[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To zupełnie jak przygotowania do najazdu, pomyślał Max, wchodząc do salonu.Colleen siedziała sztywno jak generał, mierząc przeciwników stalowym spojrzeniem.- A więc to ty o\eniłeś się z Catherine.Hotele, tak?- Tak, proszę pani - odrzekł grzecznie Trent.- Nigdy się w nich nie zatrzymuję - skwitowała starsza pani lekcewa\ąco.- Nie zaszybko wzięliście ślub?- Obawiałem się, \e Catherine mo\e zmienić zdanie.Niewiele brakowało, a byłaby się uśmiechnęła.Następnym celem stał się Sloan.- A ty uganiasz się za Amandą?- Zgadza się.- Co to za akcent? - zainteresowała się natychmiast.- Skąd jesteś?- Z Oklahomy.- O'Riley - powtórzyła z zastanowieniem, po czym wyciągnęła palec wskazujący.-Ropa naftowa.- Tak jest.- Hm.I wpadliście na idiotyczny pomysł, \eby przerobić zachodnie skrzydło domu nahotel.Lepiej spalić to wszystko i wziąć pieniądze z ubezpieczenia.Coco z wra\enia zaparło dech.- Ciociu Colleen, chyba tak nie myślisz!- Zawsze mówię to, co myślę.Przez większą część \ycia nienawidziłam tego domu.-Zatrzymała wzrok na portrecie swego ojca.- On nie zniósłby płatnych gości w Towers.Takipomysł napełniłby go odrazą.- Przykro mi, ciociu Colleen - stwierdziła Coco - ale robimy, co mo\emy.- A czy kazałam ci się tłumaczyć? - prychnęła szacowna staruszka.- Gdzie, do diabła,podziewają się moje bratanice? Czy nie mają na tyle poczucia przyzwoitości, \eby mi zło\yćuszanowanie?- Niedługo wrócą - uspokajała ją desperacko Coco.- Nie spodziewaliśmy się ciebie i.- Dom zawsze powinien być gotowy na przybycie gości - oznajmiła ciotka zsatysfakcją i ze zmarszczonym czołem przyjrzała się Suzannie, która właśnie stanęła w progu.- Która to jest?- Jestem Suzanna - przedstawiła się i podeszła, by pocałować cioteczną babkę wpoliczek.- Podobna jesteś do matki.Lubiłam Delię.- Przeniosła wzrok na Maksa.- Ty się o niąubiegasz?Sloan głośno zakaszlał, maskując wybuch śmiechu.Max zamrugał powiekami.- Ach, nie.Nie, proszę pani.- A dlaczego nie? Masz kłopoty ze wzrokiem?- Nie - powtórzył Max, niespokojnie kręcąc się na krześle.Na twarzy Suzanny pojawiłsię szeroki uśmiech.Coco podą\yła im na ratunek.- Max jest naszym gościem przez kilka tygodni.Pomaga nam.w badaniachhistorycznych.Colleen wyprostowała się i oczy jej zabłysły.- Szmaragdy.Nie traktuj mnie jak głupiej, Cordelio.Dostajemy na statku gazety.Mówię o pasa\erskich statkach wycieczkowych - wyjaśniła, zwracając się w stronę Trenta.-O wiele bardziej cywilizowane ni\ hotele.Teraz powiedzcie mi wreszcie, co się tutajwłaściwie dzieje.- W zasadzie nic takiego - chrząknęła Coco.- Wiesz, jak prasa lubi wszystkorozdmuchiwać ponad miarę.- Czy w tym domu był jakiś złodziej, który strzelał z pistoletu?- Owszem, był.To dosyć irytujące, ale.Staruszka wyciągnęła laskę i wymierzyła jąw pierś Maksa.- Ty.Ty, z tym doktoratem.Przypuszczam, \e potrafisz wyra\ać się precyzyjnie.Wyjaśnij mi sytuację, tylko zwięzle.Max pochwycił błagalne spojrzenie Coco i odstawił niechcianą herbatę.- Zaszło kilka wydarzeń, które sprawiły, \e rodzina postanowiła zbadać prawdziwośćlegendy o szmaragdach Calhounów.Niestety, wiadomości o naszyjniku wydostały się nazewnątrz, powodując szerokie zainteresowania i spekulacje wśród osób rozmaitegoautoramentu.Pierwszy krok polegał na skatalogowaniu rodzinnych dokumentów, by na tejpodstawie stwierdzić, czy szmaragdy rzeczywiście istniały.- Oczywiście, \e istniały! - przerwała mu Colleen ze zniecierpliwieniem.- Przecie\widziałam je na własne oczy.- Trudno było się z tobą skontaktować - zaczęła Coco, ale Colleen uciszyła jąspojrzeniem.- W ka\dym razie - ciągnął Max - ktoś włamał się do domu i ukradł część papierów.Pokrótce streścił jej rozwój kolejnych wypadków.Colleen zmarszczyła brwi.- Hm.Czym ty się zajmujesz, pisaniem? Max ze zdziwieniem uniósł brwi.- Wykładam historię na Uniwersytecie Cornella.- Narobiliście tu wszyscy okropnego bałaganu.Złodzieje w domu, nazwisko szarganepo gazetach, omal was nie pozabijano.Z tego, co wiadomo, ojciec mógł sprzedać szmaragdy.- Pozostałby po tym jakiś ślad w dokumentach finansowych - zauwa\ył Max izaskarbił sobie tą uwagą zainteresowanie gościa.- Masz rację, doktorze.Ojciec zapisywał ka\dego wydanego centa.- Przymknęła oczy.- Niania zawsze mówiła, \e ona gdzieś je schowała dla nas.Ale to bajki.- Uwielbiam bajki - zawołała Lilah z progu.Po jej obydwu stronach stały Amanda i C.C.- Wejdz do środka, \ebym mogła ci się lepiej przyjrzeć.- Ty pierwsza - mruknęła Lilah do C.C.- Dlaczego?- Bo jesteś najmłodsza.- Rzucacie kobietę w cią\y na po\arcie wilkom - odgryzła się C.C.- Co ty masz na twarzy? - zaciekawiła się Colleen.C.C.potarła policzek dłonią.- Pewnie smar.- Do czego to dochodzi? Masz dobre kości twarzy - stwierdziła nagle.- Będziesz sięładnie starzeć.Jesteś ju\ w cią\y?- Tak - uśmiechnęła się dziewczyna, wkładając ręce do kieszeni.- Dziecko ma sięurodzić w lutym.- To dobrze.- Colleen gestem przywołała kolejną delikwentkę na przesłuchanie.Tymrazem była to Amanda.- Dzień dobry, ciociu.Cieszę się, \e przyjechałaś na mój ślub.- Mo\e tak, mo\e nie.- Colleen wydęła usta i przyjrzała się jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]