[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A jednak wciąż wracałem do niej myślami.- Czy znalazła pani cokolwiek?- Nic szczególnego.Każdy odpowiednio rozbudowany zbiór danych i zmiennych umożliwia zidentyfikowanie jakiegoś tam schematu, jednak żadne z naszych ustaleń nie były wiążące.Na wszelki wypadek wynotowałam jednak to, co udało nam się ustalić, wraz z rzucającymi się w oczy skupieniami i anomaliami.- Dziękuję.-A potem się zawahałem.- Anomaliami?- Och, to naprawdę nic wielkiego.Po prostu przypadki, w których określone dane można uznać za unikalne.Przykładowo, w pozycji trzeciej, „SP”, znaleźliśmy unikalną zmienną pochodze-nia etnicznego.Pozycja ósma, „MW”, była jako jedyna powiązana z lokalizacją wewnętrzną.Patrzę właśnie na te dokumenty… Cóż, jest tu jeszcze kilka innych przykładów, ale niewiele.Pokiwałem głową, rozumiejąc, o jakie dane chodzi.Sandra Peacock, jedyna ofiara o czarnym kolorze skóry.Marie Wilkinson, jedyna osoba zamordowana we własnym domu.I tak dalej.Pozorne anomalie, jakie nieodzownie napotkamy w każdym losowym zbiorze danych, tuż obok licznych zbiegów okoliczności.- Jeśli chodzi o skupienia, to w większości już je omówiliśmy - mówiła dalej Joyce.- Są ewidentne, sam je pan na pewno dostrzegł.Dla pewności usunęliśmy różne kombinacje elementów na wypadek, gdyby ciąg był ukryty gdzieś pomiędzy nimi.- Elementy statyczne - przypomniałem sobie użyty przez profesor termin.- Dokładnie.Ale nic nie znaleźliśmy.- Rozumiem.Takich właśnie wyników się spodziewałem.A jednak coś wciąż nie dawało mi spokoju.Ktoś przecież wysłał tamte listy.Było jasne, że dla tego kogoś szyfr miał ogromne znaczenie.Pokonanie nas za jego pomocą miało dla niego znaczenie.Instynkt podpowiadał mi, że było w tym coś, co…- Czy wysłać panu raport e-mailem, czy…?- E-mail wystarczy - powiedziałem.- Wraz z rachunkiem, oczywiście.- Nie wystawię rachunku.Zacząłem protestować, ale profesor nie pozwoliła mi dokończyć.- Normalnie bym to zrobiła.Ale w tych okolicznościach - i zważywszy na to, jak niewiele byłam w stanie państwu pomóc -nie uważałabym tego za etyczne.- Pomogła nam pani niezmiernie, proszę mi wierzyć.- No cóż… Mimo wszystko.- Dziękuję, pani profesor.Gdy Joyce się rozłączyła, zadzwoniłem do Laury i zrelacjonowałem jej naszą rozmowę.- Raport powinien być w drodze.- Już go mam.- Ależ z niej efektywna kobieta.- To tak jak ja.A ty gdzie jesteś?- Dopiero dotarłem do szpitala.Ja nie jestem zbyt efektywny.Ruszyłem przez parking w kierunku recepcji.Pod wejściem dostrzegłem grupki palących pacjentów.Jakiś mężczyzna stał podparty na kulach, unosząc zabandażowaną stopę nad ziemią, podczas gdy jego towarzysz przypalał mu papierosa.- Masz jakieś nowe wieści? - zapytała Laura.- Nie.Ale kiedy wychodziłem, wszystko było w porządku.On jest śliczny, Lauro.Mówię ci.- No to musiał się wdać w Rachel.- Ha, ha, ha.Ale jesteś dowcipna.Fellowes roześmiała się cicho, a ja już miałem zmienić temat, gdy przede mną drzwi do szpitala rozsunęły się i ze środka wyszedł mężczyzna z paczką papierosów w dłoni.A ja zatrzymałem się w połowie drogi do wejścia.- Pozdrów ją ode mnie, okej? - usłyszałem w telefonie głos mojej partnerki.Nie odpowiedziałem.Stałem nieruchomo i patrzyłem, jak mężczyzna wyciąga z paczki papierosa i unosi go do ust.Potem osłonił zapalniczkę dłonią i usłyszałem ciche kliknięcie.- Hicks?- zdziwiła się Laura.Mężczyzna zapalił papierosa, a przed jego twarzą wyrosła chmura dymu.Potem uniósł głowę i wsunął zapalniczkę z powrotem do kieszeni.Tony Wilkinson.Oczywiście fakt, że był akurat w szpitalu, nie powinien nikogo dziwić.Jego nowo narodzony syn nadal leżał w ciężkim stanie na oddziale intensywnej terapii, więc to jasne, że Tony tu był.Zawahałem się tylko dlatego, że przed chwilą profesor Joyce wspomniała jego żonę.I minutę później natykam się na niego.Zbieg okoliczności.Dziwny, ale nic nieznaczący.A jednak gdzieś’ z tyłu mojej głowy pojawiła się pewna myśl.Jedyna osoba zamordowana we własnym domu.- Hicks?- Poczekaj chwilę, Lauro.Ruszyłem w stronę Tonyego Wilkinsona, cały czas nie spuszczając go z oczu.Nie miałem pojęcia, co mu powiem.Sekundę później mężczyzna obrócił głowę i zobaczył mnie.Nasze spojrzenia się spotkały.Wilkinson podnosił akurat papieros do ust, ale jego dłoń zadrżała i zastygła w powietrzu.- Panie Wilkinson! - zawołałem.- Detektyw Hicks! Pamięta mnie pan?Mężczyzna upuścił papierosa, obrócił się na pięcie i szybko wszedł do szpitala.Rzuciłem się biegiem w kierunku drzwi.54.Kiedy wpadłem do szpitala, do zalanego żółtawym światłem hallu głównego, Wilkinson zdążył zniknąć z pola widzenia.Widocznie tuż za drzwiami również zaczął biec.Ponieważ przed szpital wyszedł drzwiami po prawej stronie budynku, założyłem, że teraz także pobiegł korytarzem w tamtym kierunku.Minąłem warczące automaty na kawę, dla pewności zerknąłem w lewo, a potem skręciłem w prawo.Dobrze znałem tę trasę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]