[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Leżę tu i myślę o ostatniej wigilii Bożego342emalutkausoladnacsNarodzenia kiedy Ty i ja napełnialiśmy pończochy chłopców.Tak bardzo chcę być wdomu.29 stycznia 1943 rokuWill, mój Drogi,Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.5 lutego 1943 rokuNajdroższa Elly,Dzisiaj pierwszy raz chodziłem o kulach.343emalutkausoladnacsRozdział 19 Nie ma za co.Calvin Purdy podwiózł Willa do końca drogi dojazdowej. Ogromnie dziękuję, panie Purdy. Nie trzeba dziękować, Will, jeśli się jest żołnierzem.Jest pan pewny, żenie chce, żeby go podwiezć aż do samego domu? Nie, dziękuję panu, zawsze miałem słabość do tego lasku.Mam ochotęprzejść się tędy sam, jeśli rozumie pan, o co mi chodzi. Oczywiście, synu.Nie ma ładniejszego miejsca niż Georgia w maju.Czypotrzebuję pan pomocy z kulami? Nie, proszę pana, poradzę sobie. Spuszczając obie nogi, Will wysiadł zChevroleta '31 Calvina Purdy'ego, gdy tymczasem sam Purdy wyjął torbęWilla i przyniósł ją, a następnie powiesił mu na ramieniu. Byłbym najszczęśliwszy, gdybym mógł dostarczyć pana torbę rzekłPurdy uprzejmie. Dziękuję bardzo, panie Purdy, ale chcę zrobić Elly niespodziankę. Chce pan powiedzieć, że nic nie wie o pana przyjezdzie? Jeszcze nie. No cóż, w takim razie rozumiem, dlaczego chce pan iść sam.kapraluParker. Purdy wyciągnął dłoń z uśmiechem i uścisnął mocno rękę Willa.Mogę zawsze pana podwiezć lub pomóc, jeśli tylko pan będzie tego sobieżyczył, wystarczy tylko krzyknąć.I witamy w domu.Gdy Purdy odjechał, Will stał przez chwilę, słuchając ciszy.W oddali niesłychać strzelania z dział, kule nie rozpryskują się o ziemię tuż za nim, niema bzyczenia komarów ani krzyku mężczyzn.Wszędzie panuje cisza,błogosławiona majowa cisza.Lasy są pełne liści, a gałązki uginają się pod cię-żarem zieleni.Obok drogi plamy polnej cykorii tworzą chmurę błękitnychgwiazdek.W pobliżu kwitnie kępa fioletowej koniczyny.Jakieś stworzonkourządziło sobie ucztę na kolcowoju, który roztaczał w powietrzu zapachkorzennego piwa.Gajówka przeleciała w powietrzu, przysiadła na gałęzi i za-344emalutkausoladnacsśpiewała siedem czystych słodkich tonów, przypatrując się Willowi iprzekrzywiając główkę.Znowu w domu.Poszedł w górę drogą pod sklepieniem z gałązek, przez które przezierałolazurowe niebo.Pochylił głowę i podziwiał je, nie mogąc zrozumieć, że niemusi nastawiać uszu i nasłuchiwać warkotu odległych silników aniukradkiem mrużyć oczu z wysiłkiem, aby rozpoznać zarys skrzydła lubczerwone wschodzące słońce namalowane na kadłubie samolotu.Zapomnij o tym, Parker, jesteś teraz w domu.Droga była miękka, powietrze ciepłe, a jego kule odciskały dziury wczerwonej ziemi.Ostatnio musiało padać.Deszcz.Nigdy nie przejmował sięspecjalnie deszczem, nie gdy był młody, nie kiedy przeważnie żył na dworze,na pewno nie tam, gdzie ten cholerny deszcz padał nieprzerwanie, gdzie za-lewał okopy, zamieniał obóz w cuchnące trzęsawisko, aż doprowadzał do tego,że butwiały podeszwy mocnych skórzanych butów.Komary rozmnażały się wzastraszającym tempie, rozprzestrzeniała się malaria i grzybica, która atako-wała palce u nóg, uszy i jakiekolwiek stykające się ze sobą dwie powierzchnieskórne.Powiedziałem, zapomnij o tym, Parker!Dziwne, przebywał w Stanach od sześciu miesięcy, a nadal nie mógł siętutaj zaaklimatyzować.Nadal badawczo przyglądał się niebu.Nadalnadsłuchiwał ukradkowych ruchów za sobą.Nadal oczekiwał ostrzegającegoklekotania dwóch bambusowych łodyg uderzających o siebie.Nadal cofał się,słysząc nagły hałas.Zamknął oczy i odetchnął głęboko.Powietrze tutejsze niepachniało pleśnią, zamiast tego miało znajomy, miły i bardzo swojski zapachwrotyczu.W latach włóczęgi za każdym razem, kiedy się przeziębił, pił naparz wrotyczu, a kiedyś gdy rozciął rękę kawałkiem zardzewiałego drutu, zrobił zniego okład, który szybko wyleczył ranę.Idąc w górę drogą wśród zapachu wrotyczu i kolcowoju, zrozumiał:wrócił do domu na zawsze.Zatrzymał się przy ukochanym drzewie oksydendronie, nie zwracałuwagi na opadającą torbę i zgiął lewą nogę, przyklękając na ziemi.Prawdziwaziemia, może trochę wilgotna, ale własna.Bezpieczna.Ziemia, którą sam orałz mulicą Madam.Mały chłopiec siedział wtedy obok i patrzył, a jego matka345emalutkausoladnacsprzyniosła nektar i przywiozła małego braciszka spłowiałym czerwonymwózkiem.Odegnał pokusę, aby odrzucić kule i położyć się na nasypie, gdzie rosłasoczystozielona trawa i kwitł polny orlik.Zamiast tego zarzucił na ramię torbęi ruszył na zachód w kierunku rozwidlenia dróg w lesie.Dochodząc do niego, zatrzymał się zaskoczony.W czasie pobytu naOceanie Spokojnym, kiedy wyobrażał sobie dom, często widział go takim,jakim był na początku, ot skład rozmaitych odpadów żelaza i kurze łajnoobok rozpadającego się domu załatanego naprędce cyną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]