[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Twój kuzyn Teodul mówiÅ‚ mi o niej; ten lansjer, oficer.Kokietka, mój chÅ‚opcze, kokietka! Ale\ tak, do diaska, ulica Plumet.Dawniej nazywaÅ‚a siÄ™Blomet.Teraz przypominam sobie.SÅ‚yszaÅ‚em o tej dzierlatce zza kraty na ulicy Plumet.Wogrodzie.Istna Pamela.Masz niezÅ‚y gust, podobno wcale urodziwa.MiÄ™dzy nami mówiÄ…c,zdaje siÄ™, \e ten gÅ‚upi oficerek trochÄ™ siÄ™ do niej umizgaÅ‚.Nie wiem, jak daleko zaszedÅ‚.Aleto nie ma znaczenia, a przy tym nie trzeba mu zbytnio wierzyć.On lubi przechwaÅ‚ki.Mariuszu, moim zdaniem, dobrze robisz, \e siÄ™ kochasz.To przystoi twemu wiekowi.WolÄ™ciÄ™ jako kochanka ni\ jako jakobina.WolÄ™, \ebyÅ› siÄ™ kochaÅ‚ w spódniczce, co mówiÄ™, wdwudziestu spódniczkach, do licha, ni\ w jednym panu Robespierze! Co do mnie, to muszÄ™sobie oddać sprawiedliwość, \e spoÅ›ród sankiulotów lubiÅ‚em tylko kobietki.AadnedziewczÄ…tko jest zawsze Å‚adnym dziewczÄ…tkiem, tak jest, i basta! A co do twojej maÅ‚ej, toprzyjmuje ciÄ™ bez wiedzy tatusia.Tak zwykle bywa.I ja te\ miewaÅ‚em podobne awanturki, ito nie jednÄ….Wiesz, co siÄ™ robi w takich razach? Nie bierze siÄ™ sprawy zbyt serio; nie robi siÄ™z tego tragedii; nie koÅ„czy siÄ™ Å›lubem i wizytÄ… u pana mera przepasanego szarfÄ….Jest siÄ™ poprostu mÄ…drym chÅ‚opcem ze zdrowym sensem w gÅ‚owie.Kochajcie, ludzie, ale siÄ™ nie \eÅ„cie.Przychodzisz wiÄ™c do dziadka, który w gruncie rzeczy jest wielkim poczciwinÄ… i zawsze maparÄ™ rulonów zÅ‚ota w starej szufladzie; powiadasz mu: dziadku, tak i tak.A dziadek powiada:najzwyklejsza w Å›wiecie historia.MÅ‚odość musi siÄ™ wyszumieć, starość musi to zrozumieć.JabyÅ‚em kiedyÅ› mÅ‚ody, ty bÄ™dziesz kiedyÅ› stary.Tak, mój chÅ‚opcze, oddasz to swojemuwnukowi.Masz dwieÅ›cie pistolów, baw siÄ™, u licha! Znakomicie, tak trzeba wÅ‚aÅ›nie zaÅ‚atwiaćsprawÄ™.Nie trzeba siÄ™ \enić, ale to niczemu nie przeszkadza.Rozumiesz mnie?Mariusz, skamieniaÅ‚y, nie mogÄ…c wymówić sÅ‚owa, potrzÄ…snÄ…Å‚ gÅ‚owÄ… na znak, \e nierozumie.Staruszek parsknÄ…Å‚ Å›miechem, przymru\yÅ‚ pomarszczonÄ… powiekÄ™, uderzyÅ‚ go rÄ™kÄ… pokolanie, spojrzaÅ‚ w oczy z minÄ… tajemniczÄ… i promieniejÄ…cÄ… i rzekÅ‚ tkliwie, wzruszajÄ…cramionami:- Zrób z niej swojÄ… kochankÄ™, gÅ‚uptasie!Mariusz zbladÅ‚.Nie rozumiaÅ‚ nic z tego wszystkiego, co przed chwilÄ… mówiÅ‚ dziadek.Gadanina o ulicy Blomet, Pameli, koszarach i lansjerze przesunęła siÄ™ przed nim jak sennymajak.Nic z tego nie mogÅ‚o odnosić siÄ™ do Kozety, która byÅ‚a czysta jak lilia.StaruszekbredziÅ‚.Ale to bredzenie zakoÅ„czyÅ‚o siÄ™ sÅ‚owem, które Mariusz zrozumiaÅ‚, a które dla KozetybyÅ‚o Å›miertelnÄ… zniewagÄ….Powiedzenie: Zrób z niej swojÄ… kochankÄ™ , jak miecz przeszyÅ‚oserce surowego mÅ‚odzieÅ„ca.WstaÅ‚, podniósÅ‚ z ziemi kapelusz i stanowczym, pewnym krokiem podszedÅ‚ kudrzwiom.Tu obróciÅ‚ siÄ™, skÅ‚oniÅ‚ siÄ™ gÅ‚Ä™boko dziadkowi, podniósÅ‚ gÅ‚owÄ™ i rzekÅ‚:- Przed piÄ™ciu laty zniewa\yÅ‚ pan mego ojca; dziÅ› zniewa\a pan mojÄ… \onÄ™.O nic ju\pana nie proszÄ™.Å›egnam.Dziadek Gillenormand, zdumiony, otworzyÅ‚ usta, wyciÄ…gnÄ…Å‚ ramiona, chciaÅ‚ wstać, alezanim zdoÅ‚aÅ‚ wymówić sÅ‚owo, drzwi siÄ™ zamknęły i Mariusz znikÅ‚.Starzec siedziaÅ‚ chwilÄ™ nieruchomo, jak ra\ony gromem, nie mogÄ…c przemówić aniodetchnąć, jakby czyjaÅ› dÅ‚oÅ„ zacisnęła mu gardÅ‚o.Wreszcie zerwaÅ‚ siÄ™ z fotela, pobiegÅ‚ dodrzwi, o ile mo\na biegać, majÄ…c lat dziewięćdziesiÄ…t jeden, otworzyÅ‚ je i zawoÅ‚aÅ‚:- Na pomoc! Na pomoc!NadbiegÅ‚a córka, potem sÅ‚u\ba.Starzec rzÄ™ziÅ‚ \aÅ‚oÅ›nie:- Biegnijcie za nim! ZÅ‚apcie go! Co ja mu zÅ‚ego zrobiÅ‚em? OszalaÅ‚! PoszedÅ‚ sobie!Ach, mój Bo\e, mój Bo\e! Teraz ju\ nie wróci!PodszedÅ‚ do okna, które wychodziÅ‚o na ulicÄ™, otworzyÅ‚ je starymi, dr\Ä…cymi dÅ‚oÅ„mi,wychyliÅ‚ siÄ™ wiÄ™cej ni\ do poÅ‚owy ciaÅ‚a i podczas gdy Baskijczyk i Nikoleta trzymali go ztyÅ‚u, woÅ‚aÅ‚:- Mariuszu! Mariuszu! Mariuszu! Mariuszu!Ale Mariusz nie mógÅ‚ go ju\ sÅ‚yszeć, wÅ‚aÅ›nie w tej chwili skrÄ™caÅ‚ w ulicÄ™ Zw.Ludwika.Starzec gestem rozpaczy parÄ™ razy podniósÅ‚ rÄ™ce do skroni, cofnÄ…Å‚ siÄ™ chwiejnymkrokiem i opadÅ‚ na fotel bez siÅ‚, bez gÅ‚osu, bez Å‚ez, potrzÄ…sajÄ…c gÅ‚owÄ… i poruszajÄ…cnieprzytomnie ustami, a w oczach i sercu miaÅ‚ ju\ tylko ponurÄ… otchÅ‚aÅ„ podobnÄ… do nocy.KsiÄ™ga dziewiÄ…taDokÄ…d idÄ…?IJan ValjeanTego samego dnia, okoÅ‚o czwartej po poÅ‚udniu, Jan Valjean siedziaÅ‚ sam na stokujednego z najmniej uczÄ™szczanych wałów Pola Marsowego.Czy to przez ostro\ność, czy dla-tego, \e chciaÅ‚ zebrać myÅ›li, czy mo\e po prostu skutkiem nieuchwytnej zmianyprzyzwyczajeÅ„, jaka dokonuje siÄ™ powoli w ka\dym ludzkim istnieniu, Jan Valjean rzadkoteraz wychodziÅ‚ z KozetÄ….MiaÅ‚ na sobie robotniczÄ… bluzÄ™, spodnie z szarego płótna, a szerokidaszek czapki zakrywaÅ‚ mu twarz.JeÅ›li chodziÅ‚o o KozetÄ™, byÅ‚ teraz spokojny i szczęśliwy;rozwiaÅ‚o siÄ™ wszystko, co przez pewien czas niepokoiÅ‚o go i drÄ™czyÅ‚o; ale od tygodnia czydwóch pojawiÅ‚y siÄ™ nowe troski.Pewnego dnia, przechadzajÄ…c siÄ™ po bulwarze, spostrzegÅ‚Thénardiera; dziÄ™ki przebraniu Thénardier go nie poznaÅ‚.Ale od tego czasu Jan ValjeanwidziaÅ‚ go kilkakrotnie i nabraÅ‚ teraz pewnoÅ›ci, \e Thénardier krÄ…\y w tej dzielnicy.ByÅ‚ todostateczny powód, by powziąć zasadniczÄ… decyzjÄ™.Bliskość Thénardiera oznaczaÅ‚awszystkie niebezpieczeÅ„stwa naraz.Poza tym Pary\ nie byÅ‚ spokojny; zaburzenia polityczne stwarzaÅ‚y tÄ™ niedogodność dlaczÅ‚owieka majÄ…cego coÅ› do ukrywania w \yciu, \e policja staÅ‚a siÄ™ bardzo niespokojna ipodejrzliwa; tropiÄ…c takich ludzi jak Pépin lub Morey, Å‚atwo mogÅ‚a trafić na czÅ‚owieka wrodzaju Jana Valjean.Ze wszystkich tych wzglÄ™dów nie mógÅ‚ być spokojny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]