[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pośrodku szła dziewczyna, w bieliznę ubrana,W majowej zieloności tonąc po kolana;Z grząd zniżając się w bruzdy, zdała się nie stąpać,Ale pływać po liściach, w ich barwie się kąpać.Słomianym kapeluszem osłoniła głowę,Od skroni powiewały dwie wstążki różoweI kilka puklów światłych, rozwitych warkoczy;Na ręku miała koszyk, w dół spuściła oczy,Prawą rękę podniosła, niby do chwytania;Jako dziewczę, gdy rybki w kąpieli uganiaBawiące się z jej nóżką, tak ona co chwilaZ rękami i koszykiem po owoc się schyla,Który stopą natrąci lub dostrzeże okiem.Pan Hrabia, zachwycony tak cudnym widokiem,Stał cicho.Słysząc tętent towarzyszów w dali,Ręką dał znak, ażeby wstrzymać konie; stali.On patrzył z wyciągniętą szyją, jak dziobaty%7łuraw, z dala od stada gdy odprawia czatyStojąc na jednej nodze, z czujnemi oczyma,I, by nie zasnąć, kamień w drugiej nodze trzyma.Zbudził Hrabiego szelest na plecach i skroni;Był to bernardyn, kwestarz Robak, a miał w dłoniPodniesione do góry węzłowate sznurki:"Ogórków chcesz Waść? - krzyknął.- Oto masz ogórki.Wara, Panie, od szkody, na tutejszej grzędzieNie dla Waszeci owoc, nic z tego nie będzie".Potem palcem pogroził, kaptura poprawiłI odszedł.Hrabia jeszcze chwilę w miejscu bawił.Zmiejąc się i klnąc razem tej nagłej przeszkodzie;Okiem powrócił w ogród: ale już w ogrodzieNie było jej; mignęła tylko śród okienkaJej różowa wstążeczka i biała sukienka.Widać na grzędach, jaką przeleciała drogą,24Bo liść zielony, w biegu potrącony nogą,Podnosił się, drżał chwilę, aż się uspokoił,Jak woda, którą ptaszek skrzydłami rozkroił.A na miejscu, gdzie stała, tylko porzuconyKoszyk mały z rokity, denkiem wywrócony,Pogubiwszy owoce, na liściach zawisałI wśród fali zielonej jeszcze się kołysał.Po chwili wszędzie było samotnie i głucho.Hrabia oczy w dom utkwił i natężył ucho,Zawsze dumał, a strzelcy zawsze nieruchomieZa nim stali.- Aż w cichym i samotnym domieWszczął się naprzód szmer, potem gwar i krzyk wesoły,Jak w ulu pustym, kiedy weń wlatują pszczoły:Był to znak, że wracali goście z polowaniaI krzątała się służba około śniadania.Jakoż po wszystkich izbach panował ruch wielki,Roznoszono potrawy, sztuczce i butelki;Mężczyzni, tak jak weszli, w swych zielonych strojach,Z talerzami, z szklankami chodząc po pokojach,Jedli, pili lub wsparci na okien uszakach,Rozprawiali o flintach, chartach i szarakach;Podkomorstwo i Sędzia przy stole, a w kątkuPanny szeptały z sobą; nie było porządku,Jaki się przy obiadach i wieczerzach chowa.Była to w staropolskim domie moda nowa;Przy śniadaniach pan Sędzia, choć nierad, pozwalałNa taki nieporządek, lecz go nie pochwalał.Różne też były dla dam i mężczyzn potrawy:Tu roznoszono tace z całą służbą kawy,Tace ogromne, w kwiaty ślicznie malowane,Na nich kurzące wonnie imbryki blaszaneI z porcelany saskiej złote filiżanki;Przy każdej garnuszeczek mały do śmietanki.Takiej kawy jak w Polszcze nie ma w żadnym kraju:W Polszcze, w domu porządnym, z dawnego zwyczaju,Jest do robienia kawy osobna niewiasta,Nazywa się kawiarka; ta sprowadza z miastaLub z wicin bierze ziarna w najlepszym gatunkuI zna tajne sposoby gotowania trunku,Który ma czarność węgla, przejrzystość bursztynu,Zapach moki i gęstość miodowego płynu.Wiadomo, czem dla kawy jest dobra śmietana;Na wsi nietrudno o nię: bo kawiarka z rana,Przystawiwszy imbryki, odwiedza mleczarnieI sama lekko świeży nabiału kwiat garnieDo każdej filiżanki w osobny garnuszek,Aby każdą z nich ubrać w osobny kożuszek.Panie starsze już wcześniej wstawszy piły kawę,Teraz drugą dla siebie zrobiły potrawę:Z gorącego, śmietaną bielonego piwa,W którym twaróg gruzłami posiekany pływa.Zaś dla mężczyzn więdliny leżą do wyboru:Półgęski tłuste, kumpia, skrzydliki ozoru,Wszystkie wyborne, wszystkie sposobem domowymUwędzone w kominie dymem jałowcowym;W końcu wniesiono zrazy na ostatnie danie:Takie bywało w domu Sędziego śniadanie.We dwóch izbach dwa różne skupiły się grona:Starszyzna, przy stoliku małym zgromadzona,25Mówiła o sposobach nowych gospodarskich,O nowych, coraz sroższych ukazach cesarskich;Podkomorzy krążące o wojnie pogłoskiOceniał i wyciągał polityczne wnioski.Panna Wojska włożywszy okulary sine,Zabawiała kabałą z kart Podkomorzynę.W drugiej izbie toczyła młodzież rzecz o łowach,W spokojniejszych i ciszszych niż zwykle rozmowach:Bo Asesor i Rejent, oba mówcy wielcy,Pierwsi znawcy myślistwa i najlepsi strzelcy,Siedzieli przeciw sobie mrukliwi i gniewni;Oba dobrze poszczuli, oba byli pewniZwycięstwa swoich chartów, gdy pośród równinyZnalazł się zagon chłopskiej nie zżętej jarzyny;Tam wpadł zając: już Kusy, już go Sokół imał,Gdy Sędzia dojeżdżaczy na miedzy zatrzymał;Musieli być posłuszni, chociaż w wielkim gniewie;Psy powróciły same: i nikt pewnie nie wie,Czy zwierz uszedł, czy wzięty; nikt zgadnąć nie zdoła,Czy wpadł w paszczę Kusego, czyli też Sokoła,Czyli obódwu razem: różnie sądzą stronyI spór na dalsze czasy trwał nie rozstrzygniony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]