[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No, niech pan pomyśli.Takie dyżury to nic przyjemnego: siedzieć i czekać, ażktoś się pobije albo nożami porżnie.W dodatku całą jeszcze noc marnować.Litowka zarechotał.- E, całej nocy to on nie będzie siedział!- A chyba, że tak.Teraz rozumiem, że mógł być w dobrym humorze.- Ja myślę, że mógł - skrzywił się obleśnie Litowka.Rozmowa utknęła.Seweryn nie chciał tak pośpiesznie wypytywać.Wyjąłpapierosa i poczęstował Litowkę.Nagle z sąsiedniego pokoju dobiegł piskliwy,histeryczny głos mężczyzny.Seweryn spojrzał pytająco.- To nasz kierownik poczty - mruknął Litowka.- Prawda! - roześmiał się Gejżanowski.- Zapomniałem, że pan ma szerokoteraz rozgałęziony interes.Ruch, co?Litowka skrzywił się.- Diabli tam taki ruch! Ta cholera już od dwóch godzin siedzi.Dwie bitegodziny.Butelkę wódki wypił i jeszcze mu mało.- Powinien się pan cieszyć, powodzenie!- Takie powodzenie.Ona, uważa pan inżynier, ma dzisiaj co innego do roboty,niż z takim siedzieć.- Tak? Zaciekawia mnie pan.- Sama władza!Seweryn ledwie opanował odruch radości.- Co pan mówi?- No, a on - ciągnął dalej Litowka - potrzebuje nie zmęczonej kobiety, rozumiepan, taki chłop.- Niech więc pan przegoni tamtego.- Przegonić! To łatwo powiedzieć: przegonić.Taki to jak pijawka, ani rusz gooderwać.Zcierwo, psiakrew!Wtem skrzypnęły drzwi i na progu ukazał się pan Jabłoński.Drobny,chuderlawy, z twarzą o skórze szarej i zmiętej, a odwłokiem nienaturalnie długim, jakniekształtny worek obwisłym ku dołowi, potoczył dokoła oczami, których odrętwienienatychmiast pierzchło, gdy napotkały na stojących przy kontuarze.- Pić! - zachichotał piskliwie i radosnym kroczkiem potoczył się na środekszynku.- Pić!Był bez marynarki i kołnierzyka, szelki dyndały mu z tyłu pomiędzy spodniami.Litowka nasrożył się.- Co pan znowu, co? To lokal publiczny.Ale Jabłoński był już przy kontuarze.- Jaki lokal? - bełkotał zachwycony.- Burdel nie lokal! Lej pan wódę.Dużowódy, dużo dziewczynek.Raz kieliszek, i raz szczypnąć w pośladek.Pośladek! - ryknąłniespodziewanie.Otworzył szeroko oczy, jakby własny głos otrzezwił go.I dopiero teraz, choćsądził, że dobrze zna Jabłońskiego, Seweryn zauważył niezwykłe piękno jego oczu.Osadzone pod niskim i wklęsłym czołem, przedzielone nosem, nad którym diabelskiemoce musiały pracować, aby uczynić go tak niedorzecznie szkaradnym, płonęły teoczy przezroczystym blaskiem, jakimś ogniem niesamowitym, który je rozszerzał inasycał złowrogą siłą.Seweryn nie ruszał się, urzeczony tym odkryciem.Jabłońskirobił wrażenie, jakby niczego nie dostrzegał.Wątpliwe nawet, czy w ogóle poznałGejżanowskiego.Grymas cierpienia śmiesznie wykrzywił mu twarz.Człowieczekjeszcze bardziej zmalał, skulił się w sobie i tak stał chwiejąc się lekko, miękki,zdawałoby się bez kości, podobny do zlepka gałganów.Litowka głośno sapiąc, chciał wyjść spoza kontuaru, ale Seweryn dał mu znakręką, żeby został.Nie spuszczał oczu z Jabłońskiego, wpił się w niego łakomie,całkowicie pochłonięty groteskowością cierpienia.Ten zaś wyciągnął przed siebieramiona i końcami palców zaczął wykonywać ruchy zwolnione, jak gdyby czegośdotykał.- Znowu to szkło - poskarżył się płaczliwie.- Dokoła szkło.Litowka odwrócił się i machnął pogardliwie ręką.- Zaczyna swoje.Jak tylko urżnie się.- Psst - uciszył go Seweryn.Jabłoński zwrócony był twarzą w stronę Gejżanowskiego, ale spojrzenie jegooczu, ciągle rozszerzonych strachem i bólem, zdawało się przenikać ciało jak rzeczprzezroczystą i biegło dalej ku jakiemuś niewidocznemu punktowi.- Szkło! - powtórzył bezdzwięcznie.Nagle szarpnął się.- Nie chcę! Nie dam się, nie poddam się!Jął podrygiwać na swoich krótkich i cienkich nóżkach, wymachiwać niezdarnierękoma, jak krab uwięziony w błocie.Zmierzwione włosy zjeżyły mu się, szelki nibydługi ogon dyndały z tyłu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]