[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potemwszedł do wozu i nie śpiesząc udał się na miejsce spotkania.Rozmowę, która trwała nie dłużej jak kwadrans, odbyli wsamochodzie.Po jej zakończeniu wysadził Dekturę w AlejachNiepodległości, a sam ruszył dalej.Czekające go teraz spotkanie było o wiele trudniejsze i owiele ważniejsze.Od jego wyniku zależało tak wiele, żechwilowo wolał nie zastanawiać się, jakie podejmie kroki, gdyby nie dało ono zamierzonego rezultatu.Adres Czepigi pamiętał.Była to odległa, dzielnica, aleposiadanie własnego samochodu nie po raz pierwszydawało mu możność sprawnego działania.Zatrzymał się przed skrzyżowaniem i dalsze kilkadziesiątmetrów przebył piechotą, zastanawiając się, czy można podjąćryzyko przeprowadzenia rozmowy na miejscu.Po krótkimnamyśle odrzucił jednak tę możliwość.Fotoreporter zajmował kawalerkę na najwyższym piętrze.Białomski wsiadł do windy, a następnie ruszył długimkorytarzem szukając właściwego numeru.Nacisnął dzwonek ipo chwili z ulgą posłyszał zbliżające się kroki.Na szczęścieCzepiga był w domu.Kiedy drzwi uchyliły się, Białomski, nieczekając na zaproszenie, nacisnął je i przekroczył próg.Przechodząc przez przedpokój rzucił, nie oglądając się:- Proszę zamknąć drzwi i nie otwierać nikomu.Czepiga był na wpół ubrany.Miał zmierzwione włosy, zmiętątwarz, a oczy półprzytomne i przekrwione.Rozrzucona pościel,zwisająca niedbale z fotela wiatrówka, nie sprzątnięty stół, naktórym Białomski dostrzegł od razu prawie pustą butelkę powódce, nie świadczyłyby o zamiłowaniu gospodarza doporządku, gdyby przybysz nie wiedział, co było przyczyną tegobałaganu.Obrócił się do Czepigi, mierząc go uważnym spojrzeniem.- Czy jest pan dostatecznie trzezwy, aby odbyć ze mną ważnąrozmowę?Ten stał z pochyloną głową i opuszczonymi rękami, zdającsię nie słyszeć pytania.Wydawało się że do tegostopnia pogrążony jest w swoich myślach, że nawet nieuprzytamnia sobie obecności przybysza.Dopiero po chwilipodniósł głowę i rzucił:- Czego pan chce?- Trochę pogadać, panie Karolu - odrzekł Białomski zprzyjacielskim uśmiechem, nie spuszczając z Czepigi wzroku.-Radzę przede wszystkim wsadzić głowę pod zimną wodę! Jatymczasem zrobię panu filiżankę kawy.Jest w domu?- Jest.- Czepiga machinalnie wskazał kuchenną wnękę z rzędem puszek na półce.- Niechże pan zatem rusza do łazienki - pchnął lekkomłodego człowieka - a ja zajmę się kawą.Czepiga usłuchał i po chwili do uszu Białoruskiego dotarłszum wody.Wkrótce gospodarz pojawił się znowu.Zimnawoda musiała mu pomóc, bo miał odświeżoną twarz iprzytomniejsze spojrzenie.- Kawa zaraz będzie, a pan niech tu zrobi nieco porządku.Nie trzeba, aby widać było jakieś ślady zaniedbania.Po kawiezabieram pana ze sobą, gdyż zbyt długie przebywanie w tymmieszkaniu nie wydaje mi się wskazane.Musi pan nieco zyskaćna czasie.- Nic z tego nie rozumiem.- mruknął Czepiga, aleposłusznie zabrał się do sprzątania stołu, a potem pościeli.Dopiero gdy się z tym uporał, rzucił już zaczepnie:- Co to wszystko znaczy i po co właściwie pan tu przyszedł?!- Wszystko panu wyjaśnię, ale nie teraz.Na razie mogęzapewnić, że przybyłem tu jako przyjaciel.Czepiga obrzucił swego gościa nieufnym spojrzeniem, alewypił podaną mu kawę.- A teraz idziemy.- Białomski wskazał na wiszącą na krześlewiatrówkę i skierował się ku drzwiom.- Dokąd?- Zabieram pana na przejażdżkę.W samochodzie będziemymogli porozmawiać spokojnie i bez obawy, że ktoś namprzeszkodzi.- Kto miałby przeszkadzać i dlaczego?- Nie domyśla się pan? Czyżby? - Białomski spojrzał przezramię na stojącego obok Czepigę, kiedy już winda ruszyła wdół.- Czego, u diabła, miałbym się domyślać?- To nie miejsce na wyjaśnienia.Mój wóz stoi za rogiem.Zachwilę panu powiem.Ale rozmowę rozpoczął dopiero wówczas, gdy wydostawszysię za miasto dotarli do lasu.Tu skręcił w boczną drogę iostrożnie prowadził wóz po korzeniach i wybojach.Zatrzymałgo dopiero po oddaleniu się od szosy o kilkaset metrów, wśród gęstwiny drzew.Wówczas obrócił się do, siedzącego wmilczeniu Czepigi.- Wpadł pan w kłopoty, co? - rzucił z żartobliwymuśmiechem na twarzy.- Nie rozumiem.- Czepiga zająknął się.- Nie rozumiem, oczym pan mówi!- Rozumiesz, kolego, dobrze rozumiesz.Alepowtarzam, przyjechałem do pana jako przyjaciel, młodyczłowieku.- Nic nie pojmuję z tej gadaniny! - już ze złością powtórzyłCzepiga.- No dobrze, zatem bez niedomówień [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Podstrony

    Strona startowa
    Kraszewski Józef Ignacy Boży gniew czasy Jana Kazimierza
    Przerwa Tetmajer Kazimierz Na skalnym Podhalu 9789185805846
    Zycie Chopina Kazimierz Wierzynski
    Kazimierz Krzysztofek Kody McLuhana
    Kazimiera Iłakowiczówna Wiersze 1
    Sejda Kazimierz C.K. Dezerterzy
    Weeks Brent Nocny anioł 02 Na krawędzi cienia
    C. C. Hunter Wodospady Cienia #2 Przebudzona o œwicie
    Kim Rees Buying Mackenzies Baby
    Encyklopedia spraw międzynarodowych i ONZ (tom III) Edmund Mańczyk
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl