[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na mniej więcejtrzydzieści pięć dni przed wyborami zmuszeni jesteśmy przezwycię\yć powa\ny kryzys,którego demokraci nie omieszkają wykorzystać.Opinia publiczna zaczyna łączyć te dwazamachy ze zbiegłym terrorystą.Tak przynajmniej stawiają sprawę gubernatorzy stanówNowy Jork i Pensylwania, z którymi porozumiewałem się telefonicznie.Trzeba zawszelką cenę uspokoić społeczeństwo i zapobiec panice.śadnej psychozyzamaskowanego zabójcy, który wyrasta spod ziemi i morduje.Proszę gorąco, byściepanowie u\yli wszelkich środków w celu poło\enia kresu tej masakrze.Terrorysta musizostać schwytany w ciągu najbli\szych dwudziestu czterech godzin!Była 5.55.Prezydent przywołał sekretarza stanu w chwili, kiedy ten opuszczałwłaśnie salę. Słucham, panie prezydencie. Kluntzmann, ja.zastanawiałem się nad tą historią z ospą.Proszę przygotowaćmi szczegółowy raport na temat mo\liwości przeprowadzenia szczepień ludnościcywilnej oraz \ołnierzy.Jest to niezwykle pilne!Nowy Jork, 7.30Winda wznosiła się cicho ku 45 piętru.Ambre zdjęła płaszcz i energiczniepotrząsnęła włosami.Letni deszcz ciepły i gwałtowny, przemoczył ją od stóp dogłów.Lustro w windzie odbijało postać wysokiej dziewczyny o zapadniętych policzkachi smutnym spojrzeniu.I lustro nie kłamało.Była wykończona.Wracała po dniu wywiadów i poszukiwań wAlbany i Pittsburghu, dokąd pojechała z Jeffem Turnerem.Bez efektu.233Trudności wydały się jej nie do pokonania.Jak odnalezć tego człowieka? Gdzie go szukać? Od kilku dni chodziła jej po głowiepewna myśl podać policji prawdziwą to\samość terrorysty.To pozwoliłoby byćmo\e wygrać wyścig z czasem.Ale Pierre kazał jej przysiąc, \e go nie wyda. Jeślidowiedzą się, \e pomogłem terrorystom, zamkną mnie.I ta myśl nie dawała jejspokoju.Ambre wyciągnęła z torby sterylną maskę.Odrzuciła do tyłu wilgotne40 piętro.włosy i osłoniła białą tkaniną nos i usta.45 piętro.Starała się przybrać uspokajający wyraz twarzy.Dzyń-dzyń.Drzwi windyrozsunęły się.Pierre siedział przy stole i jadł cornflakesy z mlekiem.Był nie ogolony.Oczy lśniłymu chorobliwie.Zbyt obszerna, ciemnoniebieska pi\ama z jedwabiu niegdyśwłasność Markusa podkreślała jego wychudzoną sylwetkę.Na dzwięk dzwonkazwrócił oczy ku windzie.Cień uśmiechu pojawił się na pergaminowych ustach.Kiedyzobaczył wyraz niebieskich oczu nad maską, wszystko stało się dla niego jasne.Wbiłspojrzenie w miseczkę z mlekiem.W jego głosie wyraznie zabrzmiała rezygnacja.Byłzmęczony. Nic pani nie znalazła.Ambre poczuła, \e łzy pieką jej oczy.Ze zmęczenia.Ona tak\e wpadła w pułapkę.Rozpłakała się cicho, stojąc na środku mieszkania z płaszczem przerzuconym przezramię.Zawiodły ją nerwy.Patrzył przez chwilę na płaczącą dziewczynę.Nie potrafił znalezć właściwych słów.Oddzielała ich podwójna, niewidoczna bariera: choroba oraz niesprawiedliwość, którauznawała go za kryminalistę.Po jednej stronie tej bariery była \ywa kobieta, po drugiejczłowiek skazany na śmierć.Ju\ miał wstać, by uspokoić ją i podziękować za trud, jakisobie zadaje, \eby go uratować.Powstrzymała go obawa, \e ją zarazi.Dzwignął się ztrudem, chcąc się poło\yć. Dziękuję, Ambre, dziękuję. szepnął.Lekarstwa przepisane przez Stana przynosiły mu pewną ulgę.Działały jednak corazkrócej.Pomiędzy chwilami poprawy ogarniała go gorączka i majaki.Ambre bezradniepatrzyła, jak zataczając się idzie w stronę łó\ka.Podziwiała wytrwałość tego człowieka.Stan powiedział jej, na czym polega choroba Pierre'a, i jak przebiegać będzieprawdopodobnie jego agonia. Muszę porozmawiać z nim teraz pomyślała bo w przeciwnym razie niezdobędę się na to ju\ nigdy.Ten człowiek powinien wiedzieć, co go czeka!Odetchnęła głęboko.234 Pierre. zaczęła.Nie powiedziała nic więcej.Odwróciła głowę.Ich spojrzenia spotkały się.Dojrzaław jego oczach gorączkę, strach przed śmiercią i godność. Tak? zapytał słabym głosem. Nie, nic.Przyniosłam coś do picia.Uciekła do kuchni.Nie mogła, nie była w stanie wyznać mu, powtórzyć mu tego, copowiedział jej Stan.Laboratorium wyizolowało wirus Pierre'a.Była to heterogeniczna i nieznana postaćospy.Serum mogło zostać wyprodukowane w ciągu dwóch miesięcy.W najlepszymrazie, dwóch miesięcy, w najgorszym roku.Pierre'owi zaś pozostały ju\ tylko czterydni \ycia.Cztery dni nadziei.Tylko cztery dni.Wyrok zapadł.Kilka godzin pózniejOdgłos kroków na kamiennej posadzce poddasza.We śnie ten regularny odgłosuto\samił się z uderzeniami ogromnego, mahoniowego zegara.Tego zegara, którykołysał ją do snu, gdy jako mała dziewczynka nocowała u babki w Chicago.Kroki zbli\yły się do jej twarzy.Powoli ocknęła się ze snu.Zobaczyła, \e stoi przednią ojciec, arogancki, z rękami w kieszeniach garnituru firmy Gucci.Spoglądała naniego z dołu.Wydał jej się większy ni\ zwykle.Głową sięgał niemal sufitu.Uśmiechnąłsię z wymuszoną dobrotliwością.Potrząsał kluczami i kartą magnetyczną. Markus zostawił mi klucze na poddasze.Na wszelki wypadek.Nie mówił ci otym?Jego głos brzmiał jak zwykle metalicznie.Ambre wstała.Była naga.Odwróciła siępod natarczywym spojrzeniem ojca.Podał jej szlafrok.Patrzył na nią dziwnie. To nowy rodzaj maseczki kosmetycznej?Dopiero teraz uświadomiła sobie, \e ma na twarzy maskę ochronną.Ujęła Clive'apod ramię i pociągnęła do kuchni.Tam czuła się mniej nara\ona na infekcję.Zciągnęłamaskę.Clive przypatrywał jej się uwa\nie. Wyglądasz na zmęczoną, Ambre.Sypiasz teraz na podłodze? Wzruszyłaramionami. A ty? Co tu robisz? Czego chcesz?Wybuchnął śmiechem.235 Czego chcę? Pogratulować ci. Czego?Clive, wyraznie zadowolony z wra\enia, jakie na niej wywarł, roześmiał się znowu.Ale jego śmiech był wymuszony.Ambre zadr\ała.Naciągnęła szlafrok na ramiona. Tak, Ambre.Chciałem pogratulować ci reporta\y.Wymarzona sensacja, co?Byłem w Niemczech Wschodnich, kiedy dotarła do mnie ta wiadomość, ale wolałempogratulować ci osobiście.i przeprosić, \e nie dowierzałem twoim dziennikarskimzdolnościom. Jego głos stał się twardszy. Odziedziczyłaś to po mnie.Jesteśmyjednej krwi.Jego komplementy męczyły ją bardziej ni\ awantura.Usiadła, przeczesała włosy.Sensacja.Jaka sensacja? Ach, tak.Transvia.To było tak dawno.Miała teraz co innegona głowie.Jak przez sen dotarły do niej własne słowa podziękowania. To normalne, Ambre.Jesteś moją córką.Clive sięgnął do lodówki i otworzyłbutelkę szampana.Podszedł do niej z kieliszkami w obu rękach. Wypijmy za twój sukces, córeczko.A właśnie, czy mam nalać trzeci kieliszek? zapytał mrugając porozumiewawczo okiem.Trzeci kieliszek? Nie od razu zrozumiała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]