[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zcierwo.- Widzisz tę kotlinkę między wzgórzami? - zapytał Artura.- Widzę.- Prosto na nią.Marsz!Artur otarł nos grzbietem dłoni i ruszył naprzód człapiąc po kałużach.Utykał, nie był już taki dziarski i wyprostowany jak poprzednio - pochyliłogo, szedł teraz ostrożnie i lękliwie.Który to już będzie? Piąty? Szósty? Iteraz powstaje pytanie - po co? Czy to on mój brat, czy swat? Odpowiadamza niego? Słuchaj no, Rudy, a po coś ty go uratował? O mało sam przezniego nie odkorkowałeś.Teraz, na spokojnie, mogę powiedzieć - słuszniezrobiłem, nie mogę się bez niego obejść, to mój zakładnik za Mariszkę, nieczłowieka uratowałem, ratowałem swój wykrywacz min.Wytrych.Alewtedy, w tamtej strasznej chwili, nawet mi na myśl nie przyszło, żeby gozostawić, chociaż o wszystkim zapomniałem - i o wytrychu zapomniałem, io Mariszce.I co z tego wynika? Wynika, że w głębi duszy jestemprzyzwoitym człowiekiem.To mi Guta ciągle powtarza i nieboszczyk Kiryłtak uważał, i Richard bez przerwy o tym truje.Ale znalezli sobieprzyzwoitego człowieka! Przestań - powiedział do samego siebie.Teraztwoja przyzwoitość tylko psu na budę! najpierw trzeba pomyśleć, a dopieropotem brać się za robotę.%7łeby mi to było pierwszy i ostatni raz,zrozumiano? Przyzwoity.Muszę go zachować dla "wyżymaczki", pomyślałzimno i jasno.Tu przez wszystko można przejść oprócz "wyżymaczki"- Stój! - powiedział do Artura.Kotlinka była tuż przed nimi i Artur już stał, niepewnie patrząc na Reda.Dno kotliny pokrywała tłusto połyskująca na słońcu żółto - zielona maz.Powierzchnia bagna lekko parowała, między pagórkami para gęstniała i natrzydzieści kroków nic już nie było widać, i ten smród.Diabli wiedzą, cotam gniło w tym mięsiwie, ale Redowi wydało się, że sto tysięcy rozbitychcuchnących jaj wylanych na sto tysięcy cuchnących rybich łbów izdechłych kotów nie może śmierdzieć tak, jak śmierdziała ta maz."Tambędzie zapaszek.Rudy, to ty nie tego.nie spietraj się".Artur wydał z siebie gardłowy dzwięk i odstąpił do tylu.Wtedy Redotrząsnął się z odrętwienia, pośpiesznie wydobył z kieszeni paczkę watyprzesączonej dezodorantem, zatkał sobie nos tamponami i podał watęArturowi.- Dziękuję, mister Shoehart - powiedział słabym głosem Artur.- A czygórą jakoś nie da się, przejść?Red w milczeniu wziął go za włosy i wykręcił głowę, w stronę kupyszmat na kamienistym wysypisku.- To był Okularnik - powiedział.- A na lewym wzgórzu, stąd go niewidać - leży Pudel.W identycznym stanie.Zrozumiałeś? Naprzód!Maz była ciepła i lepka jak ropa.Początkowo szli wyprostowani,zanurzeni po pas, dno pod nogami na szczęście było kamieniste i dosyćrówne, ale po niedługim czasie Red usłyszał znajome bzyczenie po obustronach.Na oświetlonym słońcem pagórku po lewej nic się nie dzialo, a nazboczu po prawej, w cieniu, zatańczyły blade liliowe płomyki.- Pochyl się! - zakomenderował przez zęby i sam się pochylił.- Niżej,idioto! - krzyknął.Artur pochylił się przerażony i w tejże sekundzie potężne wyładowanierozdarło powietrze.Tuż nad ich glowmi, przebiegła we wściekłym tańcurozszczepiona błyskawica ledwie widoczna na tle nieba.Artur przysiadł izanurzył się po ramiona.Red czując, że ogłuchł od łoskotu, odwrócił glowę,zobaczył w cieniu na kamienistym zboczu szkarłatną szybko topniejącąplamę i jednocześnie rozbłysła następna blyskawica.- Naprzód! naprzód! - wrzasnął nie słysząc własnego głosu.Teraz posuwali się przykucnięci, wystawiając na powierzchnię tylkogłowy, przy każdym wyładowaniu Red widział, jak długie włosy Arturastają dęba i czuł, jak tysiące igiełek wbija mu się w twarz."Naprzód! -powtarzał monotonnie.- Naprzód!" Już niczego nie słyszał.Jeden raz Arturodwrócił się do niego profilem i Red zobaczył wytrzeszczone przerażoneoko zezujące na niego, białe rozdygotane wargi i zasmarowany zieleniąspocony policzek.Potem pioruny zaczęły bić tak nisko, że musieli zanurzyćgłowy.Zielony śluz zalepiał usta, było trudno oddychać.Aapiąc ustamipowietrze, Red wyrwał z nosa tampony i wtedy zauważył, że smródzniknął, że powietrze pachnie ozonem, a para dookoła jest coraz gęściejsza,a może tylko pociemniało mu w oczach i już nie widział pagórków ani zlewej, ani z prawej strony - nie było widać nic, oprócz oblepionej maziągłowy Artura i żółtych kłębów gęstej pary.Przejdę, przejdę, myślał Red.nie pierwszy raz, przecież przez całe życiewłaśnie tak, po szyję w gównie, a nad głową pioruny, zawsze tak było.iskąd tyle gówna? Tyle gówna.zwariować można, tyle gówna w jednymmiejscu, chyba tu spłynęło gówno z całego świata.To wszystkoZcierwnik, pomyślał z furią.To Zcierwnik tędy przeszedł, to po nimzostało.Okularnik leży po prawej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]