[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bądz co bądz, przynosiła mu w posagulas, spokój, śliczną gosposię i.wesoły roczek życia.Nie darmo więc przy wieczerzy do niego się ostro przysiadła i wzięła na sięobowiązek nawet mu z półmisków dodawać po kawałku, aby go sobie przezwdzięczność żołądka pozyskać.Baba była kuta, ale i stary niełatwy, nie dowierzający, podrażniony.Wąż dlapraw gościnności, Starościna przez kalkulacją, wzięli się nie tyle go jeszczenakarmić, co podpoić.W ówczesnych obyczajach było, że się kieliszkowi wymówić mało kto potrafił imógł, choćby od niego przyszło zdechnąć.Na to wielce rachowano i naumiejętne wnoszenie zdrowia, któremu nie odpowiedzieć było z obrazą domu igospodarza.Po pierwszym już daniu parę kielichów węgrzyna wlano w pana Aowczego,który wypił je chciwie.Wino było do głowy idące, mocne; dobrano umyślnieupajające.Dla innych gości nalewano tak zwane francuskie stare, a tegożsamego koloru stary w istocie węgrzyn był przygotowany dla Aowczego.Napodszołomienie i humor pewnie rachowała wiele pani Kocowa.Już to się tak raz trafiło u nas, że kawalera ledwie przybyłego do domu, gdy byłpożądany, jednego wieczora z panną zaręczono, o czym nazajutrz z pierścionkasię tylko mógł domyśleć; a potem w tydzień tańcowano na weselu.Tu ze starym, wytrawnym człowiekiem, droga do przebieżenia była wielcetrudniejsza, ale od czegóż niewieścia odwaga?Z drugiej strony Starościnej siedział Marek. Wiesz waszmość co? szepnęła mu. Widzę, bierzesz się do Klary naserio; będziesz wkrótce pierścienia potrzebował.Mój ze szmaragdem nicpotem, a wasz z soliterem samo prawie.Naści go, daj mi mój, i będzie kwita. Pani Starościno! rzekł. Szmaragd chętnie zwracam, jak skoro panimoże być potrzebnym (bo ja to tak rozumiem), ale solitera nie wezmę, bo jakbyBóg dał się zaręczyć, to choć tombakowym, będę miał odwagę.I podał jej pierścień mężowski, który Starościna przyjęła milcząc. Nie gniewaj się waćpan! rzekła. Nie przeszkadzaj mi w niczym, azobaczysz, że ja w zamian także odwdzięczyć się potrafię. I szepnęła mu naucho: Klarkę ci dam! Zobaczysz!Marek nic nie odpowiedział, a Starościna zwróciła się do swojej ofiary.Aowczybył rumiany od ciepła, wina i jadła; sapał okrutnie i nie miał wcale postaci dorozmiłowania, ale złagodniał był znacznie. Panie Aowczy! Ten kieliszek na naszą zgodę! zawołała Kocowa. Ja zwaćpanem go wypiję. Na jaką zgodę, kiedy zgody nie ma? Ale być musi. Ciekawym. Wiesz asindziej, jaką ja mu proponuję? odezwała się Starościna. Ciekawym! powtórzył Aowczy. %7łeń się asindziej ze mną; zapisy zrobimy na przeżycie, i kwita!Staremu grabki z rąk wypadły, serweta założona pod brodę, wysunęła się;spojrzał wielkimi oczyma obłąkanymi. A to asindzce pewnie ten niezdara Kruk podał tę myśl piękną, bo on mi się znią już raz popisał! Ale czyż asindzka mnie nie widziałaś? Czy nie wiesz co jaza stary grat? I czy to się godzi żartować ze mnie? Jak mi Bóg miły, że nie żartuję. Ale ja się nigdy żenić nie myślałem i nie myślę. Cóż to, ślub uczyniłeś jak kawaler maltański, czy co? Przed sobą tylko.bo kobiety znam rzekł popijając Aowczy i ichzdrady, i ich sztuki, i naturę przewrotną, niewieścią.Darmo mi asindzkabędziesz grała rolę łagodnego baranka, wiem ja, co pod skórą siedzi. Tak! To waćpan mówisz o młodych dziewczętach i po trosze masz słuszność;ale ja bo młodą już taką nie jestem.wdową.doświadczoną.i ostygłą. O, prawda! Prawda! Co koło asindzki kręci się zawsze ćma konkurentów, coich asindzka łudzisz, czmucisz, odprawiasz, głowy im zawracasz, jak jako otopono i memu Markowi. Ja? Panu Markowi? zaparła się Starościna. Ja młodych nie lubię. A z pierścioneczkami co było? Nie mogłam mu zabronić mi ofiarować, alem ci go wówczas pierwszy raz wżyciu widziała, a waćpan chyba nie widzisz, że on się ma do Klarci. Ale i z tego nic nie będzie. Któż to może wiedzieć? To ja wiem.Chybaby ślub jego dodał, śmiejąc się razem z moim zasindzką nastąpił. Wszystko to przecie być może szepnęła Starościna.Aowczy ruszył ramionami.Starościna przybierała postawę i minę corazłagodniejszą. No! No! Zgoda? Panie Aowczy. Nie ma zgody, ale kompromisarskim sądem, aby jejmości nie uchybić, asobie nie kłamać, jako katolik prawowierny, który nikomu zle nie życzy, piję tenkielich za zdrowie asani dobrodziejki!Aowczy wstał i intonował z niemałym podziwieniem obecnych: Starościnej witowskiej zdrowie!Wszyscy się podnieśli.Kocowa nie chciała być w długu. Bardzom wdzięczna za ten dowód atencji pana Aowczego odezwała się a że jako niewiasta wnosić zdrowia nie mam prawa, daję gospodarzowiplenipotencją, ażeby mnie w tym zastąpić raczył.Wąż pośpieszył z większym kielichem kolejnym i sam pierwszy zdrowie gościawychylił, ostatnią kroplę wylewając na paznokieć, wedle zwyczaju; kobiety piłymałymi kieliszkami; zrobiło się gwarno.Aowczy był wielce udobruchany.Starościna mimo natarczywości swej rozrachowała się wszakże, iż przynajwiększej zręczności i pośpiechu tego dnia dzieła zamierzonego nie dokaże.Tymczasem jutro Aowczy do dnia mógł i miał wedle wszelkiego podobieństwadrapnąć, a potem gonić wiatra w polu było niepodobna; złapać drugi raz aninadziei.Co tu począć? Starościna szepnęła Wężowi, aby kobiety wstały od stołu; dawałojej to swobodę ruchu, której potrzebowała.Pani Wężowa, Klara i reszta pańpowymykały się z wolna; Kocowa powstała także.Aowczy został na miejscu.Korzystając z tego, Starościna odciągnęła na bok gospodarza. Słuchaj no! rzekła. Ja, korzystając ze szczęśliwego wypadku, muszęstarego nudziarza do zgody skłonić, ale dziś na to za mało mam czasu, a jutro onuciecze.Wąż ramionami ruszył. Jak go puścisz, toś nie mój szwagier; to się ciebie wyprę, to nienawidzieć ciębędę.Niech mu trzy konie zakuleją, niech się ludzie pochorują, koła połamią,osie potrzaskają; niech co chce będzie, ażeby mi jutro nie jechał. A cóż ja poradzę! zawołał Wąż
[ Pobierz całość w formacie PDF ]