[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Smutnypowrócił do siebie i padł na łóżko w swej izdebce.Miał się przygotować najutrzejszą próbę, niepotrafił.Spuścił się na to, co już umiał, zaczął marzyć izasnął.Przebudzenie było zgryzotą, niesmakiem, wstydem dla niego, przypomniałsobie wczoraj i zarumienił się, zaczął czynić wyrzuty i gwałtem wrócił do nauki,Ale nie z dawną swobodą umysłu, zapałem; rozdwoiły się myśli, chęci, naukanieszła do głowy.Niepodobna szczegółowie opisać postępów namiętności izmian biednego Adama; powolnie przyszedł do zupełnego zaniedbania się.Wymawiając się sam przed sobą, poprawę odkładając na jutro, stał się innymcale człowiekiem; zaczął dniami całemi przechadzać się pod oknami Pauliny,biegać, szukając jej, do kościołów, na przechadzki, na teatr.A ona? niezgromiłago wejrzeniem, niezraziła obojętnością, nieodepchnęła; owszem rzucała nańswoje najsłodsze spójrzenia, czasem przelotnym witała uśmiechem, czasempokazywała mu się w oknie, a śmiała się w duszy z biedaka, któremu zawracałado ostatka głowę.On niewidział jak go nadbiegającego wieczorem pod okna,wskazywała szydząc palcem przyjaciółce, gościom, jak wyśmiewała chód jego,spójrzenie, miny, jak się zakładała, że go znajdą w kościele, na przechadzce.Trwało to dosyć długo.Adamowi dość było tylko patrzeć na nią, widzieć ją zdaleka, złapać wzrok lab uśmiech, co go sobie inaczej tłumaczył, gdynajczęściej był tylko uśmiechem szyderstwa, czasem dumy.Bał się zbliżyć do niej, aby cały gmach urojeń i marzeń dotknięty palcemrzeczywistości, nierunął.Niedoświadczony, pełen prostych myśli i nadziei, miałon jakby przeczucie niebezpieczeństwa instynktowe, znał przytem jak położenietowarzyskie dzieliło go od tej kobiety, jak z innego była świata, lękał się do niejprzystąpić; a choć pochlebiał sobie, że go przyjmą najlepiej, niechciał próbowaćjeszcze, może też duma go wstrzymywała.W pół roku stawszy się.pośmiewiskiem współtowarzyszów, za pierwszą zręcznością wejścia do domupani S.chwycił ją i z bijącem sercem pośpieszył.Byłem tam gdy wszedł; naprzemian czerwony to blady, niezgrabny,przelękniony, niewiedząc co zrobić z sobą.Któś go przedstawił pani S.któranadzwyczaj zimno, jakby pierwszy raz widząc go w życiu, powitała z góry iprędko odwróciła się.Biedak upadł na najbliższe krzesło, spóścił oczy i zdawałsię zabity.Postąpiłem ku niemu, zawiązałem rozmowę. Na Boga, rzekłem po cichu, odważniej Adamie, wzbudz w sobie gniew, jeślisię umiesz gniewać, dumę jeśli możesz; ale niemiej tej miny okradzionego.Zcisnął mnie za rękę i szepnął, mimowolnie czyniąc swoim powiernikiem:widziałeś jak mnie przyjęta? Tym bardziej nie pokazuj po sobie, żeś to głęboko uczuł.Podniósł głowę,odszedłem ale widziałem, jak obłąkanym wodził wzrokiem ciągle ku niejbłagające zwracając wejrzenie.Paulina była w najgorszym humorze, zbliżyła się do tego, co wprowadziłAdama i kwaśno go zapytała. Kogóż to mi pan prezentowałeś? Młodego człowieka wielkich nadziei. Nadzieje zwykle zawodzą, odpowiedziała, o to nie pytam, ale któż to taki?Zmieszał się przyjaciel domu. Jak mam pani powiedzieć? A po chwili dodał: ubogi, sierota, ale.Paulina już słuchać niechciała. Dla czegóżeś go pan wprowadził? spytała groznie. Więcej ani ja, ani on tu nieprzyjdziemy, odpowiedział urażony biorąc zakapelusz. Ale pan mnie nierozumiesz, przerwała żywo Paulina, ja nieumiałam sięzapewne wytłumaczyć; no vous f�chez pas, vous �tes comme la poudre.s'enflammant pour rien.Chciałam tylko wiedzieć, kto to taki?Odeszła zle pokrywając zły humor, bała się aby zapalony młodzik jej nieskompromitował.Wybierała też dla niego najsurowsze spojrzenia,najwzgardliwsze w rozmowie słowa; unikała go widocznie.Adam wyszedł ztego nieszczęsnego wieczora chory, rozbity, gniewny na siebie, na przyjaciela,na Paulinę, na kobiety, w ogólności na świat cały.Nadchodził ekzamen; przygotować się do niego niemógł i spodziewanegostopnia z nagrodą, bo całe jego stanowiła bogactwo, nieotrzymał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]