[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Shan przyjrzał się jej z uwagą.W chińskich instytucjach granica między humanitarnąpracą na rzecz borykających się z trudnościami kolonii a zwyczajnym wygnaniem była dośćpłynna.- Ale czy możecie być tak pewni przyczyny zgonu? Może śmierć nastąpiła w wynikuupadku, a głowa została odcięta pózniej, z powodów, które nie miały z tym nic wspólnego.- Nie miały z tym nic wspólnego? Serce biło jeszcze w momencie oddzielania głowy odtułowia.W przeciwnym razie w ciele zostałoby o wiele więcej krwi.Shan westchnął.- A więc co to było? Siekiera?- Coś ciężkiego.I ostrego jak brzytwa.- Może skała?Doktor Sung skrzywiła się tylko z irytacją i ziewnęła.- Pewnie.Skała ostra jak skalpel.To nie było jedno cięcie.Ale powiedziałabym, że niewięcej niż trzy.- Był przytomny?- W chwili śmierci nie.- Chyba nie możecie tego wiedzieć, nie widząc głowy.- Wystarczy spojrzeć na jego ubranie - odparła.- Prawie nie było na nim śladów krwi.%7ładnych skrawków naskórka czy włosów za paznokciami.%7ładnych zadrapań.Nie było żadnejwalki.Ciało ułożono tak, żeby się wykrwawiło.Leżało na plecach.Z tyłu swetra znalezliśmyziemię i okruchy skał.Tylko z tyłu.- Ale to, że był nieprzytomny, jest tylko hipotezą.- A jaką wy macie hipotezę, towarzyszu? %7łe poniósł śmierć, upadając na skałę, a obokprzechodził przypadkiem jakiś kolekcjoner głów?- To jest Tybet.Jest tu cała grupa społeczna, której zadaniem jest rozcinanie ciałzmarłych.Może w pobliżu znalazł się jakiś ragyapa, który zaczął przygotowywać zwłoki dopodniebnego pochówku, a potem coś mu przeszkodziło.- Co?- Nie wiem.Ptaki.- Ptaki nie latają w nocy - burknęła.- I nie widziałam jeszcze tak wiekiego sępa, żebydał radę porwać całą czaszkę.- Wysunęła kartkę spod klipsu notatnika.- To chyba wy jesteścietym głupcem, który mi to przysłał - powiedziała.Był to wypełniony i gotowy do podpisuformularz protokołu powypadkowego.- Pułkownik czułby się lepiej, gdybyście po prostu to podpisali.- Nie pracuję dla pułkownika.- Mówiłem mu to.- I co?- To delikatna kwestia dla kogoś takiego jak on.Sung rzuciła mu ostatnie piorunujące, niemal pogardliwe spojrzenie i bez słowaprzedarła formularz na pół.- A jak to się ma do delikatności?Rzuciła strzępy kartki na obnażone zwłoki i zamaszystym krokiem opuściłaprosektorium.Jilin wyraznie napawał się swoją nową pozycją przodownika Czterysta Czwartej.Olbrzym i morderca parł na czele kolumny, waląc młotem w głazy, od czasu do czasuprzystając, by rzucić pełne złośliwej satysfakcji spojrzenie tybetańskim więzniom, siedzącymgrupkami na stoku.Shan przyjrzał się pozostałym.Było to dwunastu Chińczyków iwyznających islam Ujgurów, rzadko widywanych w brygadach drogowych.Zhong wysłał naSzpon Południowy personel kuchenny.Odszukał wzrokiem Choje.Lama siedział w pozycji lotosu, z zamkniętymi oczyma, pod samymwierzchołkiem góry, otoczony kręgiem mnichów.Ich zamiarem było chronić go, gdy strażnicy wkroczą do akcji.W praktyce znaczyłoby to tylko, że będą jeszcze bardziej rozwścieczeni, gdy go wreszcie dopadną.Ale strażnicy siedzieli wokół ciężarówek, paląc papierosy i pijąc zaparzoną nadogniskiem herbatę.Nie zwracali uwagi na więzniów.Obserwowali drogę z doliny.Na widok Shana radosne uniesienie Jilina zgasło.- Podobno dali ci robotę na zewnątrz - burknął, kończąc zdanie uderzeniem młota.- Tylko na parę dni.Wrócę.- Wszystko cię ominie.Potrójne racje dla tych, co pracują.Durne szarańcze skończą zpołamanymi skrzydłami.Stajnia będzie pękać w szwach.Zostaniemy bohaterami.-Szarańczami przezywano rodowitych Tybetańczyków, wytykając monotonne brzęczenie ichmantr.Shan przyjrzał się czterem kopczykom oznaczającym miejsce odkrycia zwłok.Powoliobszedł teren dookoła, szkicując go w notesie.Sung miała rację.Zabójca dokonał swego dzieła tutaj.To tu zarżnął swoją ofiarę iwyrzucił w przepaść zawartość jej kieszeni.Ale dlaczego nie sięgnął pod sweter, do kieszonkikoszuli, w której schowane były dolary? Dlatego, pomyślał, że dłonie miał zakrwawione, akoszula była biała i czysta.- To dziwne, jechać taki kawał za miasto i nie zrzucić ciała z urwiska.Wtedy nikt by gonigdy nie znalazł - usłyszał za plecami.To Yeshe wspiął się za nim na zbocze, pierwszy razokazując jakiekolwiek zainteresowanie ich zadaniem.- Chodziło właśnie o to, żeby ktoś je znalazł.- Shan ukląkł, by odgarnąć resztę kamienizasłaniających rdzawą plamę.- W takim razie po co było przykrywać je kamieniami?Shan odwrócił się i przyjrzał mu się uważnie.Potem przeniósł wzrok na mnichów,niespokojnie obserwujących jego poczynania.W drobnych szczelinach albo pod głazamiukrywały się jungpo, głodne duchy.- Może po to, żeby strażnicy nie zauważyli go już z daleka.- Ale przecież to właśnie strażnicy je znalezli - zaoponował Yeshe.- Nie.Pierwsi znalezli je więzniowie.Tybetańczycy.Zostawił Yeshego zerkającego niepewnie na cztery kopczyki i podszedł do Jilina.- Chcę, żebyś potrzymał mnie nad urwiskiem - powiedział.Jilin opuścił młot.- Chyba ci odbiło.Shan powtórzył żądanie.- Tylko na parę sekund.Tam.- Pokazał gdzie.- Przytrzymasz mnie za kostki.Jilin powoli ruszył za nim na skraj urwiska.Na jego twarzy pojawił się przebiegłyuśmiech.- Sto pięćdziesiąt metrów.Będziesz miał sporo czasu, żeby to sobie przemyśleć, zanimtrzaśniesz o ziemię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]