[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Łania zmartwychwstała, z niewiadomych, przerażających powodów.Łypnęłana mnie ocalałym okiem (po drugim został tylko czarny otwór jak gnijąca dziuraw brzoskwini), i kulejąc, ruszyła w głąb lasu.Page zaskomlał i podreptał za nią.Stałem nieruchomo, patrząc na parę zwierząt idących obok siebie jak animowa-ne postacie z jakiejś koszmarnej kreskówki.Obejrzały się na mnie.Czekały.Czekały, aż pójdę za nimi.Poszedłem.O dziwo, nie czułem strachu - i szybko zorientowałem się dlaczego.To byłsen.Martwe zwierzęta nie chodzą, a już na pewno nigdzie by mnie nie próbowa-ły prowadzić; tego nie robią nawet żywe.No, może Page'owi się zdarzało.Terazjednak zachowywał się inaczej, miał w sobie coś niepokojąco ludzkiego, coutwierdzało mnie w przekonaniu, że leżę sobie spokojnie w łóżku, pod przykry-ciem, i tylko gałki oczne śmigają mi pod powiekami na wszystkie strony.Dziwnie podekscytowany ruszyłem w ślad za zwierzętami przez las.Jeleńpopędził na złamanie karku.Page ponaglał mnie szczekaniem, więc przyspie-szyłem kroku.Od czasu do czasu zatrzymywał się i czekał na mnie.Przemykali-śmy wśród drzew.Łania pojawiała się jak zaczarowana, czasem tuż obok mnie,czasem w większej odległości, po czym znikała równie szybko, jak wcześniej sięzmaterializowała, jakby coś wymazywało jej obraz z mojej pamięci.Zastanawia-łem się, dlaczego właściwie istoty ze snów tak często stosują tę sztuczkę.Możenasza podświadomość realizuje jakiś nadrzędny plan, może kieruje nią niepoję-ty system, który przy innych okazjach każe nam wracać nago do szkoły, spóź-niać się na egzaminy (do których w dodatku nie jesteśmy przygotowani) albolądować w supermarkecie, gdzie przy odrobinie szczęścia możemy w alejcemiędzy półkami puknąć ładniutką kasjereczkę.Na niektóre pytania po prostunie ma odpowiedzi.To było jedno z nich.Page i jeleń zwiększali tempo, a ja goniłem ich jak po sznurku.Sen był pie-kielnie realistyczny; pod butami wyraźnie czułem jeżynowy gąszcz, gałązki,korzenie, ziemię.Nocny wiatr chłodził moje odsłonięte ręce i nogi.W którymśmomencie zahaczyłem głową o zwieszającą się nisko gałąź sosny i igiełki zakłułymnie boleśnie w czoło.106Mimo że całkiem trzeźwo myślałem i kontrolowałem sytuację, wcale mi sięten sen nić podobał.Powtarzałem sobie, że z takich snów można się obudzić wdowolnej chwili, wystarczy spróbować.Próbowałem więc, ale bez powodzenia.Za to po nieudanych próbach ogarnął mnie lęk.Sen nie zamierzał wypuścićmnie ze swoich objęć, dopóki się nie obudzę, bo wtedy będę mógł go zbyć po-gardliwym prychnięciem.Modliłem się więc o nadejście świtu i o przebudzenie.Nie chciałem biec za jelenim zombi i moim małym cocker-spanielem do ka-miennego kręgu, świątyni Izolantów.Do miejsca, w którym nie chciałem sięznaleźć ani na jawie, ani we śnie.Zwierzę musi być żywe, żeby można je było złożyć w ofierze.Nie miałem jednak wyboru - jak mucha złapana w pajęczą sieć.Mój los mu-siał się dopełnić.Biegnąc za parą zwierząt, czułem się jak prowadzony na smy-czy.Pokonywałem znajome górki i dołki, zagłębiając się coraz bardziej w las.Odległość wydała mi się zbliżona do tej, którą pokonałem na jawie na spacerze zPhillipem.Podobnie wyglądał też teren - w paru miejscach natrafiłem na bar-dzo miękki, grząski grunt, błoto mlaskało mi pod stopami.Drzewa wznosiły sięnad moją głową jak wieżowce.W podobnym czasie jak podczas przechadzki z Phillipem dotarłem do kręgudębów i wiekowych białych monolitów.W tej samej chwili ogarnął mnie - zno-wu! - czysty strach.Uderzył mnie jak burza piaskowa, jak huragan potężny inieustępliwy.Świat zawirował mi przed oczami.Na Boga, czy wyjdę z tego ży-wy?Widok był zbyt makabryczny, aby mógł być prawdziwy; musiałem sobieprzypomnieć, że śnię po prostu wyjątkowo realistyczny sen
[ Pobierz całość w formacie PDF ]