[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pulsowanie w głowie czuł już tylko jako słabe echo i przez chwilę zdawało mu się, że za biurkiem siedzi nie Gletkin, ale Nr 1 i patrzy na niego z tym samym wyrazem dziwnie ironicznego zrozumienia, z jakim go pożegnał, kiedy uścisnęli sobie ręce po ostatnim spotkaniu.Przypomniał mu się napis, który przeczytał kiedyś nad bramą w Errancis, gdzie leżą St.Just, Robespierre i ich szesnastu zgilotynowanych towarzyszy.Jest to tylko jedno słowo:Dormir — spać.Począwszy od tej chwili pamięć wydarzeń znów miała zatarte kontury.Prawdopodobnie zasnął po raz drugi — na kilka minut czy sekund; nie pamiętał jednak, czy tym razem śnił cokolwiek.Obudził go prawdopodobnie Gletkin, żądając aby podpisał zeznanie.Podał mu wieczne pióro, które, jak Rubaszow z lekkim uczuciem odrazy zauważył, zachowało ciepłotę kieszeni przytykającej do ciała.Stenotypistka przestała notować; w pokoju panowała zupełna cisza.Lampa także przestała syczeć i rozlewała normalne, raczej słabe światło, bo w oknie widać już było brzask.Rubaszow podpisał.Pozostało mu uczucie ulgi i wyzbycia się odpowiedzialności, choć nie pamiętał, jak do tego doszedł; potem, półprzytomny z senności, przeczytał protokół, w którym było przyznanie się, że namawiał młodego Kieffera do zabójstwa przywódcy Partii.Przez chwilę miał wrażenie, że cała sprawa jest groteskowym nieporozumieniem; przelotnie powstał w nim odruch, każący przekreślić podpis i podrzeć dokument; potem przypomniał sobie wszystko, wytarł binokle o rękaw i podał przez biurko papier Gletkinowi.Następnym szczegółem, który zachował w pamięci było to, że szedł wzdłuż korytarza.Eskortował go umundurowany olbrzym, który go był prowadził do Gletkina nieskończenie dawno temu.Na pół śpiąc przeszedł obok fryzjera i schodów do podziemia; przypomniały mu się obawy w drodze na badanie; zdziwił się trochę sobie samemu i uśmiechnął blado w przestrzeń.Potem słyszał, jak drzwi celi zatrzasnęły się za nim i padł na pryczę z uczuciem fizycznego błogostanu; dojrzał jeszcze szare światło poranka na szybach i dobrze znany skrawek gazety, przyczepiony do framugi okna, po czym zasnął natychmiast.Dzień jeszcze niezupełnie nastał, kiedy drzwi celi otwarły się ponownie; spał najwyżej godzinę.Wpierw myślał, że przyniesiono śniadanie; ale na zewnątrz, zamiast starego dozorcy, stał znowu umundurowany olbrzym.Rubaszow zrozumiał, że musi wrócić do Gletkina i że badanie rozpocznie się na nowo.Wytarł nad miednicą czoło i kark zimną wodą, nałożył binokle i znów rozpoczął marsz przez korytarz, mijając izbę fryzjera i schody do podziemi z lekka chwiejnymi krokami, z czego sobie już nie zdawał sprawy.4Mgła zasnuwająca pamięć Rubaszowa zagęszczała się od tej chwili.Przypominał sobie później tylko oderwane urywki rozmowy z Gletkinem, która ciągnęła się poprzez wiele dni i nocy z krótkimi tylko, jedno czy dwugodzinnymi przerwami.Nie mógł nawet dokładnie określić, ile było tych dni i nocy; musiało to trwać chyba z tydzień.Rubaszow słyszał kiedyś o tej metodzie całkowitego fizycznego miażdżenia człowieka; zwykle w czasie takiego zabiegu zmienia się dwu lub trzech sędziów, prowadząc kolejno nieprzerwane badania krzyżowe.Różnica w metodzie Gletkina polegała na tym, że on sam nie dawał sobie chwili odetchnięcia i wymagał od siebie zupełnie tyle samo, co od Rubaszowa.W ten sposób odbierał Rubaszowowi ostatnie wsparcie psychiczne: patos męczeństwa, moralną wyższość ofiary.Po czterdziestu ośmiu godzinach Rubaszow przestał odróżniać dzień od nocy.Kiedy po godzinie snu budził go olbrzym, trzęsąc z całej siły, nie był już w stanie powiedzieć, czy szare światło za oknem to świt czy zmierzch.Korytarz, pokój fryzjera, stopnie do podziemi i zamknięte sztabą drzwi były zawsze tak samo oświetlone mdłym światłem żarówek.Gdy w czasie przesłuchania okno zaczynało się stopniowo rozświetlać i Gletkin gasił lampę, znaczyło to, że nastał dzień.Jeśli się ściemniało i Gletkin zapalał lampę, można się było domyślić, że nastawał wieczór
[ Pobierz całość w formacie PDF ]