[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Hmph - mruknął enigmatycznie Knowlton, wypuszczając kółko dymu - towszystko?- Zgadzam się, że pewne rzeczy, które mówił o mnie Croddy, są prawdziwe -odparł.Sophie zaczęła potrząsać głową.- Są także inne, których nie wymienił, bo poprostu o nich nie wiedział, a z których nie jestem szczególnie dumny.Sądzę, że niejestem takim kandydatem do parlamentu, jakiego pan szuka, sir.Nie odważyłbym sięprosić pana o poparcie, i szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego miałby pan to uczynić.Sophie nie mogła usiedzieć cicho.- Cóż, sądzę, że.- zaczęła, lecz Connor uszczypnął ją, by ją uciszyć.- Bez względu na to, że mogę się do tego nie nadawać, przyznaję, że pragnąłbymwejść do parlamentu.Nawet bardzo.Powiem panu coś jeszcze.Jeżeli odmówi mi panswego poparcia, panie Knowlton, to i tak do końca życia będę uważał ten dzień, tęgodzinę za najpiękniejsze wspomnienie, nieważne, co się pózniej stanie.Bo to jestdzień, w którym odzyskałem moją żonę.- Connor uśmiechnął się, zaglądając wbłyszczące oczy Sophie.- Mógłby mi pan ofiarować tekę ministra i wszystkie związanez tym zaszczyty, lecz byłyby niczym w porównaniu z tym, co mnie spotkało.- Sophiespostrzegła załzawionymi oczami, że cień smutku przemknął po spokojnej, myślącejtwarzy Knowltona.Connor musiał to także zauważyć.- Nie będziemy się panu dłużejnarzucać, sir.Jestem panu wdzięczny za pańską tolerancję.I dobroć.- Miał na myśli dyskrecję, której dochowanie Knowlton wymusił naRobercie.Sophie powtarzała cichym głosem podziękowania, spoglądając to naKnowltona, to na swego wuja, który wydawał się dziwnie przygaszony.335SRKnowlton wstał.- Jestem przeciwnikiem protekcji - oświadczył surowo.- Nie chcę ponosićodpowiedzialności za wybór mojego następcy.O tym powinni decydować wyborcy.Jeżeli będę głosował na pana, panie Pendarvis, oczekuję, że będzie pan wytrwale iciężko pracował nad demokracją, by właśnie ona tworzyła prawo tego kraju.- Postaram się - odpowiedział zaskoczony Connor.- Nie znaczy to, że mam zamiar na pana głosować - dodał Knowlton, z irytacjąwypuszczając dym z cygara.- Jeżeli o mnie chodzi, Croddy już przegrał, ale jegotowarzysze bez wątpienia znajdą kogoś innego.Mam nadzieję, że okaże się geniuszem.Mam nadzieję, że będzie święty.Jeżeli tak, to jego wybiorę.- Ma pan całkowitą rację, sir.- Proszę przyjść do mnie w przyszłym tygodniu - powiedział niespodziewanieKnowlton.Niech pan przyjdzie sam, bez pańskich zwierzchników.Zapraszam pana naobiad.Porozmawiamy.- Dziękuję - powiedział Connor z zażenowaniem.- Myślę, że Croddy miał rację, mówiąc, że jest pan zbyt radykalny.Ale chcę sięsam o tym przekonać.Jednakże jest jedna rzecz, co do której już teraz mogę się zpanem zgodzić.To nie władza, pieniądze czy sława dają człowiekowi zadowolenie podkoniec życia.To ci, których kochał, i ci, którzy go kochali.Nic się z tym nie możerównać.Nie rozumiałem tej mądrości, gdy byłem w pańskim wieku.Przyznaję, że topunkt na pańską korzyść.- Twarz Knowltona odmłodniała, gdy się uśmiechnął.-Proszę uważać, by nic panu tego nie przesłoniło.- Tak się nigdy nie stanie - przyrzekł Connor z powagą.336SR- 22 -Sophie i Connor pojechali po jego walizkę do biura przy Tamar Street, gdzieConnor spędził ostatnią noc.Zostawił ją tam, gdy odnalazł go Vanstone i zabrał dodomu Knowltona.- Więc to tu przychodziłeś każdego dnia - powiedziała z zainteresowaniemSophie, stojąc na środku małego, zagraconego pokoju i obracając się w koło.Było tonajzwyklejsze biuro pod słońcem, bez żadnych ozdób, urządzone w typowo męskisposób.Sophie jednak przyglądała się wszystkiemu, zafascynowana.Wracając odKnowltona, całą drogę przyglądała się światu wokół niej, tak jakby go przedtem niewidziała, jakby obudziła się z długiego snu.Connor objął ją łagodnie, dziękując Boguza ten cud.- Och, chleb! - wykrzyknęła, odnajdując na biurku resztki wczorajszej kolacji, nawpół zagrzebane pod stosem zapisanych kartek.- Cudownie, jestem strasznie głodna.- Poczęstuj się, proszę.- Na tym sypiałeś? - zapytała z pełnymi ustami, wskazując na nędzny tapczanik,stojący pod ścianą.- Tak.Ian mi go podarował, gdy dowiedział się, że zostaję tu na noc.- Czyż nie jest okropny?- Prawdopodobnie dlatego jego żona pozwoliła mu go wziąć.Sophie usuwała właśnie z kanapy stosy książek i dokumentów oraz koc, podktórym Connor spał zeszłej nocy.- Co robisz? - popatrzył na nią zdumiony, gdy usiadła i poklepała dłonią miejsceobok siebie.Posłała mu oślepiający uśmiech.- Mam nadzieję, że mnie pocałujesz.Connor upuścił koszulę, którą właśnie składał.Musiał mieć niemądry wyraz337SRtwarzy, gdyż Sophie roześmiała się głośno, zanim jeszcze zbliżył się do niej.I on sięroześmiał, z czystej radości, że może jej dotknąć, i głośno przysiągł, iż nigdy niepozwoli jej odejść.- Nigdy - obiecała, trzymając go mocno.- Zawsze będziemy razem, Con.- Na zawsze.- Tak, na zawsze.Bez względu na wszystko.Poprzednio też składali podobne obietnice, na przykład: że nie będą się kłócić.Teraz był jednak przekonany, że tej jednej dotrzymają na pewno.- Dziękuję Bogu, Sophie, że do mnie wróciłaś.Nic nie miało dla mnie znaczenia,gdy myślałem, że cię utraciłem.Na żadnej z tych spraw mi nie zależało - gestemwskazał swój zagracony pokój i biurko.- Nie dbałem o wybory ani akceptacjęKnowltona.Spełniałem swoje obowiązki ze względu na Iana i pozostałych, ale to niemiało żadnego znaczenia.Nawet gdybym wygrał.- Wygrasz.-.z kim podzieliłbym radość zwycięstwa? Nie byłoby to niczym więcej, tylkopoczątkiem długiej, ciężkiej pracy.- Przepraszam za wszystko - odezwała się Sophie.- Byłam okropną żoną.Nieprzerywaj, pozwól mi to powiedzieć.Utrata naszego dziecka była najgorszą rzeczą,jaka mnie kiedykolwiek spotkała.Znalazłam się w pułapce i nie potrafiłam się z niejwydostać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]