[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nikt nie przeżyje walki z nim.- Musimy dowiedzieć się o nim czegoś, żeby móc z nim walczyć.Potrzebujemy twojej pomocy -rzekłStefano.- Powiedz mi, jak on wygląda.- W snach go nie widzę.Jest tylko cieniem bez twarzy - szepnęła Vickie i przygarbiła ramiona.- Ale widziałaś go w domu Caroline - nalegał Stefano.- Vickie, posłuchaj mnie - dodał, kiedy dziewczyna odwróciła się od niego.- Wiem, że jesteśprzerażona, ale to ważne, to ważniejsze, niż ci się zdaje.Nie będziemy mogli z nim walczyć, jeśli niebędziemywiedzieli, kim jest, a w tej chwili ty jesteś jedyną, absolutnie jedyną osobą, która ma potrzebne naminformacje.Musisz nam pomóc.41- Ale ja nie pamiętam.Stefano nadal mówił stanowczo:- Znam sposób, żebyś sobie przypomniał.Pozwól mi spróbować - poprosił.Wolno płynęły sekundy, a potem Vickie ciężko westchnęła i odrobinę się rozluzniła.- Róbcie, co chcecie - powiedziała obojętnie.- Wszystko mi jedno.To już nie zrobi żadnej różnicy.- Jesteś dzielną dziewczyną.A teraz popatrz na mnie, Vickie.Chcę, żebyś się odprężyła.Popatrz namnie i odpręż się.- Stefano mówił usypiającym szeptem.Po kilkudziesięciu sekundach Vickieprzymknęłaoczy.- Usiądz.- Stefano poprowadził ją do łóżka.Usiadł obok niej i spojrzał jej w twarz.- Vickie, jesteśspokojna i zrelaksowana.Nic z tego, co sobie przypomnisz, nie wyrządzi ci krzywdy - przekonywałłagodnie.-Teraz chcę, żebyś wróciła myślami do sobotniego wieczoru.Jesteś na piętrze, w domu Caroline wgłównejsypialni.Z tobą jest Sue Carson i ktoś jeszcze.Chcę, żebyś spojrzała.- Nie! - Dziewczyna pochylała się naprzód i prostowała, jakby chciała przed czymś uciec.- Nie! Niemogę.- Vickie, uspokój się.On cię nie zrani.On cię nie może zobaczyć, ale ty jego tak.Posłuchaj mnie.Stefano mówił spokojnym, łagodnym tonem.Vickie przestała pojękiwać, ale nadal wierciła sięniespokojnie.- Musisz na niego spojrzeć, Vickie.Pomóż nam z nim walczyć.Jak on wygląda?- Wygląda jak diabeł!To był prawie krzyk.Meredith usiadła po drugiej stronie Vickie i wzięła ją za rękę.Spojrzała zaoknona Bonnie, która wpatrywała się w nią szeroko otwartymi oczami i lekko wzruszyła ramionami.Bonnie niemiała pojęcia, o co chodzi Vickie.- Powiedz mi coś więcej, opisz go bardziej szczegółowo - poprosił Stefano.Vickie się skrzywiła.Skrzydełka jej nosa poruszały się, jakby czuła jakiś wstrętny zapach.Kiedy sięodezwała, wymawiała każde słowo oddzielnie, jakby robiło jej się od nich niedobrze.- On nosi.stary prochowiec.Na wietrze łopocze mu wkoło nóg.Umie sprowadzić wiatr.Włosy majasne.Prawie białe.Sterczą mu na głowie.Oczy ma bardzo niebieskie.Jaskrawoniebieskie.-Vickie oblizaławargi i przełknęła ślinę z taką miną, jakby ją mdliło.- Niebieski to kolor śmierci.Po niebie przetoczył się grzmot, rozbłysła błyskawica.Damon uniósł wzrok, a potem zmarszczyłbrwi izmrużył oczy.- Jest wysoki.I śmieje się.Wyciąga do mnie rękę i śmieje.Ale Sue krzyczy: Nie, nie! , i próbujemnieodciągnąć.Więc zamiast mnie atakuje ją.Wybija okno, za oknem jest balkon.Sue woła: Proszę,nie! Apotem patrzę, jak on.Patrzę, jak ją wypycha.- Vickie miała urywany oddech, w jej głosie słychaćbyłohisterię.- Vickie, wszystko w porządku.Jesteś tutaj, nie w domu Caroline.Jesteś bezpieczna.- Och, proszę, nie.Sue! Sue! Sue!- Vickie, skoncentruj się na mnie.Posłuchaj.Muszę wiedzieć jeszcze tylko jedną rzecz.Popatrz na42niego.Powiedz mi, czy on nosi błękitny klejnot.Ale Vickie szarpała głową, szlochała, z sekundy na sekundę histeryzowała coraz bardziej.- Nie! Nie! Jestem następna! Jestem następna! - Nagle otworzyła oczy, sama wyprowadzając się ztransu, krztusząc się i z trudem chwytając powietrze.A potem gwałtownie obejrzała się za siebie.Obraz wiszący za jej plecami zaczął stukać o ścianę.Następnie zaczęło drgać w bambusowej oprawie, a potem flakonik perfum i szminki stojącej podobra-zem toaletce.Z dzwiękiem przypominającym pękanie popcornu, z drzewka - stojaka zaczęły spadaćkolczyki.Stukanie stawało się coraz głośniejsze.Z kołka zsunął się słomkowy kapelusz.Zdjęcia wypadały zzaramylustra.Kasety i kompakty posypały się ze stojaka na podłogę jak tasowane przez kogoś karty.Meredith zerwała się na równe nogi, Matt, zaciskając pięści też.- Niech to się skończy! Niech to się skończy! - krzyczała Vickie.Ale się nie skończyło.Matt i Meredith rozglądali się po pokoju, kiedy kolejne przedmiotyrozpoczynałytaniec.Drgały, grzechotały, stukotały, jakby właśnie trwało trzęsienie ziemi.- Dość! Dość! - wrzasnęła Vickie, zakrywając uszy dłońmi.Bardzo blisko uderzył piorun.Bonnie gwałtownie podskoczyła, widząc, jak zygzak błyskawicy przecina niebo.Odruchowowyciągnęła rękę, żeby się czegoś złapać.W rozbłysku błyskawicy wiszący na ścianie pokoju Vickieplakatrozdarł się po przekątnej jak przecięty niewidzialnym nożem.Bonnie zdusiła krzyk.A potem nagle, jakby ktoś przekręcił przełącznik prądu, wszystko ucichło.Wszystkie przedmioty w pokoju Vickie były na swoich miejscach, nie poruszały się.Tylko frędzelkiprzy abażurze lampy jeszcze falowały.Plakat zwinął się w dwa fragmenty o nieregularnychkształtach.Vickiepowoli odjęła dłonie od uszu.Matt i Meredith rozglądali się po pokoju wstrząśnięci.Bonnie z całej siły zacisnęła powieki i mruczała pod nosem coś, co przypominało modlitwę.Dopierokiedy znów otworzyła oczy, zdała sobie sprawę, kogo trzyma za rękę.Poczuła pod palcami miękkichłódskórzanej kurtki.Trzymała za ramię Damona.Nie odsunął się od niej.Teraz też się nie odsuwał.Lekko nachylał się w jej stronę, mrużąc oczy,uważnie obserwując wnętrze pokoju.- Popatrzcie na to lustro - powiedział.Wszyscy spojrzeli i Bonnie aż sapnęła, znów zaciskając palce na ramieniu Damona.Nie dostrzegłategowcześniej, chociaż musiało się pojawić wtedy, kiedy wszystko w pokoju grzechotało.Na szklanej tafli lustra w bambusowej ramie jaskrawo - koralową szminką Vickie ktoś nabazgrałdwasłowa.Dobranoc, kochanie.- O Boże - szepnęła Bonnie.Stefano odwrócił się od lustra i spojrzał na Vickie.Bonnie pomyślała, że coś w nim się zmieniło -43pozornie odprężony, trzymał się prosto jak żołnierz, który właśnie dostał potwierdzenie rozkazuwymarszu dowalki.Zupełnie jakby zaakceptował jakieś rzucone jemu osobiście wyzwanie.Sięgnął do tylnej kieszeni.Wyjął roślinę o długich zielonych listkach i maleńkich liliowychkwiatkach.- To werbena, świeża werbena - powiedział cicho, opanowanym głosem.- Zerwałem ją podFlorencją,teraz tam kwitnie.- Wcisnął pakiecik w rękę dziewczyny.- Chcę, żebyś ją zatrzymała.Zostawodrobinę wkażdym pokoju w domu i pochowaj trochę, jeśli możesz, po ubraniach rodziców, żeby mieli jązawsze przysobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]