[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Koniec sznurka prysnął, zapalił się i wesoły płomyk jął biec po loncie, niezbyt szybko, trochę nierówno, to zwalniając i zatrzymując się, to błyskając mocniej i zagarniając coraz to nowe drobiny zapałczanych łepków.— Cudo! — zachwycił się uszczęśliwiony Pawełek.Janeczka, po spojrzeniu na zegarek i zapamiętaniu położenia wszystkich wskazówek, nie odrywała już oczu od palącego się sznurka.Była również zachwycona.Spalona część zwęglała się w grudki.W chwilach, kiedy płomyk zatrzymywał się i palił w miejscu, ściągał resztę sznurka ku sobie.Nie zapalona jeszcze część kurczyła się i pełzła ku niemu.Oczarowany swoim lontem Pawełek nie zwrócił na to uwagi.— Świetnie idzie! — zawyrokował radośnie.— Akurat tak, jak trzeba! Ile już czasu? Janeczka spojrzała na zegarek.— Dwadzieścia sekund.— Bardzo dobrze! Było pół metra.To już chyba połowa… Sznurek dopalił się do końca i zgasł, buchając na pożegnanie mocniejszym płomyczkiem.— Razem równo czterdzieści sekund — zakomunikowała Janeczka, niezmiernie przejęta.— Pierwszorzędnie! — ucieszył się Pawełek.— Pół metra, czterdzieści sekund, znaczy metr, osiemdziesiąt sekund.Minuta i dwadzieścia sekund, wystarczy.Przez minutę i dwadzieścia sekund można zalecieć Bóg wie gdzie! — Może lepiej spróbujmy gdzie — poradziła Janeczka przezornie.— Myślisz? Możemy zrobić próbę.Chodź, będziesz patrzyła na zegarek, a ja będę leciał.Krzykniesz „już”, a potem znów krzykniesz „już”, jak minie minuta i dwadzieścia sekund.Nie bacząc w zapale na morderczy upał, Pawełek ustawił się do startu obok samochodu ojca.Janeczka odczekała, aż sekundowa wskazówka dojdzie do dwunastki.— Już! — wrzasnęła przeraźliwie.Pawełek runął przed siebie jak oszalały.Do końca prostego odcinka ulicy było nie więcej niż dwieście metrów.Osiągnął ten koniec po dwudziestu ośmiu sekundach, kiedy Janeczka była jeszcze daleka od wydawania następnych okrzyków.Zatrzymał się, zziajany i spocony, bo przed nim był zakręt, który skryłby go przed oczami siostry, i obejrzał się w obawie, że może nie dosłyszał sygnału.Arabskie dzieci wystraszyły się i śmiertelnie, poderwały znad torby ze śmieciami i uciekły.Janeczka rękami czyniła gesty wzywające do powrotu.— Leciałeś do końca dwadzieścia osiem sekund — oznajmiła, kiedy brat dotarł do niej dość wolnym krokiem.— Mogłeś przelecieć jeszcze dwa razy tyle.Teraz ja.Biegnąc w tempie dość umiarkowanym, osiągnęła zakręt po trzydziestu pięciu sekundach.Wróciła jeszcze wolniej niż Pawełek.— Myśmy chyba zgłupieli — powiedziała z najgłębszym niesmakiem.— Nie wiem, po co latamy w tym nieziemskim upale.Tak, jakby nie było wiadomo, ile można przelecieć przez dwadzieścia sekund… Pawełek jakby nagle otrzeźwiał i spojrzał na nią z oburzeniem.— W jedenaście sekund robi się stumetrówkę, a rekord jest poniżej dziesięciu.Wszyscy to wiedzą.Sama wymyśliłaś, żeby latać! — Toteż właśnie, chyba dostałam pomieszania zmysłów z gorąca.Ty też rychło sobie przypomniałeś o tym rekordzie! Czy ty chcesz robić wybuch w dzień!? — Coś ty? Tylko w nocy! — Całe szczęście.— W nocy jest odrobinę chłodniej… — W ogóle ani w nocy, ani w dzień nie musimy tyle latać.Robię metr sznurka, możemy uciekać spacerem.Niech on już będzie gotowy, a potem zajmę się materiałem wybuchowym.Proszę, jaka ta bawełna jest doskonała, mówiłem, że tylko czysta bawełna! Na wszelki wypadek doskrobali jeszcze łepki z dwóch pudełek zapałek, nie zwracając uwagi na dobór produktu.Zapałki pochodziły z różnych zakupów i niektóre miały łepki czarne, a niektóre czerwone.Wymieszali je razem, rozdzielając na dwie połówki mydelniczki i Pawełek do jednej z nich dolał odrobinę wody.Z kłębka pani Krystyny odciął starannie odmierzone cztery i pół metra włóczki, złożył na pół i przyczepiwszy do klamki, zaczął skręcać.Janeczka sięgnęła po kłębek.— Bawełna… akryliczna… błyszcząca… — przeczytała, obracając go.Pawełek powstrzymał skręcanie sznurka.— Co? — spytał zaskoczony.— Bawełna akryliczna błyszcząca — powtórzyła Janeczka.— Tak tu jest napisane.— Niemożliwe! Jak to, akryliczna… To ma być czysta bawełna! — No zobacz sam.Cotton acrylique brillant.Bawełna akryliczna błyszcząca.Na czystej bawełnie jest napisane pure cotton, widziałam na własne oczy na mojej piżamie.Stropiony, zaskoczony i niemal obrażony Pawełek przytrzymał łokciem skręcany sznurek i wyjął jej kłębek z rąk.Mamrocząc przeczytał napis i zawahał się na moment.— No to widocznie bawełna akryliczna jest jeszcze lepsza niż czysta — zawyrokował stanowczo, odkładając kłębek i znów przystępując do skręcania.— Czy błyszcząca, czy nie, to już wszystko jedno.Nadaje się jak rzadko i żadnych grymasów nie będę stroił.Która godzina? Czy to zdąży wyschnąć, zanim ojciec wróci? — Na słońcu wyschnie za pół godziny.I już wiem, gdzie trzeba położyć.— No? — Na wierzchu muru.Na ogrodzeniu.Na tym kawałku między nami a panem Kawałkiewiczem.Nikt nawet nie spojrzy w tamtą stronę, a zresztą jest i tak za wysoko, żeby zobaczyć wierzch.— Bomba! A słońce na to świeci jak dzikie od początku do końca! Tylko muszę na czymś stanąć, żeby porządnie rozprostować.— Na krześle? — Nie, krzesło jest do bani, za niskie.Rękami sięgnę, ale oczami nie zobaczę… Już wiem! Na bidonie.Jak wytrzyma pięćdziesiąt litrów wody, to wytrzyma i mnie.Pani Krystyna razem z panią Zwijkową i panią Ostrowską piła kawę w salonie i nie zwróciła żadnej uwagi na wynoszenie z łazienki ogromnych, plastikowych bań na wodę.Z jedną Pawełek miał niejakie trudności, wolał bowiem nie ryzykować opróżnienia jej i razem z naczyniem dygował przeszło dziesięć litrów wody.Za to bidon był bardziej stabilny.Już po paru minutach porządnie wyprostowany sznurek znalazł się na murze ogrodzenia pomiędzy dwoma domkami.Bidony wróciły do łazienki.— Teraz zrobimy próbę z materiałem wybuchowym — zarządził Pawełek, uporawszy się z lontem.— Ty stań w drzwiach i patrz, co one tam robią, bo muszę wziąć parę rzeczy z kuchni.Jak znam życie, tak matka wejdzie akurat, jak będę brał, i od razu zgadnie, że albo jestem ranny, albo mam co najmniej cholerę.— Bo co to jest, to coś, co musisz brać? — Węgiel drzewny i nadmanganian potasu.Jedno na brzuch, a drugie na odkażanie.Zresztą, cukier też podejrzany, bo niby na co mi cukier? Jeść go będę czy jak? — To czekaj, niech popatrzę.Pani Krystyna zdecydowała się właśnie podać do kawy wino z wodą mineralną i weszła do kuchni.Zastała swoje dzieci nad miską brzoskwiń.Zaczynały je powoli i z niezwykłą starannością obierać ze skórki.Nie zwróciła na nie uwagi, bardzo zajęta rozmową z goszczącymi paniami, ponieważ omawiana była akurat nad wyraz interesująca sprawa skór zamszowych, które można było dostać u hurtownika w Algierze.Po chwili znów weszła do kuchni po lód z lodówki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Podstrony

    Strona startowa
    Bator Joanna Piaskowa Góra 1 Piaskowa Góra
    Księga EFT Joanna Chełmicka, Instytut EFT, 2013
    Rawik Joanna Edith Piaf Ptak smutnego stulecia
    Dahlquist Gordon Szklane księgi porywaczy snów[JoannaC]
    Ross Adam Ciemna strona małżeństwa[JoannaC]
    Bator Joanna Piaskowa Góra 02 Chmurdalia
    Wozniaczko Czeczott Joanna Macierzynstwo non fiction (2012
    Lew Tołstoj Anna Karenina[JoannaC]
    Ciemno, prawie noc Joanna Bator
    Bator Joanna Ciemno, prawie noc
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tabl.keep.pl