasma oddzieliły się od widmowego tułowia i niczym ręka skierowały ku armiom Zachodu.Na moment ludzie zamarli w trwodze, lecz była to ostatnia, czcza groźba Władcy Ciemności.Podmuch wiatru uderzył w chmury, rozpraszając je, sylwetka zmalała, ginąc w oddali, a stoki Ered Lithui zajaśniały w pierwszych promieniach słońca.Aragorn zamknął oczy i odetchnął głęboko.Aure antuluva! – nagle przypomniał mu się okrzyk Hurina.- Już nadszedł – powiedział cicho.– Dzień nadszedł.- Aragornie! – Gandalf zawrócił Cienistogrzywego, szykując się do zjazdu w dół.– Oddaję ci pole bitwy, nie potrzebujesz już mojej pomocy.- Dokąd jedziesz?- Chcę poprosić starego przyjaciela o pewną przysługę – czarodziej ukłonił mu się i nie czekając na odpowiedź pogalopował w dół, grzmiącym głosem nakazując zrobić mu przejście.Cokolwiek zamierzasz, niech ci się powiedzie, przyjacielu – Aragorn odprowadził go wzrokiem, a potem spojrzał w bok, szukając na sąsiednim kopcu znajomej sylwetki.Jego uśmiech zgasł, a oczy niespokojnie przebiegły cały stok w daremnym poszukiwaniu.Boromir zniknął.Tam, gdzie jeszcze przed momentem się znajdował, panowało dziwne poruszenie - ludzie tłoczyli się i napierali na siebie.Aragorn stanął w strzemionach, by lepiej widzieć.Wypatrzył kilka koni, widocznie jeźdźcy pozsiadali.Nieco w głębi stał siwy wierzchowiec, ale czy to była Koń, Aragorn nie potrafił rzec z tej odległości.Tam się coś stało, coś złego.Przeczucie było irracjonalne, w końcu Boromir mógł zjechać na drugą, niewidoczną z tego miejsca stronę kopca.Mógł też przyłączyć się do walczących na dole.- Panie mój, Easterlingowie się przegrupowują! – zabrzmiał głos Angbora.– Co rozkażesz?Aragorn po raz ostatni rzucił okiem na zachodni kopiec i dobył Andurila.- Za mną! – zawołał donośnie, unosząc ostrze do góry.Haradrimowie i Easterlingowie nie zamierzali się poddać.Choć zostali na polu bitwy sami, opuszczeni przez orków i trolle, zebrali się, mając za plecami bagnisko i utworzyli wielki, najeżony włóczniami i mieczami krąg.Ich konnica natomiast spróbowała się desperacko przedostać między kopcami.Na rozkaz Aragorna Rohańczycy i wojownicy z Dol Amroth stawili jej czoła i wzdłuż gościńca zakipiało.Południowcy bowiem w pierwszym odruchu zdecydowali się przedrzeć przez oddziały rohańskiej piechoty, licząc zapewne na to, że osławiona miłość tego plemienia do koni uczyni ich wierzchowce nietykalnymi.Jeśli tak sądzili – zawiedli się srodze.Pierwszy szereg jeźdźców nadział się na włócznie, konie padały z kwikiem, a kolejne zwierzęta potykały się o nie i zwalniały.Impet konnicy zmalał, a wkrótce cały oddział stanął w miejscu, otoczony i zmuszony do desperackiej walki.Rohirrimowie kochali konie, lecz, jak się okazało, w bitwie nie mieli sentymentów.Po mistrzowsku władali włóczniami i doskonale wiedzieli, jak wymierzyć cios, by koń runął wraz z jeźdźcem.Południowcy, ludzie dumni i zapalczywi, bronili się zażarcie i dopiero, gdy ledwie kilkudziesięciu z nich zostało przy życiu, zaczęli się poddawać.Piechota, walcząca nieopodal bagniska, o poddaniu się nie chciała nawet słyszeć.Easterlingowie, widząc zbliżające się do nich gondorskie oddziały, wpadli w istny szał bojowy.Aragorn musiał nakazać swoim żołnierzom cofnąć się i oddać inicjatywę łucznikom, by ci przerzedzili szeregi wroga przed ostatecznym starciem.Mimo beznadziejnej sytuacji Południowcy walczyli do upadłego, do ostatniej kropli krwi.Po sztandarach sądząc należeli do kasty Rhuat, a to oznaczało, że nie dadzą się wziąć w niewolę.I nie chodziło o wierność Sauronowi, raczej o ich swoiście pojęty kodeks honorowy, który w przypadku klęski nie pozwalał wojownikom żywym ustępować z pola.Ostatni z nich padł około południa i dopiero wtedy Aragorn pozwolił sobie odwrócić uwagę od bitwy.Droga, wiodąca na zachodni kopiec została oczyszczona z nieprzyjacielskich wojsk, pchnął więc Roheryna ku gościńcowi.Kiedy był już na wysokości bagniska, naprzeciw wyjechał mu Imrahil, osadzając spienionego i zbryzganego krwią siwka.- Panie… mój! – zachrypiał zdyszany, nim Aragorn zdążył mu zadać pytanie.– Boromir…- Co się stało? – Aragorna przeszył lodowaty dreszcz.- Jest ranny?- Nie… nieprzytomny, nikt… nie wie, co się stało.Nie… widziałem… nie wiem – Imrahil wziął głębszy wdech i wspierając dłoń na udzie, pochylił się w siodle ze znużeniem.– Daruj, że… mówię tak nieskładnie, ale dopiero co wyrwałem się… z kłębu bitwy.Boromir… padł jak rażony gromem… nie było mnie przy tym… powiedziano mi, że nagle spadł z siodła, pośrodku swoich oddziałów… Próbowali go ocucić, ale bez… bez skutku.- Kiedy to się stało? – zapytał Aragorn, choć w zasadzie odpowiedź już znał.- Ponoć dokładnie w chwili, gdy runęły czarne mury.Aragorn odruchowo przeniósł wzrok na rumowisko i nagle, w przebłysku olśnienia przypomniały mu się słowa Gandalfa i zdjęła go niewypowiedziana groza.A wszystko, czego dotknął Sauron obróci się w niwecz.Wszystko, czego dotknął…Amon Hen.Valarowie… Nie, to niemożliwe.To się nie może tak skończyć – rozsądek krzyczał głośno, że przecież Boromir znalazł się tylko na moment pod wpływem Pierścienia i tamten krótki kontakt z Nieprzyjacielem nie mógł wypalić aż tak trwałego piętna, by zniszczenie Jedynego pociągnęło za sobą śmierć jego ofiary.Lecz ten drugi wewnętrzny głos podszeptywał, że to, co zostało Pierścieniem skażone, czy to dobre czy złe, wraz z nim zniszczeje, tak jak głosiła to przepowiednia.A Boromir był pod Amon Hen całkowicie w mocy Pierścienia.Jedynie przez chwilę, to prawda, ale jednak był
[ Pobierz całość w formacie PDF ]