[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyjemniej byłoby usiąść na krawężniku albo na werandzie przeddrzwiami, niż zrobić to, co zamierzała.Co musiała zrobić.Boże, jak ja tego nie chcę.W drzwiach ukazała się Pam Willoughby.Była ubrana w dres i miała włosy związane w koński ogon.Rozmawiała z kilkunastoletniądziewczyną, która tak jak ona przebywała pod opieką rodziny zastępczej.Miały konspiracyjne miny, które na twarzach nastolatek wyglądałyjednak niewinnie, jak pierwszy makijaż.U ich stóp baraszkowały dwa psy: hawańczyk Jackson i znacznie większy, choć równie żywiołowybriard Cosmic Cowboy, należący do przybranych rodziców Pam.Policjantka od czasu do czasu umawiała się tu z dziewczyną a potem szły do kina, do Starbucksa czy na lody.Twarz Pam zazwyczajrozpromieniała się na widok Sachs.Ale nie dziś.Sachs wysiadła z samochodu i oparła się o gorącą maskę.Pam wzięła Jacksona na ręce i podeszła do niej.Druga dziewczyna pomachałado Sachs, i weszła z briardem do domu.- Przepraszam, że tak pózno.- Nie ma sprawy.- Dziewczyna patrzyła na nią nieufnie.- Jak poszło zadanie?- Zadanie jak zadanie.Raz fajne, raz do kitu.Tak samo jak w czasach Sachs.Sachs pogłaskała psa, którego Pam mocno przyciskała do siebie.Ten zaborczy gest był dla niej typowy.Dziewczyna nigdy nie pozwalałanikomu nosić swojej torby z książkami ani zakupami.Odebrano jej w życiu tyle rzeczy, że kiedy już coś miała, za nic nie chciała tego wypuścićz rąk.- No, coś się stało?Sachs nie miała pomysłu, jak delikatnie poruszyć ten temat.- Rozmawiałam z twoim przyjacielem.- Przyjacielem? - zdziwiła się Pam.- Ze Stuartem.- Co?! - Na jej zaniepokojoną twarz padło światło rozproszone liśćmi miłorzębu.- Musiałam.- Wcale nie musiałaś.- Pam.martwiłam się o ciebie.Poprosiłam znajomego z departamentu, który zajmuje się sprawami bezpieczeństwa, żeby go sprawdził.- Nie!- Chciałam się upewnić, czy nie chowa żadnego trupa w szafie.- Nie miałaś żadnego prawa tego robić!- To prawda.Ale i tak to zrobiłam.I właśnie dostałam e-maila.- Sachs poczuła skurcz mięśni żołądka.Stawała oko w oko z mordercami,jezdziła z prędkością dwustu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę.to jednak było nic w porównaniu z lękiem, jaki ją teraz ogarnął.- No i co, jest jakimś pieprzonym zabójcą? - warknęła Pam.- Seryjnym mordercą? Terrorystą?Sachs zawahała się.Chciała dotknąć ramienia dziewczyny.Powstrzymała się.- Nie, kochanie.Ale.jest żonaty.W świetle przetykanym plamami cienia zobaczyła bezbrzeżne zdumienie, jakie odbiło się na twarzy Pam.- %7ło.naty?- Przykro mi.Jego żona też jest nauczycielką.W prywatnej szkole na Long Island.Mają dwoje dzieci.- Nie! To nieprawda.- Sachs zobaczyła, jak Pam zaciska dłoń - tak mocno, że musiała dostać skurczu.W jej oczach błysnął gniew, alenie było w nich wielkiego zdziwienia.Sachs przypuszczała, że Pam przypomniała sobie jakiś znaczący szczegół.Może Stuart powiedział, że niema telefonu stacjonarnego tylko komórkę.A może poprosił ją aby korzystała z innego adresu e-mailowego niż jego oficjalne konto.Mam w domu taki bałagan.Byłoby mi wstyd cię tam zaprosić.Wiesz, jestem nauczycielem, bywamy strasznie roztargnieni.Muszęzatrudnić jakąś gosposię.- To pomyłka - wyrzuciła z siebie Pam.- Pomyliłaś go z kimś innym.- Właśnie się z nim widziałam.Spytałam go i do wszystkiego się przyznał.- Nie, niemożliwe! Zmyślasz! - Oczy jej płonęły, a na ustach pojawił się lodowaty uśmiech, którego widok zmroził Sachs do szpikukości.- Robisz to samo co moja matka! Kiedy chciała mi czegoś zabronić, kłamała! Tak samo jak ty.- Ależ, Pam, wcale.- Wszyscy mi coś odbierają! Nie zrobisz mi tego.Kocham go, a on kocha mnie i nie odbierzesz mi go! - Obróciła się na pięcie i ruszyław stronę domu, ściskając psiaka pod pachą.- Pam! - wykrztusiła Sachs.- Nie, kochanie.Dziewczyna szła sztywnym krokiem, z rozwianymi włosami.Stojąc już w progu, obejrzała się szybko, a Amelia Sachs dziękowała Bogu, że w świetle padającym zza jej pleców nie mogła dojrzećtwarzy Pam; nie potrafiłaby znieść widoku jej nienawistnego spojrzenia.Wspomnienie farsy z cmentarza wciąż pali mnie żywym ogniem.Miguel 5465 powinien zginąć.Powinien zostać przyszpilony w wyłożonej aksamitem gablotce i dokładnie obejrzany przez policję.Zamknęliby sprawę i wszystko skończyłoby się dobrze.Ale nie zginął.Motylowi udało się uciec.Nie mogę próbować drugi raz sztuczki z samobójstwem.Już coś o mnie wiedzą.Już zebralitrochę informacji.Nienawidzę ich nienawidzą ich nienawidzą ich nienawidzą.Jeszcze chwila, a złapię brzytwę, wypadnę z domu i.Spokój.Uspokój się.Ale to trudne, z biegiem lat coraz trudniejsze.Odwołałem pewne transakcje zaplanowane na wieczór - zamierzałem uczcić samobójstwo - i teraz idę do Schowka.Pomaga mi bliskośćmoich skarbów.Przechadzam się po pachnących pokojach i dotykam różnych rzeczy.Trofea z różnych transakcji minionego roku.Dotyk napoliczku kawałka wysuszonego ciała, paznokci i włosów przynosi wielką ulgę.Jestem jednak wyczerpany.Siadam przed obrazem Harveya Prescotta, przyglądam mu się.Rodzina też na mnie patrzy.Ich oczy, jak nawszystkich portretach, cały czas cię śledzą, gdziekolwiek jesteś.To pocieszające.I zarazem niesamowite.Być może uwielbiam to płótno także dlatego, że ci ludzie zostali stworzeni od zera.Nie dzwigają brzemienia dręczących wspomnień,które by ich drażniły, nie pozwalały w nocy spać, kazały wychodzić na ulice i zbierać skarby i trofea.Ach, wspomnienia:Czerwiec, pięć lat.Ojciec każe mi usiąść, odkłada niezapalonego papierosa i tłumaczy mi, że nie jestem ich dzieckiem. Przyjęliśmy ciędo rodziny bo bardzo chcieliśmy cię mieć i kochamy cię, choć nie jesteś naszym prawdziwym synem, rozumiesz, prawda że rozumiesz. Niebardzo rozumiem.Patrzę na nich obojętnie.Matka ściska chusteczkę w wilgotnych dłoniach.Zapewnia mnie, że kocha mnie jak rodzonego syna.Nie, kocha mnie jeszcze bardziej, chociaż nie rozumiem dlaczego.To brzmi jak kłamstwo.Ojciec wychodzi do swojej drugiej pracy.Matka idzie zająć się innymi dziećmi, zostawiając mnie sam na sam z tym, co usłyszałem.Czujęsię, jakby mi coś odebrano, ale nie wiem co.Wyglądam przez okno.Pięknie tu.Góry, zieleń, chłodny wiatr.Ale wolę swój pokój i idę do niego.Sierpień, siedem lat.Ojciec i matka kłócą się ze sobą.Najstarsza z nas, Lydia, płacze.Nie zostawiaj nas nie zostawiaj nas niezostawiaj.Przygotowuję się na najgorsze i robię zapasy.Jedzenie i drobne - nikt nie zauważa braku drobnych.Nic mnie nie może powstrzymaćprzed zbieraniem centów - mam 134 dolary w błyszczących i matowych miedziakach.Wkładam je do pudełek w swoim schowku.Listopad, siedem lat.Ojciec wraca po miesiącu, który spędził uganiając się za nieuchwytnym dolarem, jak często powtarza.(Lydia i jauśmiechamy się, kiedy tak mówi).Pyta, gdzie jest reszta dzieci.Matka wyjaśnia, że nie radziła sobie ze wszystkimi. Policz sobie, do cholery.Coty sobie wyobrażasz? Aap za telefon i dzwoń do miasta. Przecież cię nie było - krzyczy.Nie potrafimy tego pojąć z Lydia, ale wiemy, że to nic dobrego.W schowku mam 252 dolary w drobnych, trzydzieści trzy puszki pomidorów, osiemnaście puszek innych warzyw, dwanaście puszekSpaghetti Os, których nawet nie lubię, ale trzymam.Tylko to się liczy.Pazdziernik, dziewięć lat.Znowu kilka nagłych przyjęć nowych dzieci.W tym momencie jest nas dziewięcioro.Pomagamy razem z Lydią.Lydia ma czternaście lat i umie się już zajmować młodszymi.Prosi ojca, żeby kupił dziewczynkom lalki - bo sama nigdy nie miała lalki, a toważne.Ojciec mówi, jak można wydawać pieniądze od miasta na takie pierdoły?Maj, dziesięć lat.Wracam ze szkoły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]