[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czuć było lekki zapach szampana i truskawek. Miła imprezka mruknął Livingston, zamykając za sobą drzwi. Co prawda dla mniebyłoby lepiej, gdybyście jednak zdecydowali się urządzić seans.Puścił Amandę, ale nadal trzymał ją na muszce.Wpatrywała się w niego z przerażeniem iniedowierzaniem.A więc to jest człowiek, którego znała jako Williama Livingstona! Cały byłubrany na czarno, na dłoniach miał chirurgiczne rękawiczki.Pistolet, który trzymał w ręku, byłniewielki, nie wątpiła jednak w jego śmiercionośną moc. Niczego nie żałujesz, Amando? zapytał odrobinę kpiącym tonem. Miałem nadzieję, żeprzy okazji poszukiwań uda nam się trochę zabawić, ale.nie traćmy czasu.Wyciągnął z plecaka dużą torbę i rzucił jej. Nie masz już brytyjskiego akcentu zauważyła. Nie jest mi teraz potrzebny.Pośpiesz się. Szybko wpychała papiery do torby.To jesthistoria mojej rodziny, pomyślała z wściekłością. Ta papiery na nic ci się nie przydadzą mruknęła. Sama nie wierzysz w to, co mówisz.Gdyby tak było, nie traciłabyś czasu na ichprzeglądanie.Bardzo potrzebuję tego naszyjnika.Wiesz, niektóre klejnoty mają dziwną moc.Naraz w pomieszczeniu zapanował dziwny, przenikliwy chłód.Wyraz twarzy Livingstonazmienił się. Przeciągi wymamrotał niepewnie. W tym domu wszędzie są przeciągi.Amanda jednak nie na darmo nosiła nazwisko Calhoun. To Bianca oświadczyła spokojnie i naraz poczuła się bezpieczna. Odrobiłeś lekcje,więc wiesz, że ona nadal tu jest.Myślę, że ona nie chce oddać ci papierów ani naszyjnika. Duchy? zaśmiał się ironicznie, ale głos nieco mu drżał. Nie wierzę w duchy. To dlaczego się boisz? Nie boję się, tylko trochę mi się śpieszy.Zabieraj torbę.Nie będziemy już zawracać sobiegłowy perłami Coco.Wyjdz na taras.Amanda zastanawiała się, czy nie rzucić torby i nie zacząć uciekać, nie chciała jednakzostawić Livingstonowi papierów.Zamiast tego zaczęła się szarpać z haczykiem w drzwiach. Zacięło się mruknęła.Livingston stanął za jej plecami i otworzył haczyk.Gdy drzwi się uchyliły, Amandauderzyła w niego całym ciałem, podstawiając mu nogę, i rzuciła się do ucieczki.Biegła w stronęzachodniego skrzydła, żeby odciągnąć go jak najdalej od reszty rodziny.Gdy dotarła dokamiennych schodków, głośno zawołała Sloana.Ciężka torba obijała jej się o nogi.Za plecami,coraz bliżej, słyszała kroki prześladowcy.Naraz rozległ się wystrzał.Kula odłupała kawałek granituz balustrady.Amanda nie zatrzymywała się, choć brakowało jej powietrza.Noc była bardzo duszna,nabrzmiała nadchodzącym deszczem.Poczucie bezpieczeństwa, jakie ogarnęło ją w magazynie,zniknęło, zastąpione przez nagłą pewność, że nie poradzi sobie sama.Wtedy zobaczyła Sloana, który biegł w jej stronę od zachodniego skrzydła domu.Poczułaulgę, ale natychmiast rozległ się następny wystrzał.W domu zapalały się światła.Amanda uświadomiła sobie, że Sloan nie ma żadnej broni, amimo to biegł prosto na uzbrojonego Livingstona.Bez wahania zatrzymała się i rzuciła w rabusia torbę z papierami.Z wnętrza domu dobiegłpłacz Jenny i wściekłe ujadanie Freda.Amanda podbiegła do Sloana, lecz ten niecierpliwie odsunąłją na bok. Wracaj do domu! wykrzyknął. On ma broń! Powiedziałem, wracaj do domu!Strząsnął z siebie jej rękę i jednym susem przeskoczył przez balustradę.Z sercem w gardleAmanda podbiegła do krawędzi tarasu i zobaczyła, jak Sloan bezpiecznie wylądował o jedenpoziom niżej.Z domu na taras wybiegła wzburzona Lilah. Co tu się dzieje? zawołała. Dzwoń po policję! To napad! wykrzyknęła Amanda i pobiegła w dół po schodkach.Bez wahania zanurzyła się w mrok ogrodu, wołając Sloana po imieniu.Naraz rozległ siękolejny wystrzał.Jak szalona pędziła w tamtą stronę.Usłyszała stłumione przekleństwo, a potempisk opon na asfalcie.Wybiegła na podjazd, potknęła się i upadła.%7łwir poranił jej dłonie.Zapadła cisza.Przezkrótką, przerażającą chwilę Amanda słyszała tylko szum morza i wiatru oraz głośne dudnieniewłasnego serca.Na drżących nogach zeszła ze zbocza, tak zaślepiona lękiem, że zauważyła Sloana dopierowtedy, gdy stanął tuż obok niej. Och, Boże. szepnęła, dotykając jego twarzy. Myślałam, że cię zabił!Sloan był wściekły jak nigdy dotąd. Nie można powiedzieć, żeby nie próbował.Nic ci się nie stało? Nic. Krew przeraził się nagle Sloan. Masz krew na rękach. Upadłam.Było ciemno i nic nie widziałam.Położyła głowę na jego ramieniu i objęła gomocno, powstrzymując łzy. Ty zupełnie zwariowałeś! Po co za nim biegłeś? Przecież mówiłam ci, że ma broń! O mało cię nie zastrzelił! odparował Sloan. Przecież mówiłem, że masz wracać dodomu! Nie będziesz mi rozkazywał! A więc obydwoje żyjecie! krzyknęła z radością Lilah, podchodząc do nich z latarką wręku. Słyszałam waszą kłótnię już na drugim końcu podjazdu. Zwiatło latarki natrafiło narozrzucone na ścieżce papiery. Co to takiego? zainteresowała się Lilah. Rozsypały mu się zawołała Amanda i natychmiast zaczęła zbierać świstki. To pewnie wtedy, gdy Fred ugryzł go w nogę zauważył Sloan. Fred go ugryzł? zdziwiły się obie kobiety jednogłośnie. I to zdaje się, że całkiem mocno rzekł Sloan z satysfakcją. Dogonilibyśmy go, gdybynie miał pod ręką samochodu. A on by was zastrzelił zripostowała natychmiast Amanda.Lilah zataczała latarką kręgi, szukając pogubionych dokumentów. Kto to właściwie był? zapytała spokojnie z zaciekawieniem. Livingston prychnął Sloan i dołożył stek przekleństw. Szczegóły opowie ci siostra.Dzwoniłaś na policję? Tak.Zaraz tu będą.Amanda podała Lili stertę dokumentów i pochyliła się, by pozbierać resztę.Po chwiliwszyscy troje ruszyli w stronę domu.W drzwiach czekała na nich Suzanna uzbrojona w pogrzebacz. Czy wszystko już w porządku? Nikomu nic się nie stało? zapytała z troską. W porządku westchnęła Amanda. A jak się czują dzieci? Są w salonie z ciocią Coco.Och, co ci się stało z rękami? To tylko zadrapania. Przyniosę coś do dezynfekcji powiedziała Suzanna. A także trochę brandy! zawołała za nią Lilah
[ Pobierz całość w formacie PDF ]