[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siadam naprzeciwko Tereszczenki, on nie patrząc na mnie, przekłada jakieśpapiery na stole i mówi ochrypłym głosem:- Słucham pana.Opowiadam mu, skąd przyjechałem, i ponieważ nie jestem pewien, czy moje nazwisko coś mu powie, mówię, że zwracam się do niego za radą mojego dziadka Rachlenki.Kiedy wymieniam nazwisko Rachlenko, adwokat podnosi oczy, uważnie na mnie patrzy i uśmiecha się, tak, uśmiecha się szczerze i złośliwie: a więc jednak zdarzyło mu sięspotkać jeszcze z tą rodzinką, teraz ona zwraca się do niego o pomoc.Pożałowałem w tejchwili, że nie namówiłem jednak Wielembickiej, aby wzięła również sprawę ojca, żewybrałem Tereszczenkę, małodusznego, mściwego człowieka.Tylko małoduszny i mściwyczłowiek może triumfować i złośliwie się uśmiechać do kogoś, kto przyszedł do niego z takimnieszczęściem jak nasze.Ale cóż mam począć, nie mogę przecież wstać i powiedzieć: „Nie chcę pana, chcę innego adwokata, ponieważ spojrzał pan na mnie nie tak, jak pan powinien, i uśmiechnął siępan nie tak, jak należało się uśmiechnąć.” Zgodzicie się ze mną, że takie demarche z mojej strony, taki wybryk byłby głupotą,wszyscy oni tu trzymają ze sobą - łączy ich zawodowa solidarność, i jeżeli bez dania racjiprzeniosę się do innego adwokata, z pewnością nie powita mnie lepiej.Widzę więc, że nie ma wyjścia, i wykładam mu całą rzecz.On słucha, z rzadka zadajejakieś pytanie, osłaniając usta dłonią - to oznaka, że jest pijakiem, pijak zawsze osłania ustadłonią, żeby ukryć zapach alkoholu; jeżeli nawet w danej chwili nie zalatuje od niego wódką,to i tak ruch ten jest już automatyczny; chodzi o to, aby rozmówca nie mógł się zorientować,czy tamten jest pijany, czy trzeźwy, czy ma kaca, czy nie.Jednym słowem, widzę przed sobą alkoholika, zdaję sobie sprawę, że widoki są marne, że dziadek nie miał racji, miał ją natomiast Iwan Karłowicz, z takim alkoholikiemprzegramy sprawę, wpakujemy ojca do więzienia; trzeba się uwolnić od Tereszczenki, alew sposób przemyślany, delikatnie; rozpoczynać sprawę ojca od skandalu to jeszcze większagłupota.Opowiadając wszystko adwokatowi kładę nacisk na to, że ojciec pochodzi ze Szwajcarii i że właśnie tę sprawę trzeba mieć na względzie.Ale Tereszczenko, znówosłoniwszy usta dłonią, pyta:- Czy sądzą go za to, że się urodził w Szwajcarii? Szwajcaria nie ma z tym absolutnienic wspólnego.Tak, Tereszczenko nie sięga wzrokiem dalej niż na koniec własnego nosa, to mały prowincjonalny adwokacina, niezdolny uchwycić rzeczy najważniejszej, a najważniejsze jestto, co przewidywał Lowa.Potem mówi nagle:- Pańska matka była w swoim czasie bardzo piękną dziewczyną.I znowu uśmiecha się złośliwie, że niby była taka piękna, mogłaby mieć szczęśliweżycie, ale wzgardziła nim, Tereszczenką, wyszła za mąż za pechowca, i oto proszę, przezwłasną głupotę wpakowała się w taką straszną historię.Ogarnęła mnie furia, miałem ochotę trzasnąć Tereszczenkę po wygolonym pysku, ale w takiej sytuacji nie można dać się ponieść emocjom, trzeba się opanować; opanowuję sięwięc, nic nie odpowiadam na jego słowa o matce, tylko myślę, jak pokierować sprawą, żebyzrezygnował z obrony.Na szczęście on w tej chwili pyta:- A jak się na to zapatruje pański znakomity brat? Znowu złośliwe pytanie.Tym razemje wykorzystuję.- Brat zapatruje się pesymistycznie.- Słusznie - zgadza się Tereszczenko.- Istnieją wszelkie podstawy, żeby tak na topatrzeć.Ale aby wyrobić sobie ostateczny pogląd, trzeba się zapoznać ze sprawą.Proszęprzyjść do mnie pojutrze o tej samej porze.Mija dzień.Zatrzymałem się u krajanów, w Czernihowie było ich całe mnóstwo; do tych, u których się zatrzymałem, przyszli inni, wszyscy współczuli ojcu, wszyscy chcieli mupomóc, w końcu rozmowa zeszła na adwokatów.I znowu zdania były podzielone.Jednitwierdzili, że prawdziwym adwokatem jest tylko Pietrow, a Szulman to zero, inni utrzymywali odwrotnie: zero to Pietrow, zaś adwokatem z prawdziwego zdarzenia jestjedynie Szulman, jeszcze inni wszystkich odsądzali od czci i wiary: i Pietrowa, i Szulmana,i Wielembicką, i Tereszczenkę.Zjawiam się zatem w oznaczonym dniu u Tereszczenki, który oświadcza:- Zapoznałem się ze sprawą, jest skomplikowana i chyba beznadziejna.- No cóż, skoro pan uważa, że jest beznadziejna, zwrócę się do kogo innego.- Nie - powiada Tereszczenko - obowiązkiem adwokata jest bronić oskarżonego w każdej, nawet najbardziej beznadziejnej sprawie.Tym bardziej, że śledztwo dobiegłokońca, niewykluczone, że proces rozpocznie się za parę dni, nie ma pan czasu na szukanieinnego obrońcy.Sprawę poprowadzę ja.Proszę załatwić w sekretariacie formalności.Napomykam:- Musimy się dogadać.Przerywa mi urzędowym tonem:- Żadne dodatkowe umowy nie wchodzą w grę, proszę zwrócić się do sekretarza.Załatwiłem wszystko, wpłaciłem należność do kasy i z ciężkim sercem wracałem do domu: sprawa trafiła w kiepskie ręce, a winien temu jestem wyłącznie ja, nikt inny.Podczasgdy uganiałem się w Kijowie za Dolskim, wszyscy najlepsi czernihowscy adwokaci zostalijuż zaangażowani, będą bronić innych podsądnych, a naszego ojca będzie broniłalkoholikTereszczenko, który oczywiście nie zapomniał, jak moja matka odrzuciła jego zaloty, jakdziadek wyrzucił go na ulicę razem z trzewikami i jak wujek Grisza trzasnął go w pysk, i tonie w jakimś ciemnym zaułku, ale przy wszystkich, na stacji kolejowej, gdzie przechadzałasię wzdłuż peronu cała nasza miejscowa inteligencja.W domu jednak powiedziałem mamie, że wszystko jest w porządku, że dogadałem się z Dolskim, który włączy się do sprawy, jeśli przejdzie ona do Kijowa, z Tereszczenką też siędogadałem, wywarł na mnie korzystne wrażenie, nasi krajanie nie mieli racji, tak źle się o nimwyrażając.Matka wysłuchała mnie i w milczeniu skinęła głową.W ogóle nie mówiła teraz wiele
[ Pobierz całość w formacie PDF ]