[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie spuszczał oka ze skąpanej w błękitnym świetleksiężyca szczeliny.- Twierdzisz więc, że potwory są ziemskimi istotami? - zapytał lensmann.- Tak uważam.Ale są złe.Mojemu obrońcy nie podoba się to miejsce.By uniknąć dalszych niespodzianek, lensmann nie pytał już o jego obrońcę.- Wobec tego nie rozumiem, dlaczego ukrywają się od trzech lat! - W tym momencie twarzmu się rozjaśniła.- Ukrywają się! Sam to powiedziałem! Wiem już, co wydarzyło się wKalmarze! Ośmiu z najgorszych przestępców w kraju uciekło z tamtejszego więzienia.Mordercy, rozbójnicy, wszyscy mniej lub bardziej chorzy na umyśle.Krzyki, jakie Karl zKnapahult usłyszał tamtej nocy trzy, cztery lata temu, były pewnie odgłosami radosnej uczty.Zwiętowali udaną ucieczkę i znalezienie dobrej kryjówki.O tym, że zbiegli, dowiedziałem siędużo, dużo pózniej po fakcie, i nie zdołałem połączyć tego z Diabelskim Jarem.Dopieroteraz Heike naprowadził mnie na właściwy trop.- A więc dobrze - ucieszył się pastor.- Wiemy przynajmniej, z kim przyjdzie nam walczyć.Ośmiu, powiedziałeś?- Tak.Szczelina nie leży szczególnie blisko Bergqvara, graniczy raczej z innymi parafiami napołudniowym zachodzie, które przez długi czas dotknięte były niewyjaśnionymi kradzieżami inapaściami.Nikt nie wiedział, kto się za tym kryje.To tłumaczy, w jaki sposób rozbójnicyutrzymywali się przy życiu na takim pustkowiu.156- Ale mimo wszystko! Dlaczego tak uparcie się ukrywają?- Niewiele wiem o kalmarskim więzieniu i przebywających tam przestępcach, zgadujęjednak, że większość mieszkańców Diabelskiego Jaru, a może nawet wszystkich, czekatopór.- Pytanie, jak możemy ich przechytrzyć - zastanawiał się Arv.- Muszę przyznać, żewolałbym uniknąć otwartej walki.Nie chcę być świadkiem śmierci porządnych ludzi zBergqvara.- I ja także.Ale spójrzcie! Tam, po drugiej stronie! To jakby.nasi ludzie schodzą w dół!Chyba poszaleli!Nie mogli uczynić niczego, by powstrzymać przyjaciół.Ani krzyknąć, ani zamachaćramionami.- Cóż, to przesądza sprawę - orzekł lensmann.- Wszyscy musimy spuścić się w dół.Nie, tynie, Gunillo!- Ale przecież nie mogę stać tu bezczynnie, podczas gdy wy.- Spokojnie, spokojnie - powiedział lensmann nieznośnie pobłażliwym tonem.Wydawało się,że ledwie powstrzymał się, by nie pogładzić jej po głowie.- Rozumiesz chyba, że niemożemy dopuścić, byś tam zeszła.Gunilla wybuchnęła niczym beczka prochu.- A ja mogę patrzeć, jak idziecie na śmierć? Bo was nie stać na to, by pogrążyć się wżałobie, to kobiece zajęcie, jak wszystko, co nudne.Ach, wy mężczyzni zawsze chcecieodgrywać rolę dzielnych i odważnych wobec nas, kur domowych.Czy nie tak właśniemyślicie? Chcecie zrobić wrażenie.Zmiertelnie się boicie, że spadnie na was zbyt małochwały.- Boimy się o was, nie rozumiesz? - wtrącił Arv.- A my się o was nie boimy? Nasze uczucia nic dla was nie znaczą.- Gunillo! - Arv odezwał się niezwykle ostrym jak na siebie tonem.- To poważna sprawa!Zostaniesz tutaj!- Ale tu chodzi o mojego Erlanda!Arv przygasł.- Wiem o tym, moja droga.Ale nie śmiałbym spojrzeć w oczy Ebbie, gdyby coś ci sięprzydarzyło.157- Do stu tysięcy czartów! - parsknęła wściekle Gunilla, odwracając się do nich plecami, alenie ruszyła się z miejsca, tak jak sobie tego życzyli.Słyszała, jak pastor i inni aż jęknęli,słysząc jej okrzyk, ale przekleństwo przyniosło jej cudowną ulgę.Straszliwe napięcie, wywołane strachem, zmieszaniem i niepokojem, ustąpiło.Być może zrozumieli cokolwiek, zostawili ją bowiem w spokoju.Znów się odwróciła iobserwowała, jak ześlizgują się w dół, kryjąc się za karłowatymi świerkami.Pastor zatrzymałsię w pół drogi, gotów wypowiedzieć święte słowa, gdyby zaszła taka potrzeba.Kiedy znalezli się poza zasięgiem jej wzroku, Gunilla zeszła w dół od innej strony.Jeśli wydawało im się, że przedostali się niepostrzeżenie, wkrótce musieli zmienić zdanie.Druga grupa, przybywająca z lewej strony, wpadła prosto w pułapkę.Nagle rzuciło się nanich czterech mężczyzn i jedna kobieta i rozpoczęła się walka na śmierć i życie.Długiestrzelby nie na wiele się zdały, służyły jedynie jako pałki.Kiedy grupa lensmanna chciała przyjść im na ratunek, powstrzymała ich strzelba Erlanda,choć oczywiście nie on się nią posłużył.Strzał rozległ się z jednego ze zboczy, najwidoczniej strzelec ukrył się tam za usypiskiemgłazów.Heike rzekł szybko:- Zajmę się nim.Czy macie jakiś sznur, lensmannie?Jeden z wieśniaków zdjął powróz i podał mu.- Idz z Heikem, Evercie - nakazał lensmann.- I ty także, Bengt.Może jest ich tam więcej.Heike przystał na to i wraz ze swymi ludzmi wycofał się tą samą drogą, którą przybyli.Wyraznie widzieli teraz wszystkie dachy chałup rozrzuconych bezładnie, bez żadnego planu,zbudowanych z grubych, niedokładnie ociosanych bali i tego, co nawinęło się budowniczympod rękę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]