[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Państwo Cuypers przyjechali 25 i zamierzali zostać do 29-go.Pan Cuypers miał na imię Philip i liczył latpięćdziesiąt sześć, pani Cuypers miała na imię Margriet i liczyła sobie lat czterdzieści jeden.Pan Cuypers lubiłgarnitury w kratę, pani Cuypers nosiła rzeczy prawie wyłącznie w brązie Jedynie niemal całkowicieprzezroczysta, długa do ziemi koszula nocna paniCuypers była złocistożółta.Przez długi czas myśli Antona L.zaprzątało osobliwe znalezisko: w łóżku państwaCuypers leżała trzcinowa trzepaczka do dywanów.Czy był to instrument pozostawiony w łóżku omyłkowoprzez obsługę, którego śmiertelnie znużony być może pan Cuypers nie zauważył wieczorem 25 czerwca? Czymoże perwersyjny przyrząd erotyczny?Jeszcze przed kolacją Anton L.uprzątnął z pokoju nr 14 wszystko, co jego zdaniem mogło przeszkadzaćSoni, a więc ubrania, pościel i przybory toaletowe (może jednak te ostatnie bardziej przeszkadzały jemu?), iwyrzucił przez okno na wewnętrzne podwórko, gdzie rozsypały się po szklanym dachu kuchni.W terrarium uHommerów Sonia miała żwir.Anton L.przypomniał sobie, że niedaleko miejsca, gdzie rozjechał psa, byłyjakieś roboty drogowe.W cynkowej wanience, która z ledwością weszła do ciasnego samochodu Derendingera,Anton L.trzykrotnie przywoził stamtąd żwir.Nie była to już praca ale ciężka harówka, bo cynkowa wanienkapełna żwiru ważyła niemało.Ale Anton L.podjął się tego, bo chciał stworzyć legwanowi warunki, do którychten był przyzwyczajony.Pośrodku pokoju nr 14 usypał spłaszczony u góry kopiec żwiru.Było go dużo więcejniż w terrarium pana Hommera.Przez następne dni Anton L.zwoził przy okazji kamienie i gałęzie, którerozkładał w pokoju.Sonia nie umiała tego docenić.Prawie cały czas przesiadywała pod łóżkiem.Siadając dosyć pózno do kolacji w dużej sali jadalnej, Anton L.był porządnie zmęczony.Mimo to obszedłjeszcze potem było już całkiem ciemno grupę domów między dwiema przecznicami, która^ w połowie, anawet więcej, składała się z hotelu i Stojącego obok niego budynku.Na miasto opadła już gęsta siećtajemniczych odgłosów, dobiegających z bliska i całkiem z daleka, będących jakby skrzypieniem zawiasównocnego życia.Anton L.zabrał wprawdzie strzelbę, ale nie napotkał żadnego niebezpieczeństwa, choćoczywiście w mroku trzepotały i przemykały niezliczone cienie.Pobieżnie zbadał przewidziany na jutro (w planie zajęć") koncentryczny krąg.Przy tej okazji natknął się na niewielki, ale wyjątkowo ekskluzywny sklepze słodyczami i spirytualiami i to Anton L.przyjrzał się karteczkom z cenami w świetle latarki, którą zabrał zradiowozu na Medeastrasse najlepszych i najdroższych gatunków.Mimoże zjadł wcale niemało, poczuł dojmujący głód, a raczej dojmuj jące łakomstwo.Myszkował po półkach,zabierając w końcu dwa ogromne pudła czekoladek i butelkę winiaku malinowego marki Schladerer.Jeszcze wsklepie zjadł ponad dwadzieścia marcepanowych kartofelków i trzy marcepanowe żabki leżące luzem (ale podcelofanem) na tacy.W hotelu, tak jak poprzedniego wieczora, Anton L.zapalił w salonie świece i czytając książkę o rzymskichpapieżach, zabraną po południu z księgarni, obok której przejeżdżał, wracając do hotelu z Sonią, zjadł obydwapudła czekoladek i wypił niemal połowę winiaku, p
[ Pobierz całość w formacie PDF ]