[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tym razem wypadałoby zrobić coś dla niej.Dwu, może trzydniowa prze-pustka dla dziewczyny, co pan na o? O ile wiem, żona chwilowo jest nieobecna.- W ogóle nie myślałem o dziewczynie, chodzi mi tylko o MIASTO.- Panie Neut - powiedział i zabrzmiało to definitywnie i nieodwołalnie.- Panie Neut,naprawdę, niech pan się nie ośmiesza, MIASTO to przeżytek, wie pan a tym tak samo dobrzejak ja.Ludziom na pewnym poziomie po prostu nie wypada.A jest w dodatku cała masauparciuchów, którzy podobnie jak pan.Po prostu kilometrowe kolejki.Nie, to nie ma sensu,naprawdę.Pędził, wprost frunął, nie było teraz siły, która mogłaby go powstrzymać.- Ja.- Och, niech pan nie przerywa.Postanowiliśmy zrobić coś dla pana, a pan ciągle prze-szkadza.MIASTO.otóż widzi pan, jest tyle ciekawszych spraw od MIASTA.Nie chcę jużprzypominać panu rzeczy, których uczono w szkole.Ale wezmy Współczesną Sztukę, Postęp,Technikę, ot choćby ten BarwoMobil, pan ma to w domu?.Nie? Właśnie, a wypadałoby.Należy iść z Duchem Czasu.Kiedyś naprawdę trzeba będzie zlikwidować tę rupieciarnię - toostatnie mówił do pani Char, która ze zrozumieniem przytaknęła głową.- Podkreślam to oddawna.MIASTO to przeżytek, to z jego powodu różni, zupełnie niegłupi ludzie stoją w miej-scu.Gorzej, Neut, oni oglądają się wstecz, cofają się, zamiast iść do przodu.SonLumiere,wezmy na przykład SonLumiere, to wspaniała Technika, Przyszłościowa, ale oni oglądają sięna MIASTO.Dobrze, panie Neut, niech pan się opiera, a my i tak zrobimy z pana człowieka,będzie pan nam jeszcze dziękował.Urwał.Pochylił się, sięgnął do jednej z szuflad biurka wyciągając stamtąd wydłużonyi cienki niebieski zeszycik.- Bilet - powiedział - bilet na samolot.Dziś, za dwie godziny, po-leci pan do Odkrywki.Był pan tam kiedyś?.Trwa tam teoretyczne zgrupowanie Artystów.Plener Współczesnych Artystów, rozumie pan coś z tego, Neut? Widzę przecież, że niewiele.Dlatego tak dużo myśli pan o MIEZCIE i o innych niepoważnych sprawach.Start dziś o dwu-nastej.Wieczorem będzie pan na miejscu.Całość potrwa jeszcze pięć dni.Mam nadzieje, żetam nauczy się pan odróżniać rzeczy wartościowe od niepoważnych.Sztuka, WspółczesnaSztuka, Neut - powtarzał potrząsając biletem.- Będzie pan nam dziękował.Ale to już telefo-nicznie.Mamy tu więcej roboty, niż ktokolwiek przypuszcza.Odkrywka.Wielka Odkrywka.Ta nazwa coś mi mówiła.- Czy to nie ma jakiegośzwiązku z WOD-DRZEWAMI-PTASZKAMI?A jednak powtórzył gest z dłońmi uniesionymi nad biurkiem.- Panie Neut - powiedział z pięknie zagraną rezygnacją, pokręcił głową spoglądającbłagalnie w stronę pani Char, jakby u niej szukając współczucia.- Nie pałą go, to kastetem,co ją z wami mam, Neut.Zresztą zgoda, częściowo ma pan rację.Niezupełnie co prawdaWODA-DRZEWA-PTASZKI, ale coś w tym rodzaju.Na pewno się panu spodoba.I możew końcu przestanie nas pan zanudzać niepoważnymi pomysłami.Zawiezli mnie suką na to samo lotnisko, z którego przed paroma dniami wystartowałaKay.Wszystko było identyczne jak przedtem - dziesiątki telewizyjnych ekranów migały zapi-sami lotów, na płycie stały te same pewnie helikoptery z nieruchomymi tym razem śmigłami idwa pasażerskie odrzutowce średniej wielkości.Przy jednym z nich kręcili się mechanicy zobsługi lotniska.Olbrzymi Bambo błyszcząc w słońcu kołował na pasie startowym.W lotni-skowym barze ta sama panienka, na której wielki biust zwróciłem uwagę już poprzednio, po-dawała alkohole, Colę i sandwicze w folii.Przyszło mi do głowy, że pewnie część butelek, amoże i niektóre kanapki, są jeszcze te same, ale zaraz potem pomyślałem, że przecież nic ztego nie wynika.Młody konwojent, podobny nieco do tego, który razem z grubasem wyciągał mniewtedy z mieszkania, przyczepił mi na pożegnanie barwny plastikowy znaczek do lewej klapykurtki.W ciągu ostatnich dni przesunęło mi się przed oczami i wbiło w pamięć kilka zupełnienowych i nie znanych dotąd twarzy, więc zacząłem chcąc nie chcąc porównywać je ze sobą.To było silniejsze ode mnie.Wysokie blondwłose chłopisko po wskazaniu mi drogi do komory przejściowej i przy-pomnieniu numeru lotu odeszło szybkim krokiem w stronę wyjścia.Ale przez oszklone ścia-ny lotniskowego hallu widziałem w słońcu, że suka nie rusza, a czoło konwojenta, na którespadają długie jasne włosy, przylepia się do szyby szoferki.Czekali, dopóki nie odlecę, nawszystko mieli oko, jak wtedy nocą, nie mógłbym się im wymknąć.Zresztą nie miałem dokąduciekać, w wyprawa do Odkrywki, mimo że przymusowa, zaczynała mnie podniecać.Pozatym nigdy dotąd nie leciałem samolotem.Na plastikowym krążku wielkości dziecięcej dłoni czerwień walczyła z żółcią i silnieluminującym błękitem.Znaczek miał centymetrowej szerokości czerwone obrzeże, środektego czerwonego pierścienia wypełniało żółte tło, na które nałożono wizerunek czerwonychdłoni trzymających niebieski aparat fotograficzny.Kamera, z powodu tego błękitu, wprost wi-browała i zdawała się odrywać od plastikowego krążka.Tajniak w pośpiechu przyczepił miznaczek do góry nogami.Odpiąłem go i zawiesiłem prawidłowo.W komorze przejściowej czekało około dwudziestu osób.Prawie komplet.Zaraz przywejściu stała grupka młodych mężczyzn w garniturach i z dyplomatkami w dłoniach najpraw-dopodobniej urzędnicy średniego szczebla - i czterech albo pięciu fizycznych w elegancko napodróż wypranych i odprasowanych drelichach.Urzędnicy i fizyczni nie dostrzegali siebie nawzajem, mimo że jedni i drudzy zacho-wywali się bardzo podobnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]