[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie chciałbym zabierać więcej niż czterdziestu - ciągnął Strange rzeczowym tonem.- Bardzo rozsądnie - zauważył lord Liverpool.- Bardzo rozsądnie.Proszę nie braćwięcej, niż zdoła pan mieć na podorędziu.- Na podorędziu! - wykrzyknął pan Norrell, zaskoczony bardziej niż zwykle.- Chybanie zamierza ich pan nosić z miejsca na miejsce? Natychmiast po przyjezdzie musi je panumieścić w bibliotece.Najlepiej w bibliotece zamkowej.Zamek powinien być solidny idobrze broniony.- Obawiam się, że w bibliotece nie na wiele mi się zdadzą - przerwał mu Strange zirytującym spokojem.- Będę przebywał w obozowiskach i na polach bitwy.Księgi muszą mitowarzyszyć.- Wobec tego proszę trzymać je w kufrze - zażądał pan Norrell.- Solidnymdrewnianym kufrze albo w żelaznej skrzyni! Tak, taka skrzynia będzie najodpowiedniejsza.Każemy ją wykuć, a potem.- Proszę wybaczyć, drogi panie - wtrącił lord Liverpool - jednak stanowczoodradzałbym żelazną skrzynię.Trudno byłoby znalezć dla niej miejsce na wozach.%7łołnierzeprzewożą na nich sprzęt, mapy, żywność, amunicję i inne rzeczy.Pan Strange przysporzy armii najmniej kłopotów, jeśli będzie wiózł swój dobytek na mule lub ośle, tak jak oficerowie.- Odwrócił się do Strange a.- Przyda się panu dobry, silny muł, by dzwigał bagaż i pańskiegosługę.Proszę u Hewleya i Ratta zakupić juki i w nich umieścić księgi.Wojskowe juki sąnajbardziej pojemne.Poza tym na wozie księgi niemal na pewno zostałyby skradzione.Przykro mi to mówić, ale żołnierze kradną wszystko.- Podumał przez chwilę i dodał: -Przynajmniej w naszej armii.Pan Norrell ledwie zdawał sobie sprawę z przebiegu kolacji.Niemal nie zauważył, żeStrange i jego lordowska mość dużo rozmawiają i dużo się śmieją.Kilka razy słyszał, jakStrange mówi:  Zatem to postanowione! , a jego lordowska mość odpowiada:  O,naturalnie! O czym jednak rozprawiali, tego pan Norrell nie wiedział, zresztą wcale o to niedbał.%7łałował, że w ogóle przyjechał do Londynu.%7łałował, że postanowił uratować odzapomnienia angielską magię.%7łałował, że nie został w opactwie Hurtfew, by czytać iczarować dla własnej przyjemności.Uważał, że nic nie jest warte utraty czterdziestu ksiąg.Po wyjściu lorda Liverpoola i Strange a poszedł do biblioteki, by popatrzeć naczterdzieści ksiąg, potrzymać je w rękach i nacieszyć się nimi, póki jeszcze mógł.Childermass nadal tam był.Spożył kolację przy jednym z biurek, a teraz zajął sięrachunkami.Po wejściu pana Norrella uniósł wzrok i się uśmiechnął.- Sądzę, że pan Strange znakomicie poradzi sobie na wojnie, proszę pana - powiedział.- Pana zdołał przechytrzyć.W jasną księżycową noc na początku lutego brytyjski okręt  Dar Zwiętego Seria [23]popłynął w górę Tagu i przycumował przy placu Karego Konia w Lizbonie.Strange i jegosłużący Jeremy Johns byli wśród osób, które najwcześniej zeszły z trapu.Strange nigdy niebawił za granicą.Odkrył, że podróżowanie, na dodatek w czasach ważnych operacjimilitarnych i morskich, jest wielce ekscytujące.Rwał się do rzucania zaklęć.- Zastanawiam się, gdzie jest lord Wellington - powiedział do Jeremy ego Johnsa.-Myślisz, że któryś z nich będzie wiedział?Popatrzył z ciekawością na wysoki niedokończony łuk na skraju placu.Wyglądałbardzo wojskowo.Strange wcale by się nie zdziwił, gdyby gdzieś za nim odkrył Wellingtona.- Jest druga w nocy - zauważył Jeremy.- Jego lordowska mość zapewne śpi.- Tak przypuszczasz? Mimo że losy całej Europy są w jego rękach? Zapewne maszrację.Strange niechętnie postanowił udać się teraz do hotelu, a lorda Wellingtona poszukaćrankiem.Polecono im hotel na ulicy Szewskiej.Należał do Kornwalijczyka, pana Prideaux. Gośćmi pana Prideaux byli niemal wszyscy brytyjscy oficerowie, którzy właśnie powrócili zAnglii do Portugalii albo czekali na statek, mający ich zabrać na przepustkę.Pan Prideauxrobił co w jego mocy, by podczas pobytu w hotelu oficerowie czuli się jak u siebie w domu.Nie do końca mu się to jednak udało.Wkrótce bowiem odkrył, że Portugalia niestrudzenienarzuca się jego gościom.Choć tapetę i meble w hotelu sprowadzono z Londynu,portugalskie słońce świeciło na nie już od pięciu lat, przez co zbladły na portugalską modłę.Pan Prideaux pouczył kucharkę, by przygotowywała angielskie potrawy, ale była onaPortugalką i w daniach zawsze znajdowało się więcej pieprzu i oliwy, niż życzyliby sobiegoście.Nawet buty gości wyglądały nieco portugalsko, kiedy wyczyścił je portugalskipucybut.Następnego ranka Strange wstał raczej pózno.Zjadł pożywne śniadanie, po czymspacerował przez godzinę bądz dwie.Lizbona okazała się miastem pełnym placów zpasażami, eleganckich nowoczesnych budynków, posągów, teatrów i sklepów.Strangepomyślał, że wojna wcale nie jest taka okropna.Po powrocie do hotelu ujrzał czterech lub pięciu angielskich oficerów - rozmawiali zożywieniem przy wejściu do budynku.Właśnie na taką okazję czekał.Podszedł do nich,przeprosił, że przeszkadza, wyjaśnił, kim jest, i spytał, gdzie w Lizbonie można znalezć lordaWellingtona.Oficerowie odwrócili głowy i spojrzeli na niego z niejakim zdumieniem, jakbyuważali pytanie za niestosowne, choć Strange nie miał pojęcia dlaczego.- Lorda Wellingtona nie ma w Lizbonie - powiedział w końcu jeden z nich, mężczyznaw niebieskiej kurtce i białych huzarskich bryczesach.- Och! A kiedy wróci? - spytał Strange.- Wróci? - powtórzył oficer.- Nie wróci przez wiele tygodni, może miesięcy, jaksądzę.Może nigdy.- No to gdzie go znajdę?- Dobry Boże! - westchnął oficer.- Może przebywać gdziekolwiek.- Nie wie pan, gdzie jest? - nie ustępował Strange.Oficer zgromił go wzrokiem.- Lord Wellington nie siedzi w jednym miejscu - oświadczył.- Lord Wellington udajesię tam, gdzie jest potrzebny - dodał, by Strange lepiej zrozumiał.- A jest potrzebnywszędzie.Inny oficer, w szkarłatnej kurtce obficie zdobionej srebrną koronką, powiedział niecoprzyjazniej:- Lord Wellington jest na linii. - Na linii? - powtórzył Strange.- Tak.Niestety, nie była to tak jasna i pomocna odpowiedz, jak sądził oficer.Strange czułjednak, że już wystarczająco długo demonstrował ignorancję.Pragnienie zadawania pytańgdzieś się ulotniło. Lord Wellington jest na linii.Zdanie było bardzo dziwne.Gdyby Strange miał ryzykowaćzgadywanie, zapewne oświadczyłby, że to jakieś potoczne określenie popijawy.Wrócił do hotelu i kazał portierowi odnalezć Jeremy ego Johnsa.Doszedł do wniosku,że jeśli ktoś ma z siebie robić ignoranta i głupca przed armią Wielkiej Brytanii, niechaj tobędzie Jeremy.- Tu jesteś! - powiedział na widok sługi.- Poszukaj jakiegoś żołnierza albo oficera ispytaj go, gdzie znajdę lorda Wellingtona.- Naturalnie, proszę pana.Ale nie chce pan o to spytać osobiście?- Wykluczone.Muszę natychmiast zająć się magią.Wobec tego Jeremy wyszedł i pokrótkiej chwili powrócił.- Dowiedziałeś się? - spytał Strange.- O tak! - odparł Jeremy radośnie.- To nie tajemnica.Lord Wellington jest na linii.- Ale co to znaczy?- Proszę o wybaczenie! Tamten dżentelmen powiedział to tak swobodnie, jakby tobyła najnaturalniejsza rzecz pod słońcem.Myślałem, że pan wie.- Nie wiem.Może lepiej spytajmy Prideaux.Pan Prideaux był zachwycony, że może się na coś przydać.Odnalezienie Wellingtonawydawało mu się rzeczą najprostszą pod słońcem.Wystarczyło, że pan Strange uda się dokwatery głównej armii.Z pewnością znajdzie tam jego lordowską mość.Kwatera leżała półdnia drogi od miasta, może nieco dalej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Podstrony

    Strona startowa
    Jonathan Amsbary [Cyberblood Chronicles 01] Cyberblood
    Jonathan Bellman Chopin's Polish Ballade, Op. 38 as Narrative of National Martyrdom (2009)
    Jonathan Simon Evaluating and Standardizing Therapeutic Agents, 1890 1950 (2010)
    Zagubione cywilizacje czyli wielki szok datowania Jonathan Gray
    Jonathan Stroud Bartimaeus Trilogy, Book 1 The Amulet of Samarkand (v3[1].0)
    Jonathan Kellerman Cicha wspólniczka (Alex Delaware 04)
    Reich Christopher Jonathan Ransom 02 Prawo zemsty (2)
    Jonathan Kellerman Oczy do wynajęcia (Alex Delaware 06)
    Reich Christopher Jonathan Ransom 01 Kodeks zdrady
    ÂŚląsk 1
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • protectorklub.xlx.pl