[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A zapewne przy tobie po angielsku.Pan %7łabojad potwierdził skinieniem głowy.Wraz z nieszczęsną separacją zostałaskutecznie wzniesiona bariera językowa.- Dużo wychodzisz? - spytałam, chcąc uciec od rzeczy, które nas dzieliły.Ale kiedy Pań %7łabojad poprawił się niespokojnie w krześle, pożałowałam, że nietrzymałam języka za zębami.- Och, czasem tu i tam.Ale mniej niż na początku.Ostatnio trochę sięustatkowałem.Zastanawiałam się, czy spotyka się z jakąś dziewczyną czy dziewczynami, ale nieSRpozwalałam sobie o to pytać, dopóki sam się nie kwapił z żadną informacją.Byłomnóstwo tematów, których nie ośmielałam się poruszać z Panem %7łabojadem.Nigdy niespytałam go, jak sobie radził z tym, że się związałam z Jamesem.Ani czy czytał wtedymój blog, ani czy rozmawiał o nim z Kijanką.Nie miałam pojęcia, czy nadal coś do mnieczuje.Czy teraz, kiedy znów zostałam sama, żywił nadzieję, choćby głęboko ukrytą, żepokonamy dzielące nas różnice i spróbujemy jeszcze raz? A ja?- Chyba powinnam się już zbierać - wymamrotałam, kiedy konwersacja wygasła.Wydawało się absurdalne, żeby wynosić się do pustego mieszkania naprzeciwko,kiedy moja córka spała sobie spokojnie w sąsiednim pokoju.Co za ironia, że muszę wyjść,zostawiając dwoje ludzi, którzy są dla mnie najważniejsi na świecie.Staliśmy w drzwiach, przedłużając tę chwilę, jakby żadne z nas nie chciało sięrozstać.Spojrzał mi głęboko w oczy i pochylił głowę, niemal niedostrzegalnie, jakbyrozważał pocałunek.Nie la bise, co już samo w sobie byłoby wielkim krokiem naprzód wstosunku do przyjacielskiego dystansu z ostatnich kilku miesięcy, ale prawdziwypocałunek.W usta.Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana, mając mętlik w głowie.Posunie się do tego? A jeśli tak, czy oddam mu pocałunek czy się odsunę? Do czegodoprowadzi nas każdy z tych kroków?W końcu Pan %7łabojad tylko uścisnął mi ramię i cicho zamknął drzwi.Stałam przezchwilę w ciemności na korytarzu przed jego mieszkaniem, serce waliło mi jak młot, izastanawiałam się, czy nie wyobraziłam sobie tego wszystkiego.I nawet jeśli był to jedenz tych cudownych, dramatycznych momentów, które uwielbiałam uwieczniać w pamięci,rozważając bez końca ich znaczenie, od razu wiedziałam, że nie zamieszczę tej sceny nablogu.Niektóre chwile musiały pozostać tylko dla nas: nasza przyjazń była ważniejsza, niżodkrywanie się przed kilkoma tysiącami czytelników, z których wielu nie kryło nadziei, żesię pogodzimy.* * *Nazajutrz rano zagłębiłam się w wnętrznościach metra, idąc do rytmu muzyki, którarozbrzmiewała mi w głowie.Chociaż byłam pogrążona w myślach i poruszałam się jakautomat, moje biodra instynktownie znały wysokość kołowrotka przy barierce i dokładniepamiętały, jak mocno należy go szturchnąć.Stopy same zawiodły mnie na właściweSRmiejsce na peronie i ustawiłam się tak, żeby pózniej mieć najbliżej do właściwegowyjścia.Przez cienkie podeszwy butów czułam znajomy wypukły pasek ostrzegawczybiegnący wzdłuż peronu.Minął cały rok kalendarzowy, odkąd po raz pierwszy na własne oczy zobaczyłamJamesa.Piosenka, którą odtwarzał mój iPod, to była nasza piosenka - Gorecki Lamba.Tasama, której słuchałam w metrze, kiedy wyszłam z Hotelu Saint Louis, zalanaekstatycznymi łzami.Pamiętałam kobietę, którą byłam przed petite anglaise: kobietę, która chodziła jakwe śnie, niezadowolona z życia, pełna pretensji nie bardzo wiadomo o co.Pamiętałam, jakpisanie o mieście i o ludziach wokół mnie stało się bodzcem do trzezwego spojrzenia naotoczenie.Zdałam sobie sprawę, że bycie matką i bycie w związku nie powinno oznaczaćnegacji własnych potrzeb, pogrzebania ich gdzieś na dnie.To prowadziło tylko dogoryczy.Kiedy James zakochał się w petite anglaise i wkroczył do mojego życia, z całymimpetem rzuciłam się w wir przygody.Były momenty, kiedy wątpiłam w trzezwośćwłasnego umysłu.Momenty, kiedy martwiłam się, że blog żyje własnym życiem albopopycha mnie do ujawniania więcej niż powinnam dla zaspokojenia własnego - iczytelników - poczucia dramatyzmu, dla dostarczenia materiału, żeby show mógł siękręcić.Petite anglaise patrzyła na to z chłodnym zainteresowaniem, traktując mnie jakświnkę doświadczalną, szczura laboratoryjnego, umieszczając mnie w coraz bardziejniespodziewanych sytuacjach, żeby zobaczyć, jak się zachowam.Cały czas namiętniepisząc, dokumentując moje emocje, zdając sprawozdanie z każdego ruchu.Może to wcale nie w Jamesie się zakochałam, pomyślałam nagle w przebłyskuszczerości.Może należało przyznać, że zakochałam się we własnych słowach lub wewłasnym, starannie skonstruowanym, odbitym obrazie petite anglaise, o wieleciekawszym niż moja prawdziwa wersja.Wszystko, co pisałam, było obliczone na to, żebyczarować i uwodzić, i czyż James nie był najbardziej widomym dowodem jej sukcesu?Przyjrzałam się wnikliwie mojej twarzy odbitej w oknie wagonu metra, który stukałpo szynach i kołysał się na zakrętach w tunelu.Wyglądałam inaczej, dojrzalej.W jednymroku przeżyłam więcej niż w ciągu całej poprzedniej dekady.Powstałam z popiołówdwóch wypalonych związków i byłam teraz samotną matką, kobietą na najlepszej drodzeSRdo zdobycia pierwszego własnego mieszkania.Przez większość dorosłego życia czułam się w związku jak zle dopasowanapołówka, ale teraz, w pojedynkę, wreszcie byłam samodzielna, w pełni pogodzona z samąsobą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]