[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapiął spodnie, położył się nabrzegu łóżka i przesunął poduszkę na miejsce.- Przecież mieszkałem parę dni w twoim domu i jakoś cię nienapastowałem.- Bo byłeś chory.- Sam, nie jestem zwierzęciem.Potrafię panować nad swoimi popędami.A teraz kładz się do łóżka.Obrócił się do niej plecami, leżąc na kołdrze.Samanta wpatrywała się w niego, stojąc.Chciała, żeby wyszedł z pokoju.Nie poruszył się, a po kilku minutach usłyszała jego głęboki, równy oddech.Zasnął! Podczas gdy ona stała, cała drżąca, czując dziwne mrowienie, on zasnął tak szybko, że niezdążyłaby w tym czasie pstryknąć palcami!Przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze.Wydała się sobie śmieszna.Czuła się trochę głupio z powoduswego zachowania.Była też bardzo zmęczona.Nagle ogarnęło ją niezwykle silne znużenie.Aóżko chyba jeszcze nigdy niewydało się jej tak kuszące.Podniosła poduszkę, która spadła na podłogę, i ostrożnie oparła się kolanem o łóżko.Yale się nie poruszył.Położyła się i przykryła kołdrą.Mocno spał.Napięcie zaczęło powoli opadać.Rozluzniła się, a nawet chciało jej się z siebie śmiać.Musiała wyglądaćbardzo zabawnie stojąc na łóżku i besztając Yale'a.Co takiego w nim było, że w jego obecności zdolna była dozachowań, o jakie nigdy by się nie posądzała?Zastanawiając się nad tym, poczuła błogą senność.I wtedy odwrócił się gwałtownie, nakrył dłonią jej pierś i przywarł ustami do jej warg.Przez chwilę wydawało jej się, że to sen.Pieścił jej pierś.stłumiła jęk rozkoszy.Rozchyliła wargi -pocałował ją namiętnie, lecz delikatnie.Było to bardzo przyjemne.Tak bardzo, bardzo przyjemne.Nagle dotarła do niej straszliwa prawda.To niebył sen.Yale ją całował! I naprawdę pieścił jej piersi! A co gorsza, bardzo jej się to podobało!Usiadła na łóżku.Uśmiechnął się przepraszająco; blask ognia odbił się w jego równych, białych zębach.- Coś mi się wydaje, że nie jestem eunuchem.Poczuła przypływ wściekłości.Z siłą, o jaką nigdy by się nie podejrzewała, zrzuciła go z łóżka.Głuchouderzył o podłogę.- Auu! - krzyknął, ale jego głos nie był przepełniony bólem.Podparł się dłonią i wyjrzał zza krawędzi łóżka.- No, Sam, powiedz szczerze.Trochę ci się to podobało, prawda?- Sprytna z ciebie bestia - powiedziała i cisnęła w niego poduszką.- Auu! - zawył znowu.- Masz tu kołdrę - powiedziała, zrzucając ją z łóżka.- Mam nadzieję, że się pod nią udusisz.To powiedziawszy położyła się i ku swemu zdumieniu bardzo szybko zapadła w sen.Kiedy Jenny obudziła ją następnego dnia, Yale już wyszedł.Kołdra leżała na łóżku, poduszka Yale'a - obokjej poduszki.Senna i zmęczona, Samanta w milczeniu przypatrywała się krzątaninie Jenny.Służąca miała prawdziwytalent do układania fryzur.Upięła włosy Samanty w grecki węzeł, co podkreśliło piękną linię jej szyi i sprawiło, żeoczy nabrały blasku.Zastanawiała się, czy spodoba się Yale'owi, natychmiast jednak skarciła się w duchu za poświęcanie muCreate PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)choćby chwili uwagi.- Dziękuję, Jenny.Bardzo mi się podoba to uczesanie.- Dziękuję, milady - odpowiedziała służąca i dygnęła.Samanta omal nie odpowiedziała dygnięciem, naszczęście opanowała się w porę.Wątpiła, czy kiedykolwiek przywyknie do bycia "panią".Zeszła na dół do pokoju księcia.O tak wczesnej porze w gospodzie panowała cisza.Zastała księcia przy śniadaniu.Zarówno on, jak i Fenley bardzo ucieszyli się na jej widok.Fenleynatychmiast wysunął dla niej krzesło.- Mam nadzieję, że dobrze spałaś, Samanto - rzekł Ayleborough.Popatrzyła na niego, nie wiedząc, czy zdaje sobie sprawę, co zaszło ubiegłej nocy pomiędzy nią a jegobratem.- Tak, dziękuję, Wasza Aaskawość - odpowiedziała.- Mówiłem już, żebyś zwracała się do mnie po imieniu.Jesteśmy teraz rodziną.A skoro mówimy orodzinie, to gdzie jest ten błędny rycerz, mój brat? Czy wciąż śpi? Zawsze był strasznie leniwy, a chciałbymwyjechać za godzinę.Samanta zdawała sobie sprawę z wielu wad Yale'a, ale nigdy nie uznałaby go za lenia.Na szczęście Fenley wybawił ją od konieczności odpowiedzi.- Lord Yale wstał dziś bardzo wcześnie - powiedział.- Miał zamiar wrócić przed pańskim wyjazdem,Wasza Aaskawość.- Postawił przed Samantą talerz z jajkami i kiełbaskami.- Nie ma go tutaj? - zdziwił się Wayland.- A gdzież to on się podziewa o tej porze? Przecież ledwie świta.- Pojechał kupić konia - odpowiedział Fenley.- Konia?- Tak, Wasza Aaskawość.Uznał, że powóz krępuje swobodę jego ruchów, i zamierza dziś jechać konno.Obiecał, że wróci przed naszym wyjazdem.- Dlaczego nie wynajął jakiegoś konia w gospodzie?- Nie wiem - odpowiedział Fenley i ku zaskoczeniu Samanty konspiracyjnie zmrużył oko.Zastanawiała się, co też pomyślałby sobie Fenley, gdyby wiedział, że ona zna Yale'a jeszcze mniej niżksiążę.- A jakiegoż to konia może kupić o świcie w Darlington? - dopytywał się Wayland.Wkrótce wszystko się wyjaśniło.Kiedy byli już gotowi do drogi, Yale nadjechał na lśniącym czarnymogierze.Jechał bez kapelusza, a poły surduta powiewały mu na wietrze.Uśmiechnął się do nich szeroko; oczy błyszczały mu radosnym podnieceniem.- Piękny, nieprawdaż?Nawet Samanta musiała przyznać, że koń jest wspaniały.Wayland postąpił o krok i przesunął dłonią po piersi i szyi zwierzęcia.- Rzeczywiście wspaniały - powiedział z uznaniem.- Gdzie go kupiłeś?- Od pewnego ziemianina, który mieszka niedaleko stąd.Słyszałem, jak rozmawiano o nim wczoraj wjadalni.- Musiał być drogi - zauważył Wayland.Yale wzruszył ramionami.- Jest wart tej ceny.A poza tym, podobno warto stawiać na czarnego konia.Wayland uniósł brwi.- Gdzie twój kapelusz?- Zgubiłem go po drodze.- Dżentelmen zawsze nosi kapelusz - upierał się Wayland.Yale zbył jego słowa lekceważącym machnięciem ręką.- Kupię nowy w najbliższym mieście.- Uśmiechnąwszy się chytrze do Samanty, dodał: - Nazwałem goBestia.Mam nadzieję, że ci się spodoba.Natychmiast zrozumiała aluzję do minionej nocy.- To doskonałe imię - stwierdziła i wsiadła do powozu.Obracanie wszystkiego w żart stało się już specjalnością Yale'a.Zanim lokaj zamknął drzwiczki, Yalepodprowadził konia do powozu.- Przyniosłem dla ciebie również to, milady
[ Pobierz całość w formacie PDF ]