[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W jaki sposób ?- Bardzo prosta rzecz.Odrąbuje nogę i zjada, potem tak samo drugą, dalejrękę lewą, prawą i tak ciągle.Tak, że w końcu zjadł się sam do szczętu, niebyło nawet nic do pochowania.- O, znowuż zapędził się w kłamstwie.Tylko co to wszystko ma wspólnego zOdysem?- Poczekaj, a dowiesz się.Tak więc córka jego ze swoim cudownym pierścieniemzostała u Autolikosa, a ten poszedł w jej ślady.Nie tylko samego siebie, ale iinne stworzenia nauczył się przemieniać, żółtą krowę w białą na przykład, adzięki takim fortelom wzbogacił się co się zowie.Pewnego dnia widzi - rzeczdziała się w Arkadii - że przybliża się do niego człowiek.Twarz jakaś znajoma.- Czy to ty, Syzyfie ?-Ja.- Przecież ty już jesteś umarły ?- Byłem umarły, a teraz, jak widzisz, jestem żywy.- Co też ty mówisz!- A no tak.Ja już dawno nakazałem żonie, aby po mojej śmierci nie odprawiałażadnych zadusznych obrzędów.Spełniła moją wolę.Wobec czego idę do Hadesa iużalam się: Pozwól - mówię mu - powrócić na świat, nauczyć żonę obowiązków.Pozwolił.No a mnie, rozumie się, nie pilno znowu powracać do podziemi.Przypadł ten Syzyf do gustu Autolikosowi.- Słuchaj no - prawi - zamieszkajmyrazem.Zgodził się.Mieszkają razem, ale widzi Syzyf, że jego trzody z każdym dniemtopnieją.- Cóż to - pyta Autolikosa - czy to nie ty uprowadzasz moje krowy ?Tamten klnie się na Hermesa, że nieprawda, a nie wierzysz - powiada - to sampatrz.Patrzy Syzyf - i istotnie, swoich nie widzi, ktoś je wszystkie przemalował.Ale podejrzenie jego nie znikło: wszystkim pozostałym krowom wyrżnął znak naspodniej stronie kopyta.Mija dzień - znowu jedna krowa przepadła.Ale Syzyf tymrazem wyśledził sprawę przez odbicie znaku na piasku, wypatrzył Autolikosa iprzyzwał go do siebie.Ten wpadł w takie uniesienie, że aż go uściskał.- Co zaszkoda, że nie mam drugiej córki, zaraz zostałbyś moim zięciem.Ale niestety,mam tylko jedną, a tę obiecałem wydać za Laertesa z Itaki.- Obiecałeś ? Czyś przysięgał ?340- Tak, przysięgałem.- Czy może na Hermesa ?- Nie, na olimpijskiego Zeusa i Herę.- A to inna sprawa.Ale jak ty ją wyślesz do niego ?- Pod czyją bądz opieką.- Czy chciałbyś pod moją ?- I owszem.Pojmujecie teraz, jaki to rozum ma Odys ? Toteż bardzo on nie lubi, kiedy gonazywać synem Syzyfa.Ale prawda jest prawdą.Po Syzyfie, jako ojcu, poAutolikosie, przez matkę, oto jaki jest wasz sławny Odyseusz.Przeszli z kolei do pozostałych wodzów.O każdym Tersytes umiał opowiedziećjakąś ubliżającą historię.Wreszcie ktoś z obecnych wymienił Palamedesa.Tersytes zamilkł.- A widzicie - odezwał się triumfalnie jeden z szeregowców wspomnianegobohatera - na niego nie może zupełnie nic wymyślić.Jemu nic nie możnaprzylepić.- Tym gorzej dla niego, niedługo zostawią go żywym.- Kłamiesz! - krzyknął szeregowiec rzucając się na trefnisia.- Cicho bądz ty, rozumiesz!Zaczęto ich rozdzielać, zrobił się hałas.- Ciszej! ciszej! - wołało kilka głosów.- Słyszeliście? - co to za jęki w zaroślach? O, znowu.coraz bliżej ibliżej.Co do Filokteta to ów dowcipniś nie mówił zupełnej nieprawdy, bo w okomłodzieńca wpadła nie dziewczyna śmiertelna, ale nimfa, sama Chryze, władczymwyspy.Albo dokładniej - on jej wpadł w oko i w tajemnicy przed innymi szepnęłamu, aby przyszedł na schadzkę do jej niedostępnego gaju.Zapomniał Filoktet, żeta wyspa to już nieprzyjacielska ziemia; zagrała w nim młoda krew: nie mówiącnikomu ani słowa, wymknął się w stronę, którą mu wskazała boginka.Ledwo wszedłw las, dobiegł go cichy, daleki śpiew: to na pewno jego nimfa nuci i przywabiago piosenką.Zaczął iść jeszcze śmielej.Pieśń stawała się coraz bliższa iwyrazniejsza, ale i las gęstniał z każdą chwilą tamując najzupełniej kroki:trzeba było przecinać mieczem splątane gałęzie, które owijały mu się dookołaciała i nie pozwalały ruszać z miejsca.A poprzez śpiew nimfy przebijały sięjakieś znajome, łagodne, a jękliwe głosy, które ostrzegały go: Nie chodz! niechodz!Ale nimfa kusi, a on jak zaklęty idzie dalej i dalej.Aż naraz srogi gąszczrzednie, rozściela się przed nim szeroka, zielona polana, cała w nieopisanejpiękności kwieciu.341Pośrodku łąki wznosi się coś na kształt łoża z darni, a na nim na połysiedzi, na poły leży kusicielka.Na widok Filokteta rozśpiewała się jeszczegłośniej, jeszcze pieściwiej i wyciągnęła ku niemu ramiona.- Chodz do mnie, mój cudny, mój upragniony! Miłość czeka na ciebie.Zabiło wzruszeniem serce młodziana, szybkim zamachem noża zrąbał ostatnią,wstrzymująca go gałąz - jej wężowe końce opadły z jękiem - i rzucił się naprzód.Czy to kwiaty tak pachną, czy ciało bogini ? Jest oszołomiony, nic nie widzi,nic nie słyszy, oprócz jej jednej.Już nachyla się nad nią - już dwoje ramionowija mu szyję - już słodkie jak miód usta zwierają się z jego ustami.Aż nagle - piekielny, nieopisany ból przeszył mu nogę, przeszył ciało,przeszył całą jego istotę.Patrzy - wgryzła się w niego zębami ogromna żmija,zielona, z czerwonym grzebieniem i zrenicami z płomieni.Zamachnął się na niąmieczem - chybił; zdołała znowu ukryć się pod łożem z darni.Nimfa przepadła,kwiaty poznikały, została zwykła łączka śród kolących zarośli.Jedna tylko rananie znikła; coraz mocniej, coraz boleśniej dolega.Trzeba wracać; ale tak ciężko, tak niewypowiedzianie ciężko stąpać zranionąnogą.Filoktet ścina mieczem młody jesionek i tak, podpierając się nim jak kijemi utykając co krok, wlecze się ku obozowi.Gdzie tylko stopę postawi, znaczy sięślad, na razie jaskrawoczerwony, a potem coraz okropniej czarny.Z początkukrew, a potem już ropa wycieka mu z rany
[ Pobierz całość w formacie PDF ]