[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.SpuÅ›ciÅ‚ gÅ‚owÄ™ i powtarzaÅ‚ z widocznem wymuszeniem wyrazy: Przecie, przeciÄ™. Przecie przerwaÅ‚a nagle Noris chcesz pan powiedzieć, że prze-cie nie wszyscy mogÄ… uwierzyć w jego niewinność? To prawda? Ale prze-cie nie mnie, jego córce, oÅ›mielÄ… siÄ™ to powiedzieć w oczy, a nawet dać mido zrozumienia, że tak przepuszczajÄ…! On jest niewinny, zupeÅ‚nie niewinny,wiÄ™cej jak niewinny, jest mÄ™czennikiem.O, ja przekonam o tem.LRT W jaki sposób? zapytaÅ‚ książę.ZatrzymaÅ‚ jÄ… nagle, bystro mierzÄ…cjÄ… oczyma. Jeszcze nie wszystko skoÅ„czone zawoÅ‚aÅ‚a Noris.Jest jeszcze dru-ga instancyÄ…, można apelować! Doskonale.Niejestem bardzo obeznany ze zwyczajami sÄ…dowemi,ale wiem, wiem. Wyrok zostanie obalony. Tem lepiej! %7Å‚yczÄ™ pani tego z caÅ‚ego serca.To, co mówiÅ‚a doÅ„ Noris, zajmowaÅ‚oby go o tyle, o ile wymagaÅ‚a przy-zwoitość, gdyby biedne dziewczÄ™, zamiast być przyjaciółkÄ…, byÅ‚a jednÄ… ztych samotnic, o których, wspominali mu lokaje z paÅ‚acu de Chantenay.W gruncie rzeczy, rozmowa ta przykrÄ… byÅ‚a dlaÅ„ od samego poczÄ…tku.Te zwierzenia i te skargi nie mogÅ‚y do niczego doprowadzić.Oto teraz prosiÅ‚a go już, ażeby jej dopomógÅ‚ w apelacyi.Co za myÅ›l!.ByÅ‚o to co najmniej za Å›miaÅ‚e.Ależ on nie sÅ‚yszaÅ‚ nic o tych manipulacyach sÄ…dowych, nie miaÅ‚ o nichnajmniejszego wyobrażenia! NienawidziÅ‚ procesów i próżniactwa.Rodzina Beaumartel de Chantenay dochodzi swych krzywd mieczem,nie zaÅ› togÄ…, a urzÄ™dnicy rzÄ…dowi nie stÄ…pili nogÄ… w jej progi.Nie powinna wcale rachować na niego.ZresztÄ…, niewinność czy prÄ™dzej czy pózniej, zawsze zwycięży, pomyÅ‚kisÄ…dowe zdarzajÄ… siÄ™ tylko w romansach lub sensacyjnych dramatach.W takich zapewnieniach, w których przebiegÅ‚ość paryżanina Å‚Ä…czyÅ‚a siÄ™z uprzejmoÅ›ciÄ… Å›wiatowca, Noris powoli dopatrzyÅ‚a siÄ™ pewnego odcieniaironicznej pogardy.LRTCoÅ› jakby lód spadaÅ‚ jej na plecy wraz z temi zwykÅ‚emi wyrazami otu-chy:"Cierpliwość.odwaga.rezygnacya."Rezygnacya? Ona? Wobec tej krzyczÄ…cej niesprawiedliwoÅ›ci?Córka tego biednego starca poprowadzonego do sali sÄ…dowej, jak baranna rzez, miaÅ‚aby przyjąć bez opozycyi, bez walki tak strasznÄ… bezlitosnośćwyroku?Ależ za kogo jÄ… miaÅ‚ książę de Chantenay?Czyliż nie wiedziaÅ‚, że istnieje zarówno honor mieszczaÅ„ski, jak szla-checki, albo raczej, że nie ma dwóch gatunków honoru, i że córka bazgra-cza romansów nie może przystać na takÄ… haÅ„bÄ™, zarówno jak nie przystaÅ‚byna niÄ… syn generaÅ‚a ksiÄ™cia de Chantenay?OpuÅ›ciÅ‚a go w tem wzburzeniu sumienia, pod wpÅ‚ywem wistocie nazbytpogardliwej uprzejmoÅ›ci Renego.On wsiadÅ‚ do powozu i kazaÅ‚ siÄ™ wiezć do swego paÅ‚acu.Podczas, gdy powóz unosiÅ‚ go w kierunku parku Monceau, myÅ›laÅ‚ niebez pewnego drżenia o tej piÄ™knej, bladej twarzyczce, o tych czarnych kÄ™-dziorkach, bÅ‚yszczÄ…cych oczach i namiÄ™tnem poruszeniu różowych uste-czek. MogÅ‚em byÅ‚ co prawda być oglÄ™dniejszym! myÅ›laÅ‚ książę: trzeba jej byÅ‚o powiedzieć, że zajmÄ™ siÄ™ szczerze losem jej ojca!.Noris miaÅ‚a chęć do pÅ‚aczu, wracajÄ…c na ulicÄ™ Brochant.Nie znalazÅ‚a u Renégo tej prawdziwej przyjazni, jakiej spodziewaÅ‚a siÄ™dotÄ…d.LRTMówiÅ‚ do niej od czasu do czasu, pomimo caÅ‚ej grzecznoÅ›ci, jak do ob-cej.Nie mógÅ‚ przypuszczać przecie, że ojciec jej sÅ‚usznie zostaÅ‚ skazany!Wszakże go znaÅ‚, wszak znaÅ‚ dobrzo Eugenjusza Féraud.Dlaczego, jeżeli wistocie ma dla niej choć trochÄ™ sympatyi, nie odpisaÅ‚odrazu na jej proÅ›bÄ™?Dlaczego nie powiedziaÅ‚ jej tego, czego tak pragnęła: "Wszystko, o copani prosi dla swego ojca, zostanie speÅ‚nione!"ByÅ‚a tak zgnÄ™bionÄ…, caÅ‚a jej postać przedstawiaÅ‚a obraz takiej rozpaczy,że gdy wróciÅ‚a do domu, Wiktoryna spytaÅ‚a jÄ… z przestrachem. Co siÄ™ panience staÅ‚o, o mój Boże! Nic.NastÄ…piÅ‚o to, co miaÅ‚o nastÄ…pić, kiedy siÄ™ jest w nieszczęściu,nie ma siÄ™ przyjaciół.A jednak, ileż nadziei pokÅ‚adaÅ‚a w tej życzliwoÅ›ci ksiÄ™cia de Chante-nay!MusiaÅ‚a siÄ™ pewno nie zastanowić dobrze nad tem.PozwoliÅ‚a sobie zapuÅ›cić siÄ™ coraz gÅ‚Ä™biej w te marzenia mÅ‚odej dziew-czyny, nie powiedziawszy sobie tego, co przedewszystkiem powinna byÅ‚asobie powiedzieć: że nie należaÅ‚ do tego samego Å›wiata co ona, że miÅ‚ośćpomiÄ™dzy nim a niÄ… byÅ‚a niemożliwoÅ›ciÄ…!Tak, niemożliwoÅ›ciÄ…! Ale ona go kochaÅ‚a!I teraz dopiero, wobec caÅ‚ej grozy osamotnienia, uczuÅ‚a, że kocha.Boleść daÅ‚a jej poznać, że ta tÅ‚umiona, nieznana miÅ‚ość jest niestety fak-tem!LRTDawniej byÅ‚a szczęśliwÄ…, gdy szÅ‚a do Verignona, gdyż spodziewaÅ‚a siÄ™jego tam spotkać.Wieczór spÄ™dzony w jego obecnoÅ›ci byÅ‚ dla niej nieopisanÄ… rozkoszÄ….UnosiÅ‚a, powtarzajÄ…c je sobie w myÅ›li, te wyrazy tak sÅ‚odkie, tak sÅ‚odkiei tak dla niej wzruszajÄ…co nowe!Książątko! MaÅ‚y Chantenay! Gdy mówiono o nim, przeÅ›cigano siÄ™ wpochwaÅ‚ach dla jego elegancyi, zwodzenia kobiet, a nawet sposobu jegowyrażeÅ„.Ona znajdowaÅ‚a go wistocie zachwycajÄ…cym, nie analizujÄ…c niczego,poprostu dlatego, że siÄ™ jej podobaÅ‚.Tak, kochaÅ‚a go.PowtarzaÅ‚a to sobie nawet teraz, wsparta o framugÄ™ okna i bezmyÅ›lniepatrzÄ…ca na skwer, którego zmierzch pokrywaÅ‚ jakby szarym woalem.Noris patrzaÅ‚a przed siebie, przybita, wmawiajÄ…c w siebie, że ponieważksiążę nie przyjdzie jej z pomocÄ…, wszystko siÄ™ dla niej skoÅ„czyÅ‚o: nikt,nikt jej nie da poparcia!I uczuÅ‚a przerażajÄ…cÄ… grozÄ™ opuszczenia, która wzrastaÅ‚a wobec tejsmutnej szaroÅ›ci zmierzchu.CieÅ„ zapadaÅ‚ na pusty skwer, gdzie drzewa obnażone jeżyÅ‚y siÄ™ pozawyciÄ…gniÄ™tem w równej linii niskiem ogrodzeniem.Z tyÅ‚u, w oddalonych domach zapalono Å›wiatÅ‚a; dym lokomotywy wy-chodzÄ…c z gÅ‚Ä™bi kolejowego toru, tÅ‚ukÅ‚ siÄ™ w szaroÅ›ci wieczoru, a do uszuNoris dochodziÅ‚y odgÅ‚osy Å›wistów, po których pociÄ…gi uwoziÅ‚y pasażerów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]