[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W okresie, gdy powierzchniajeziora nie jest rozjeżdżana przez motorówki ciągnące za sobą narciarzywodnych, stanowi siedzibę wędrownych krzyżówek, gągołków i nurów.Z nadejściem wiosny kardynały, ziarnojady amadynki i przedrzezniaczeparadują w swoich barwach godowych i zakładają gniazda wokół całegojeziora.Całoroczni mieszkańcy okolicy to kolibry, rybołowy, bieliki,zimorodki i trochę błękitnych i zielonych czapli.A dwa razy do rokuprzybywa tu także motyl królewski.70Przed moim domem - który może być tylem mojego domu wzależności od punktu widzenia - dokarmiam jelenie, indyki, wiewiórki,jakieś kręgowce, szopy, zające oraz niedzwiedzia czarnego, któremunadałem imię George, ponieważ jest bardzo ciekawski.Mówiono mitakże, iż dzięki stacji hodowli jeziora Burton jest tu pełno pstrągówtęczowych, brunatnych i potokowych.Opowiadano mi nawet, że w tychwodach pływają czterdzieści dwa gatunki ryb - włączając w to bassy,czerwonobrzuche i wielkogębiaste, oraz okonie żółte - chociaż nigdyżadnego nie udało mi się złapać pomimo setek godzin prób iniezmordowanej zachęty ze strony Charliego.Owszem, widuję je.Widać je dość wyraznie, ale nakłonić je dopochwycenia mojej przynęty to już zupełnie inna sprawa.Większośćwędkarskiej braci, a w tym i Charlie, używa świerszczy.I na tym polegagłówny problem.Nie łowię na świerszcze.Ale pomimo moich słabości iekscentryzmów Charlie nadal prosi mnie o zawiązanie mu pętelki,ponieważ jestem w tym dość dobry.Mam doświadczenie w wiązaniupętelek.Drogi wokół jeziora Burton pełne są sielskich widoków niczym zobrazów Normana Rockwella - jabłkowe sady, rozpadające się młyny,sklepy z rękodziełem, końskie zgrzebła, wędzony bekon, coca-cola,wizerunek kowboja na reklamach Marlboro i zimne piwo za każdymrogiem.Stare samochody nadgryzione przez rdzę, porozrzucane popastwiskach z ich strumieniami, krowami i końmi.Przez całe lato tonowebale zrolowanego siana, wielkie jak stodoła, leżą przykryte białą foliąniczym topniejące bałwany, aż nadejdą zimowe przymrozki, gdy staną siępaszą dla żywego inwentarza.A farmerzy, których życie wiąże się zjeziorem, ale którzy nie zwracają na nie uwagi, siedzą na szczycie swoichzielonych lub czerwonych traktorów pod zakurzonymi rondamikapeluszy,71zwijając skręty z tytoniem i kolejny rok żyjąc dzięki temu, co dajeziemia, niczym prosięta ssące cycek.A Bóg? Mieszka pomiędzy tymi wzgórzami, ponieważ my tujesteśmy.Nie można się z Niego otrząsnąć" bez względu na to, jakdaleko próbowałbyś uciec.Być może Davis i ja wiemy o tym najlepiej,ale Emma wiedziała to pierwsza, a św.Augustyn wyraził najpełniej: Tysprawiasz sam, że sławić Cię jest błogo.Stworzyłeś nas bowiemjako skierowanych ku Tobie.I niespokojne jest serce nasze, dopókinie spocznie w Tobie.72ROZDZIAA 11To był pogodny, pózny, letni wieczór, chociaż zaczęło się robić corazchłodniej.Wyczuwałem nadchodzący deszcz.Najpierw na niebiepojawiły się ciemne chmury, towarzyszyły im wilgotne podmuchywiatru, które zakołatały magnoliami.Niedługo pózniej dawało sięwyczuć oszałamiającą woń nadchodzącego deszczu.Początkowoopadające miękko delikatne krople, następnie większe, rozchlapujące sięna powierzchni woskowatych liści magnolii wielkości dłoni, które stanęłyim na drodze ku ziemi.Emma i ja siedzieliśmy na werandzie na piętrzeprzed drzwiami mojego pokoju, spoglądając na zmianę przez teleskopskierowany na Drogę Mleczną, zanim chmury nie przysłoniły namwidoku.Pod trójnogiem teleskopu, na podłodze przed nami, leżały rozrzuconepuzzle.Gwiazdy były dla mnie rodzajem fascynacji, puzzle - hobby.Gdyja układałem jednocześnie siedem zestawów, ona spędzała czas naczytaniu lub szkicowaniu.W otaczającym nas stereofonicznym śpiewieptaków Emma czytała Wielkie nadzieje Dickensa i szkicowała ptakiprzysiadające nieopodal.Zebrałem wszystkie siedem tysięcy elementów puzzli, wrzuciłem jedo jednego kosza, a następnie wymieszałem jak numery w bingo.Zanurzałem pózniej dłoń i rozpoczynałem tworzenie zarysu wszystkichsiedmiu wizerunków.Potrzebowałem dwóch tygodni, aby dokończyćdzieła, ale proces ten sprawiał mi przyjemność.Już jedna układanka byławystar-73czająco trudna, a co dopiero dodatkowych sześć, ale wtedy zaczynałasię zabawa.To było, jak sądzę, moje wprowadzenie w aktywność naukową.Każdy element to proces rozumowania: jeżeli nie tutaj, to tutaj, a jeżelinie, to wobec tego tutaj, a.i tak dalej.Puzzle zmuszały mnie dopatrzenia na problem pod różnym kątem, zanim wykonałem jakiś ruch, dospojrzenia raz jeszcze, i jeszcze, a być może jeszcze raz, ponieważ każdaczęść - bez względu na to, jak mała i pozornie mało znacząca, odgrywałaznaczącą rolę w całokształcie.W otoczeniu zarysowujących się obrazkówmoje ręce i oczy przykute były do podłogi, podczas gdy mój umysłwędrował poza granice werandy ku powierzchni księżyca, który zdążyłsię pojawić w pełni.Po burzy, którą poprzedzały i kończyły dość silne porywy wiatru,usłyszałem śpiew kardynała.Ale był to śpiew inny niż zazwyczaj.Jegobrzmienie było puste i udręczone.Wyjrzałem przez okno i zobaczyłemsamca stojącego na werandzie obok trzepoczącej się postaci swojejpartnerki.Prawdopodobnie spadła lub została rzucona przez podmuchpodczas burzy i albo złamała, albo poważnie zwichnęła sobie skrzydło.Nasze sąsiedztwo otaczała dość liczna armia kotów, a zatem jej czas naziemi wydawał się dobiegać końca.A całe to trzepotanie się tylkopogarszało sprawę.Przypominało bowiem łowienie na żywą przynętę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]