[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Mylisz się, przerwał mu stryj Konrad, na dworach książąt życie ponaszemu, niemieckie, język nasz, śpiewy naszę, ludzie z naszych ziem. Tylko kobiet tu naszych brak, rozśmiał się Gero. Są i kobiety nasze, westchnął Krzyżak, ale to bieda, że jak żona księciaHenryka, Jadwiga.święte bardzo i pobożne, zatem i na dworze ich więcejsłychać psalmów, niż pieśni miłosnych. Eh! odezwał się Hans, darmoby już i mówić o tem, co tylko tęsknotęobudza, gadajmy lepiej o łowach.Ja jutro już muszę trochę w las się puścić,bo mi dłonie świerzbią. My jutro w dalszą drogę musimy, rzekł sucho Konrad von Landsberg,który dowodził całym oddziałem. Musu przecie nie ma, ciszej odezwał się von Saleiden, co za mus?Moglibyśmy dać tu koniom się odpaść jeden dzień, a młodzieży dać trochę polasach poplądrować. Tak! tak! rzekł szyderczo Konrad, żeby gdzie wpadli na książęce lasy istraże albo na jakie ostępy biskupie lub opacie i kłopotu nam naciągnęli! Cóż znowu! krzyknął Hans, przecie tym, co niosą życie w obroniewiary na pogan, nikt nie może zabronić rozrywki niewinnej.Radbym widziećbiskupa lub opata, coby śmiał to zrobić!Starsi się rozśmieli. Patrzcie go, jaki pewny siebie, choć jeszcze krzyża nie nosi! zawołał Otto, a cóż to będzie, gdy was do zakonu przyjmiemy! Więc choćby nam, Krzyżakom dodał Konrad, wolno było coś więcej,to nie wam, którzy jeszcze nimi nie jesteście. Dodaj, stryju kochany, rzekł Gero, że podobno oba nie będziemy niminigdy.Pójść z wami, polować na dzikich ludzi zgoda, ale śluby składać nacały żywot.Zmiano się i dowcipkowano.Wśród gwarzenia młodzież potrafiła starym, którzy do kubków często zaglądali,wmówić, że konie potrzebowały odpoczynku, a oni polowania.Czeladz, którejsię spieszyć nie chciało, przywołana na świadectwo, potwierdziła to, żespoczynek był dla zmęczonych szkap zbawienny.Zatem rankiem pozwolono się Geronowi i Hansowi sposobić do łowów wlasach sąsiednich, o które nikt się nie troszczył, czyje były, ani o pozwolenie namyśliwstwo.Rycerzom niemieckim zdawało się, że na całym świecie wszystkoim było wolno.Otto von Saleiden, choć starszy od dwóch ochotników, dał się też skusić nałowy.Konrad tylko, jako dowodzący oddziałem, postanowił pozostać przyswych knechtach w namiocie i wypocząć do dalszej podróży.Tego dnia, gdy biskup bawił jeszcze na zamku w Białej Górze, Gero, Hans iOtto ruszali ze świtem w lasy, zabrawszy psy, które mieli z sobą i dwojeczeladzi.Nie znali wcale okolicy, lecz nawykli byli w podróżach kierować się po słońcudrzewach i ścieżynach, nie obawiali się więc zabłąkać, a nie myśleli zbytgłęboko w puszczę zachodzić.Mglisty ranek jesienny, wilgotny, psom i myśliwym sprzyjał.Zaledwie siępuścili od skraju w gęstsze zarośle, gdy gończe ich zławiać poczęły i odzywaćsię, jakby już zwierza tropiły.Zagrzało to młodych myśliwców, którzy ochoczo za niemi podążali.Lecz lasmało widać był spolowany, zwierza w nim się lęgło wiele; psy, coraz to nowetrafiając ślady, to tu, to owdzie, zrywały się i goniły.Sami łowcy widzieli wgęstwinach przemykające się sarny i pomniejszego zwierza, nie mogąc ani złuku strzelić, ni inaczej go dosięgnąć.Choć się zrazu wszystko obiecywałonajpomyślniej, ale zdawało urągać dwom niedoświadczonym, a gorącymchłopakom, z których starszy Otto wyśmiewał się, sam więcej świadkiem chcącbyć, niż współuczestnikiem zabawki.Szyderstwami jego pędzeni Geron i Hans coraz żywiej gnali za psami w las,starając się tylko razem się trzymać i być sobie pomocą.Parę razy udało się imstrzelić z ciężkich łuków, ale bełty poszły próżno, lub utkwiły w drzewach.Cały tak czas do południa, męcząc siebie i konie, postradawszy psy, któredaleko odbiegły i których głos ledwie niekiedy ich dochodził, nic niewskórawszy, błąkali się po lesie; aż ostrożniejszy Otto, ciągle z nich szydząc,nakazał spocząć i sam legł, wołając, aby na psy trąbili.Słońce się już w góry podniósłszy, z obłoków wybiło, dzień stał się prawiegorący, więc na pagórku wstrzymawszy się, wszyscy zabrali się wytchnąć niecoi posilić.Oba młodzi przeklinali lasy tutajsze i zwierza, który, jakby na szyderstwo,pokazywał się gęsto, a pochwycić nie dawał.Trąbiono na psy, rozkładając zapasy wzięte z namiotu, z których głodny Ottonajpierwszy skorzystał, bo Gero i Hans sprzeczali się, nawzajem na siebieskładając winę niepowodzenia.Powrócić do obozu z próżnemi rękami wstyd było, a choć Otto radził już miećsię do odwrotu, wyprosili mu się młodzi, by im pozwolił próbować jeszczeszczęścia.Psy też po jednemu, z językami powywieszanemi zziajane, powoliściągały.Jeden z czeladzi przybył także opowiadając, iż napotkał stado dzikichświń, które musiało przylegnąć niedaleko w gęstwinie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]