[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedyś dałam bogactwa całej kupie ludzi.Ale moje zasoby się wyczerpały.Niefortunna spekulacja, rosyjskie pożyczki, kryzys 1929 roku.Słowem - nie mam grosza.Jestem zrujnowana i tyle.Trudno mi było do tego przywyknąć.Ma się tę godność osobistą.Ale, chociaż uboga, jestem przynajmniej schludna.- Tak.Zamyśliłem się.- W takim razie - podjąłem po długiej, kłopotliwej ciszy - pragnę miłości.Twarz jej się rozjaśniła.- Nic łatwiejszego.Mrugnęła szelmowsko i zaczęła się rozbierać.- Co!? Zwariowała pani? Prosiłem o miłość!- Doskonałe rozumiem.Trzy tysiące dopłaty.- Co?Rozsierdziła się.- Słuchaj no, nie wyobrażasz sobie chyba, że oddam się takiemu matołkowi za darmo!? Trzy tysiące to chyba rozsądna cena?- Dobra, nie mówmy już o tym.Nie chcę miłości.Zaczęła tupać.- Już powiedziałeś, już powiedziałeś, nie możesz się wycofać! Musisz przez to przejść mały, czy chcesz, czy nie.Wyłuskałem ojcu następne trzy banknoty.Kiedy już było po wszystkim, spytała:- A trzecie życzenie?- Trzecie? Przecież spełniła mi pani dopiero jedno?- A bogactwa? Prosiłeś prosiłeś o bogactwa!- Ale ich nie dostałem!- No i co z tego? Życzenie było.Zresztą, niech ci będzie, mam do ciebie słabość.Wal drugie życzenie, skoro tak się targujesz!- Chcę siły i potęgi.Chcę zostać panem świata!- Wszyscy tacy sami! Nie jesteś zbyt oryginalny.No , skoro sobie życzysz.Zbliż się.Ależ nie!Jaki on głupi! Podejdź, nic się nie bój!Nie czułem się zbyt pewnie, ale nie miałem już nic do stracenia.Chwyciła mnie za rękę i zaczęła wykręcać.- Nie prosiłem o naukę dżudo, tylko o siłę!- To na jedno wychodzi! - oświadczyła stanowczo - patrz, jak to się robi.Chwytasz rękę tak, stawiasz nogę tu, popychasz i.hop! Nie, poczekaj, to nie tak.Stawiasz nogę tu, nie.o, tutaj.Do licha, nie mogę sobie przypomnieć.Czekaj, zajrzę do instrukcji.Z fałd spódnicy wyciągnęła broszurkę bez okładki, upaćkaną tłustymi plamami.- Nie masz czasem okularów? Zapomniałam moich.Nie? No, trudno.Nauczę cię innego chwytu.Stań tutaj.- Nie, nie trzeba.Umiem już dość.- Dobra, dobra mnie tam wszystko jedno.A trzecie życzenie?- Zdrowie.Spojrzała na mnie z niepokojem.- Co cię boli?- Nic mi nie jest.Po prostu chcę być zawsze zdrowy.Wybuchnęła śmiechem.- Dobre sobie! Tylko zawsze? Słuchaj, dam ci niezawodne lekarstwo.Poszperała w spódnicy i wyciągnęła fiolkę tabletek.- Masz tu aspirynę.Na bóle głowy wprost cudowna.- Ale mnie głowa nigdy nie boli, nigdy! Rodzice tłukli ją żelaznym prętem, aż całkiem stała się nieczuła.- No to na co się skarżysz? Zresztą, dam ci kilka rad, jak być zdrowym.Spójrz na mnieJak myślisz, ile mam lat?Wyglądała tak staro, że pytanie nie miało najmniejszego sensu.Czyż można odgadnąć wiek gór?- Trzydzieści dwa!- oświadczyła z triumfem.- I mogę powiedzieć, że użyłam życia! Co ty na to?- Jak to możliwe?- To proste.Rzuciła niespokojnie okiem na jęczących na podłodze rodziców, jakby się bała, że usłyszą.- Trzeba się prosto trzymać, nie chodzić bez czapki w kwietniu i pić grog, dużo grogu.Grog jest pyszny.Nie masz czasem jakiejś resztki w garnku?- Nie, przykro mi, ale nie mam.Skrzywiła się zawiedziona.- No dobra, to sobie idę.Nagle wpadła mi do głowy pewna myśl.-Jeżeli dam pani jeszcze tysiąc, czy będę mógł wyrazić ostatnie życzenie?Jej oczy błysnęły chciwie.- No pewnie!- Chciałbym się pozbyć widoku rodziców.Walą mnie po głowie, szarpią mi włosy i nerwy.Jak pani to zrobi, pani sprawa, bylebym ich więcej nie oglądał!- Dobra mały, to się łatwo da zrobić.Przyznaję, że nie ma w nich nic pociągającego.Ty za to jesteś milutki.- Dosyć gadania! Skończmy z nimi! Niech mi pani zabiera te pokraki sprzed oczu!- Nic się nie martw! Czeka cię niespodzianka.Zamknij oczy!Opuściłem powieki.Straszliwy ból wyrwał ze mnie zwierzęce wycie.- Otwórz oczy.Otworzyłem, ale nic się nie zmieniło.Usłyszałem głos staruchy:- Ciao, mały! Jak będziesz miał za dużo grogu, to pamiętaj o mnie! Nie zapomnij przemyć oczu spirytusem, bo nie wiem , czy szpilka była czysta!Nigdy więcej nie ujrzałem rodziców.WSTAWAĆ!Pewien miliarder miał taką zachciankę: kazał zbudować olbrzymie łóżko.Oczywiście wszystko było na miarę monumentalnego łoża: rozległe koce i prześcieradła, monstrualne poduszki i ogromne pierzyny.Miliarder nie był żonaty.Zasypiał wieczorem w jednym końcu łóżka, a budził się rano w drugim.Miał sen kroczący.Żeby się pod kołdrą nie udusić, kazał wywiercić otwory wentylacyjne.Powstało istne podziemne miasto.Fałdy prześcieradeł były głębokie jak rzeki i szerokie jak ulice.Nosiły zresztą nazwy ulic.Była tam ulica Giełdy, Bulwar Zachodzącego Słońca, Aleja Forda.Pewnej nocy, gdy miliarder spał spokojnie na rogu ulic Mennicy i Leżącego Serca, ciężka dłoń spadła mu na ramię i potrząsnęła nim.- Wstawać - rozkazał głos policjanta.- W naszym mieście nie chcemy włóczęgów!WYBAWCYDziwny widok roztoczył się przed oczyma Ziemian, gdy wysiedli ze statku kosmicznego na tej planecie w odległej galaktyce.Powierzchnia globu jak okiem sięgnąć, była gładka i płaska.Żadnych wzniesień, żadnej roślinności, nic tylko klatki.Długi rząd klatek, aż po horyzont.Kształtem przypominały nieco pomieszczenia, w jakich na ziemi trzyma się ptaki, ale zawierały coś zupełnie innego.To, co zawierały, przypominało nieco ludzi.W każdej klatce siedział jeden człekopodobny.Jak długo trwała ich niewola? Zapewne długo, bo sprawiali wrażenie dziwnie bezwładnych.Ziemianom na ten widok krajały się serca.-Trzeba ich uwolnić! Natychmiast!-Cóż za tyran zgotował im taki los!?-Śpieszmy się.Może gdzieś niedaleko kręcą się strażnicy?-A jeśli oni są niebezpieczni?Dowódca wyprawy zabrał głos:-Uwolnimy ich z zachowaniem wszelkich środków ostrożności.Nie wyglądają groźnie, biedaczyska!-A nawet gdyby, to nie możemy ich tak zostawić!Zbliżyli się do pierwszej klatki.Człekopodobny patrzył na nich, nie okazując najmniejszego wzruszenia.Ani strachu, ani wdzięczności, nic.Wydał tylko kilka dziwnych dźwięków, nie zadając sobie trudu otwarcia ust.Kapitan uśmiechnął się serdecznie-Biedny przyjacielu, nic nie rozumiem z twoich wywodów.Najpierw cię stąd wyciągniemy, a potem przyjdzie czas na naukę języków obcych.Członkowie załogi nie zwlekając wzięli się do piłowania krat.Gdy skończyli, więzień zmarł.Zakłopotany kapitan zwrócił się do lekarza pokładowego:-Co pan o tym sądzi?-Hm, trudno powiedzieć.Może wzruszenie, wywołane odzyskaniem wolności okazało się za silne.serce, lub jakiś jego odpowiednik, nie wytrzymało.Będziemy ostrożniejsi przy następnych.Podeszli do drugiej klatki.Zanim jednak zabrali się do piłowania, pokazali człekopodobnemu na migi, co zamierzają zrobić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]