[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet nie wiem,czy zdołacie dotrzeć do Ostii! Eilat Segev mówiła głośno, przekrzykując zgiełk panujący nalotnisku. Wasze miejsca znajdują się w początkowej części kadłuba, żebyście mieli więcejczasu na wysiadanie! Pamiętajcie, na Fiumicino. Tak, wiemy! wpadła jej w słowo Emili. Będziemy zdani tylko na siebie!Eilat Segev skinęła głową, a potem odwróciła się i odeszła.* * *Siedząc wygodnie w kabinie pierwszej klasy, Jonathan wciąż miał w uszach ogłuszającyszum, który panował na płycie lotniska. Spójrz na to optymistycznie szepnęła Emili. Ten start powinien być o wielełagodniejszy niż poprzedni.Jonathan rozłożył na stoliku mapę Ostii.Patrzył na Emili, która uważnie studiowała mapę, iwspominał ich pierwsze wspólne wykopaliska.Było to na południowym wybrzeżu Włoch, a oninależeli do zespołu archeologicznego Akademii Amerykańskiej.W samym środku lata siedzieliwe dwoje w jadalni podrzędnego pensjonatu i oglądali lotnicze zdjęcia terenu wioski, na którymmiała się znajdować przykryta warstwą gleby pogańska świątynia.Jonathan zauważył, że rzędykarczochów układają się nieregularnie, co mogło wskazywać na obecność pod ziemią dużegoobiektu, który zakłócał wzrost ich korzeni.Pełni entuzjazmu i oszołomieni winem wybiegli zlatarkami na pole karczochów.Bardzo szybko zauważyli wystający z ziemi i lśniący w blaskuksiężyca okrągły kawałek marmuru.Uklękli i gołymi rękami odgarnęli ziemię wokół gładkiejpowierzchni.Ich oczom ukazał się wyrzezbiony z kamienia liść akantu. To koryncki kapitel oznajmiła radośnie Emili.Nagle oboje wyobrazili sobie ogromnąmarmurową świątynię uśpioną pod zalanym księżycowym światłem polem karczochów.Emilinachyliła się mocniej, żeby lepiej odsłonić marmur, i ich twarze przypadkowo się dotknęły.Długie jasne włosy Emili otoczyły głowy obojga, tworząc ciepłą aurę intymności.Emili pierwszarozchyliła usta.Gdy znalezli się w jej pokoju w pensjonacie, Jonathan pieczołowicie zdejmowałjej przepoconą bluzkę, szorty w kolorze khaki i bieliznę.To było jak odkrywanie warstwarcheologicznych, wymagające nadzwyczajnej uwagi i staranności.Miał świadomość, żezłączyło ich coś więcej niż poobiednia grappa; to było wspólne odkrywanie nieznanego.Pózniejleżeli nago na wąskim łóżku, a ona położyła rękę na jego piersi.Chłodne nocne powietrzeowiewało ciepłą wilgotną skórę.Emili otworzyła jasne oczy i zamrugała, jak gdyby coś jej sięprzypomniało. Odkryliśmy dzisiaj coś niezwykłego powiedziała, wskazując ręką w stronę pola. Tak, rzeczywiście odparł Jonathan, nie odrywając od niej wzroku.* * *Zbliżając się do Fiumicino, samolot leciał coraz niżej nad Morzem Zródziemnym.Wzdłużposzarpanych skalistych brzegów włoskich miasteczek uwijały się gozzi, niewielkie łodzierybackie.Klify miały barwę miodu.Stada wędrownych ptaków unosiły się nad opuszczonąpakowalnią ryb.Samolot podkołował na stanowisko; Jonathan i Emili zeszli po rampie i wraz z innymipasażerami skierowali się do bramki.Z prawej strony grupa pracowników ochrony lotniskakręciła się w pobliżu sklepów wolnocłowych.Funkcjonariusz policji bezwstydnie flirtował zmłodą stewardesą. Jak przedostaniemy się przez kontrolę paszportową? spytał Jonathan. Z niewielką pomocą nam się uda odparła Emili. Kto nam pomoże? Ona. Emili wskazała elegancką kobietę, która stała po drugiej stronie strumieniaprzechodzących ludzi.Na widok zbliżającej się Emili kobieta uśmiechnęła się nieznacznie.Powitała obojeoficjalnym tonem.Zrobiła to z myślą o stojących obok urzędnikach, którzy zajmowali siękontrolą paszportów dyplomatycznych. Domyślam się, że nie mają państwo bagaży powiedziała Jacqueline Olivier.77.Limuzyna marki Lancia z marokańską rejestracją dyplomatyczną zbliżała się do MuruAureliana otaczającego centrum Rzymu.Na tylnej kanapie auta siedział Saladyn.Powstała wtrzecim wiekufortyfikacja broniła niegdyś miasta przed germańskimi najezdzcami z północy.Saladyn wiedziało tym i czuł dumę ze swojego osobistego triumfu, gdy lancia przejeżdżała po resztkach muru, zaktórym biegła dwujezdniowa ulica.Samochód pojechał dalej Lungotevere dei Sangallo izatrzymał się przy moście Fabricio.Saladyn wysiadł w padającym deszczu naprzeciwko Wielkiej Synagogi w Rzymie.Swobodnieprzeszedł brukowaną ulicę obok policjantów, którzy stali pod parasolami i rozmawiali przedgłówną bramą synagogi.Następnie skręcił w boczną uliczkę odchodzącą od Piazza delie CinqueScole.Tydzień wcześniej jego ludzie przeprowadzili rekonesans w getcie i poluzowali kratkękanału ściekowego.Arab podniósł ją i opuścił się do stalowego drenu.Było to niewidocznewejście do synagogi, którego żaden z czterech policjantów nie pilnował.Jeden wers Józefa Flawiusza, myślał z napięciem Saladyn, przyspieszając kroku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]