[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczęli głośno wiwatować, kiedy zatrważająco cienka angielska liniapowstrzymała jednak nieprzyjacielskie natarcie, lecz teraz wrogowie rozproszyli się,zmierzając ku angielskim skrzydłom. Możemy walczyć lub zginąć stwierdził Hook, ciskając łuk na ziemię.Bez strzał itak był już bezużyteczny, a strzały najwyrazniej się skończyły. A zatem walcz odezwał się znowu głos i Nick wiedział już, że przemawia do niegoświęty Kryspin, bardziej surowy z dwóch świętych ze Soissons. Jesteś tutaj! powiedział Hook na głos z ulgą i zdumieniem. Jestem tutaj, Nick rzekł Scarlet. Wolałbym być gdzie indziej, ale jestem właśnietutaj. Ależ oczywiście, że jesteśmy tutaj obaj! rzucił szorstko święty Kryspin.Jesteśmy tutaj, żeby się zemścić! Więc walcz z nimi, draniu! Na co czekasz?Hook przystanął, by popatrzeć, co zamierzają zrobić Francuzi.Przeczuwał, że niepróbują na razie oskrzydlić angielskich rycerzy, lecz raczej usiłują uniknąć rzezi, którejodgłosy dobiegały z jego lewej strony. Ale już niebawem pomyślał jakiś Francuzpostanowi zaatakować lekko opancerzonych łuczników i w ten sposób wydostać się na tyłykrólewskiego hufca. Na co czekasz? zapytał raz jeszcze święty, wyraznie gniewnym tonem. Czyńdzieło boże, na litość boską! Po prostu zabijaj tych przeklętych łajdaków!Hook zadrżał ze strachu.Jakiś Francuz zbliżył się chwiejnym krokiem do pali.Jegolewa ręka zwisała bezwładnie wzdłuż tułowia.Naramiennik miał rozcięty i zakrwawiony. Co robimy, Nick? spytał Scarlet.Hook zdjął z ramienia dwuręczny topór. Zabić ich! ryknął. Zabić tych przeklętych łajdaków! Zwięty Kryspin! Bij!Jego krzyk wyrwał łuczników z odrętwienia.Nagle wszyscy wydali gromki bojowyokrzyk i rzucili się pomiędzy palami, aby zaatakować Francuzów ze skrzydła.Uzbrojeni byliw dwuręczne topory, miecze lub młoty.Większość szła boso, żaden nie miał osłon nóg, aniewielu stać było na napierśnik, lecz w grząskim błocie mogli poruszać się znacznie szybciejod Francuzów. Zabić ich! wrzasnął Evelgold i coraz więcej łuczników podejmowało ten okrzyk.W ponurym powietrzu unosiła się atmosfera bitewnego szału, nagłej i nieokiełznanej żądzywzięcia odwetu na zuchwalcach, którzy przyrzekli poobcinać łucznikom palce.Walijczycy iAnglicy o potężnych, muskularnych ramionach, ukształtowanych przez całe lata naciąganiacisowego długiego łuku, rzucili się, by mordować francuską szlachtę.Hook zignorował rannego Francuza i zamiast tego zaatakował jakiegoś olbrzyma wjasnoczerwonej opończy.Pierwszym jego ciosem był szeroki zamach toporem, którywywołałby pogardę sir Johna, gdyby Cornewaille był przy tym, i tamten odchylił się lekko wtył, aby minęło go ostrze, i pchnął swą krótką kopią, lecz sam impet uderzenia sprawił, żeHook znalazł się już niemal za plecami rycerza, a kiedy wysoki Francuz odwrócił się za nim,Will z Doliny walnął młotem w tył jego hełmu i nieprzyjaciel padł w błoto.GeoffreyHorrocks ukląkł na nim, uniósł przyłbicę i dzgnął go w oko długim sztyletem o cienkimostrzu.Hook zaś pchnął swym toporem jakiegoś zbrojnego w opończy w czarno-białe pasy, acios był tak potężny, że tamten padł na wznak.Wówczas spadł nań obuch Nicka, druzgocącmu prawe ramię, zaś obok znalazł się już kolejny łucznik, który zamachnął się obciążonymołowiem bojowym młotem i grzmotnął prosto w hełm rannego nieprzyjaciela.Francuzi,których stopy utkwiły w grząskim podłożu, nie mogli uchylać się przed kolejnymi ciosami,zaś ich uderzenia i pchnięcia trafiały w próżnię, gdyż zwinni łucznicy robili uniki.Wrogowie,nie obawiając się już strzał, walczyli teraz z podniesionymi przyłbicami i Hook przekonał się,że najłatwiej było dzgać ich szydłem topora w oczy, zmuszając ich, by się uchylali, awówczas kolejny łucznik zadawał potężny cios obuchem.To właśnie dwuręczne topory imłoty bojowe siały największe spustoszenie: obciążone ołowiem obuchy w rękach łucznikówmiażdżyły hełmy i gruchotały zakute w żelazo kości.Ci spośród angielskich strzelców, którzynie mieli takiej broni, podnosili z ziemi porzucone przez nieprzyjaciela dwuręczne topory lubmaczugi.Gdy coraz więcej Anglików zaczęło wychodzić zza zaostrzonych pali, by wziąćudział w bijatyce, nagle okazało się, że francuscy zbrojni łatwo padają ich ofiarą.Bo też była to prawdziwa bijatyka.Walka przypominała burdy po gospodach.Byłaniczym bożonarodzeniowy mecz piłki nożnej, kiedy mężczyzni z dwóch sąsiednich wiosekspotykali się, aby okładać się pięściami, kopać i podkładać sobie nogi, z tą tylko różnicą, że wtej rozgrywce używano jeszcze ołowiu, żelaza i stali.Dwaj lub trzej łucznicy atakowalizwykle jednego rycerza, wywracając go lub powalając go na ziemię obuchem, po czym jedenz nich nachylał się, aby dobić przeciwnika, wbijając mu nóż prosto w twarz.Najszybciejmożna to było zrobić, dzgając w oko, i Francuzi błagali o litość, widząc zbliżającą się klingę.Potem następował nieznaczny skurcz, który natychmiast mijał, gdy koniuszek ostrza przebijałgałkę oczną, po czym przerazliwy wrzask milknął, kiedy nóż docierał do mózgu.Tegorodzaju rany prawie nie krwawiły.Ostry dzwięk angielskich trąb nie milkł ani na chwilę, a ze środka pola, gdzie walczyliz sobą rycerze, dobiegał wciąż szczęk stali.Teraz do tych odgłosów dołączyły jeszcze okrzykiłuczników, którzy rozpoczęli rzez na skrzydłach przeciwnika.Była to zemsta co się zowie.Walcząc, Hook miał cały czas w pamięci wydarzenia wSoissons.Wiedział, że dwaj tamtejsi święci są przy nim.Było to ich święto i mieli dziśodpłacić Francji za to, co uczyniła ich miastu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]