[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby tylko mógł być pewien.Coś czarnego poruszyło się w pobliskich zaroślach.Suzy, potrząsając łbem starała siępodejść, na przemian wstając i padając.Chyba nie wiedziała, dokąd idzie ani co chce zrobić, jejorganizm wciąż walczył z narkotykiem.Niemniej jednak była zdeterminowana, by coś zrobić.Conti nie zamierzał marnować więcej czasu.- Ostatnia szansa, dziewczyno - krzyknął, opierając się o samochód Tyler, który oddzielał good Richarda.- Schodzisz?Nic.Ale.zobaczył ją! Poruszała się między sterczącymi głazami, szukając na przemianschronienia to za jednym, to za drugim.Będzie mógł ją złapać, kiedy mały zapłonie.- No to żegnaj, synku - zawołał miękko Conti i przekręcił klucz.Agonalny wrzask Richarda wzniósł się pod niebiosa, wyżej niż język ognia, którymomentalnie wystrzelił w górę, obejmując całe drzewo.%7łar płomieni owionął Contiego, którycofnął się ze śmiechem.Samochód Tyler zapalił za pierwszym razem, przesyłając prąd poprzewodach.Nie było widać niczego przez ścianę ognia, ale Conti wiedział, że jego ofiaraczernieje, a prąd elektryczny wstrząsa jego konającym ciałem.- Nie, nie, nieeee! - Lynn nadbiegła z góry, potykając się, obijając i zahaczając kocem oostre skały sterczące ze zbocza.Conti stał po prostu z rękami na biodrach tyłem do ognia i czekał, aż na niego wpadnie.Kiedy ogień zaczął ostro przypalać go w plecy wyszedł jej na spotkanie.Było po wszystkim.Pościgzakończony.Nagroda przypadnie jemu.Kilkanaście kroków dalej Lynn potknęła się, poleciała do przodu, padła na ziemię ipodniosła się na kolana.Spojrzała przerażonym, niedowierzającym wzrokiem na piekło za plecami Contiego.Inagle.Oczy jej się rozszerzyły, szczęka opadła i zaczęła się cofać.Nie przed Contim, ale przedczymś innym.Już i tak blada twarz przybrała barwę kredy.W jej oczach widać było strach, alerównież można było zobaczyć, że widziała to już wcześniej.Cokolwiek zobaczyła, nie było to tylko obmierzłe i grozne, lecz niesamowite i przerażające!Widziała to już wcześniej.Conti wolno odwrócił się i ciarki przemaszerowały mu przez grzbiet.Otrzydzieści metrów od niego płonęło olbrzymie drzewo i ziemia wokół, ale w sercu płomieni ludzkapostać pulsowała błękitnym żarem jak serce obcego!Conti wiedział, że jest świadkiem zjawiska spoza ludzkiego pojmowania, że tkwi w tymmoc, której nie będzie w stanie pojąć.On również cofnął się w ślad za dziewczyną, oddalając się odpłonącego drzewa i tej przerażającej postaci.Ale wpatrywał się w to cały czas i nie mógł uwierzyćw to, co widział.Błękitny żar wspiął się po blizniaczych pseudokończynach, które objęły kable sięgające dowozu Tyler.Przez ułamek sekundy samochód zajaśniał błękitną poświatą, zdawał się zapaść w głąb,kurczyć - i eksplodował!Gorący podmuch uniósł Contiego i cisnął go jak szmacianą lalkę na ziemię.Oddalona niecoLynn podniosła się i odbiegła w bezpieczne miejsce.Conti, oszołomiony i zdezorientowany,podniósł się i w idiotycznym geście otrzepał z kurzu, strząsając liście, gałązki i ziemię z ubrania.Iponownie spojrzał do tyłu.Przez chwilę słup ognia podniósł się, po czym nagle zniknął!Zniknął jak zdmuchnięty płomień świecy, jak wyłączona żarówka.Drzewo było czarne idymiło się - tak samo jak spalona ziemia u stóp - ale to coś, co stało przed nim, nie miało śladówpłomieni, było niezmienione i nietknięte przez ogień.Drugi Richard ruszył do przodu, odrzucając dymiące się sznury, które opadły na ziemię.Poszybował do miejsca, w którym samochód Tyler leżał jak zmiażdżone jajo.Conti zaczął jęczeć zestrachu, kiedy zobaczył, że stopy jaśniejącej błękitnym światłem postaci unoszą się o kilkacentymetrów nad ziemią.Conti schował się za drzewem i obserwował.Był pewien, że nie jest widoczny, ba, niewiedział nawet, czy to coś, co jeszcze do niedawna było Richardem Stone'em, może cokolwiekzobaczyć, ale coś się działo.Błękitna poświata zaczęła pulsować coraz jaśniej i coraz szybciej.Conti starał się, by od grozy z dymu oddzielały go głazy i drzewa i cofał się jeszcze dalej.Postać wisząca w powietrzu zaczęła się poruszać, wolno obracając się wokół swej osi jak ciężarekna żyłce.Kiedy złote promienie wystrzeliły z twarzy zjawy, z jej oczu, Conti wstrzymał oddech iopadł jeszcze niżej.Promienie dotknęły pnia drzewa, które przy wtórze serii trzasków momentalnie rozszczepiłosię od góry do dołu, przeginając się na dwie połowy, jakby po uderzeniu pioruna.A kiedybłękitnoświetlista postać odwróciła się, jej złote oczy odszukały następny cel.Conti znów jęknął, łapiąc się za bijące oszalałym rytmem serce i cofając nieporadnie do tyłuprzed tym, czego nie był w stanie pojąć.Drzewa - olbrzymie sosny, niektóre powyżej piętnastumetrów - eksplodowały, łamiąc się i trzaskając jak wielkie warzywa pod złotym promieniem,padały jak zapałki, a niektóre spopielały się na miejscu, zostawiając kupki szarego popiołu! Aczłowiek wewnątrz błękitnej poświaty dopiero zatoczył trzy czwarte koła.To mnie szuka! - powiedział do siebie Conti.- O dobry Boże, on szuka mnie!Panika dodała mu siły.Wstał, wyszedł z ukrycia i pobiegł między drzewa, czy też raczejchciał pobiec.Tylko, że teraz stanął oko w oko z nie mniej przerażającym zjawiskiem.Czarna suka dobermana wpatrywała się w niego czerwonymi ślepiami z piekła rodem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]