[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Razem byli bezpieczni.W moimpokoju nie działało światło, drzwi nie zamykały się na za�mek.Przez całą noc wyły i szczekały uwiązane psy, a jasiedziałem czujny, w kompletnym ubraniu, z premedyta�cją niewygodnie, wsparłszy głowę o plecakPotem z pokoju naprzeciwko doszły mnie zwierzęceodgłosy bólu.Kobieta jęczała i krzyczała, skowytała i błaga�ła, a w tle wydawanych przez nią dzwięków słychać byłorytmiczne łup-łup wielkiego chłopa.Niektóre kobiety lubiąrobić zamieszanie, chcą, by zadawano im ból, bo mająwtedy powód do robienia zamieszania, zanim sprawią sobiedziecko, z którym będą się mogły cackać, pomyślałem so�bie.Są kobiety, którym odpowiada brutalność.Mężczyzniteż.Może on do nich należy, może się zmieniają.Myślęjednak, że taki kosmopolityczny układ był mało prawdo�podobny w burdelu w Belize.Nie wiedziałem, co robić.Siedziałem przez chwilę.A potem przeszedłem przez ko�rytarz i zapukałem do drzwi.Aup-łup na sekundę ustało.Odpowiedział głos kobiecy. Wszystko w porządku?" -zapytałem. Odejdz", odparła.Mówiła tonem spokojnym,niczego nie zdradzającym.Mężczyzna musiał znierucho�mieć w oczekiwaniu.Wróciłem zatem do pokoju, usia�dłem na łóżku i nasłuchiwałem, póki wszystko nie ucichło.Czułem się jak ostatni dureń.Gdy wzeszło słońce, obejrzałem pokój i zacząłem zbie�rać się do wyjścia, nim ożyją wspomnienia nocy.Posze�dłem wysikać się do łazienki i zobaczyłem krew na podło�dze.W tym kraju mogłem sikać wszędzie, mogłem sikaćna ulicy, mogłem sikać na podłogę w barze, mogłem sikaćw banku.Ale nie miałem zamiaru sikać na czyjąś krew.Chciałem opuścić to miejsce.Usłyszałem głosy paniki przydrzwiach w korytarzu, koreański właściciel był zły i wy�straszony, drugi mężczyzna agresywny, a potem ciężkie128kroki biegnącego człowieka i głos Koreańczyka wołające�go żonę.W mieście poszedłem rano do banku, wypłaciłempieniądze, wsiadłem na statek do Cayes i powiedziałem so�bie, że poprzednią noc wymaże z pamięci słońce wyspi unoszący się w powietrzu zapach marihuany.Ale się myliłem.Ta noc we mnie została.Otarłem sięo zło, sam jak palec w obcym pokoju, słysząc, jak dwojeludzi splata ból z rozkoszą, by stworzyć jakiś fałsz.Rozu�miem, że seks można kupić i sprzedać.Lecz coś poniża�jącego w tych odgłosach pośród mroku poruszyło mnie -na dobre.Kiedy tam byłem, cztery lata temu? I mniejwięcej wtedy poddałem się pechowi, rakowi.- Myślisz, że zabił tamtą kobietę?- Nie wiem, co się wydarzyło.Miałem okropne wy�rzuty sumienia.Jakby zabrakło mi moralnego kompasu.A może, co jest bardziej niż prawdopodobne, zwyczajniesię bałem.Może między innymi dlatego się poddałem,wtedy bowiem przekonałem się, kim jestem.Nie rozmawiali z sobą w ten sposób od wielu lat.Popa�trzyła na męża.Siedział w nogach łóżka z pomarszczonymczołem i workami pod oczami, z długim nosem zwieszo�nym nad nieruchomymi dłońmi, splecionymi pomiędzyudami.- Dlaczego nie opowiedziałeś mi o tym wcześniej?Jego twarz drgnęła i obwisła.- Pewnie dlatego, że złożyłem oręż.Wentylator nad ich głowami obracał się, obracał i ob�racał, Annemieke przypomniała sobie ni z tego, ni z owe�go łopatki na dziobie samolotu.Gdy dotknęli stopamikaraibskiej płyty lotniska i ruszyli w stronę budynku,obejrzała się za siebie na porzucony samolot, słabnącebrzęczenie silników, tragicznie zwalniające obroty wirni�ki, tnące pustkę, grzęznące w maślanym skwarze, wresz�cie zamierające.129- Zraziłeś się przez to do seksu?Roześmiał się.- Nie.Nie sądzę.- Ale zniechęciłeś się do mnie.- Nie.- Potrzebujesz bezpiecznego miejsca.- Ta k.- Pamiętasz, co ci powiedziałam na naszych pierw�szych wspólnych wakacjach, kiedy kąpaliśmy się w mo�rzu, usiłując kochać się w wodzie?- Tak - powiedział - mówiliśmy wtedy zbyt wiele.Nad Morzem Zródziemnym z młodzieńczym uniesie�niem kobiety, która znalazła idealnie dopasowanegopartnera, Annemieke wyprężyła się w jego ramionach,gdy uniósł ją i przyciągnął do siebie, i ostrzegła: Znisz�czę cię".Pózniej, po powrocie do hotelowego pokoju wy�znała, że nie ma pojęcia, dlaczego tak powiedziała.Od�parł, że pewnie tylko się popisywała.32Podczas kolacji Bill Moloney usiadł przy stolikuz Chinką.Jan, Annemieke, George i Dorothy byli znowurazem, mężczyzni dość ożywieni, przekomarzający sięz sobą i sączący wyborne wino, kobiety zaabsorbowaneczym innym.Tego wieczoru jadalnia wypełniła się wcześnie.Bill pod�szedł do ich stolika i wsparłszy ręce na oparciach krzesełzajmowanych przez mężczyzn zapytał, czy nie mieliby ocho�ty przyłączyć się do planowanej następnego dnia eskapady.- Przyda się nam zmiana otoczenia - stwierdził.Chciałpojechać na północ wyspy, rozejrzeć się, sprawdzić, czyjest co zwiedzać.Dostanie przygotowany zestaw piknikowyna plażę.Ma wolne miejsca w samochodzie.130- Dla nas wszystkich? - zapytała Annemieke z uniesio�nymi brwiami i przysunęła do ust kieliszek z winem.Zerk�nęła na Chinkę.- Dla nas i dla twojej przyjaciółki?- Laurie? Ona nie jedzie.Przyjechała tu się odprężyć.Prowadzi w Hongkongu dużą firmę public relations, po�trzebuje spokoju.Dorothy popatrzyła na kobietę zwaną Laurie, któraodłożyła sztućce obok talerza i uśmiechała się promien�nie w ich stronę.Pomachała ręką, Dorothy odwzajemni�ła pozdrowienie.- Jest mężatką? - spytała.- Rozwódką.- Och.- Dorothy znowu kiwnęła ręką.- Jaka ładna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]