[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Bóg raczy wiedzieć - mówiła na przykład - jak ta nieszczęśliwa istota,którą obie znamy - nie trzeba wymieniać nazwisk - przeżyła te wszystkielata o suchym chlebie i kawie! A przecież ma rodzinę dość zamożną,może nawet bogatą.Chcąc sobie oszczędzić kłopotów, krewni próbowalipo śmierci jej matki umieścić biedaczkę w pewnym zakładzie, alepodniosła krzyk, czepiała się oburącz kraty, tak że w końcu musieli jązostawić w domu.Oto nauka! Zawsze dziękowałam losowi za to, że samanie mam żadnych krewnych, żadnych obowiązków, nawet długówhipotecznych na swoim domu.- Och! - pani Jolley nie mogła powstrzymać się od protestu.- Co do mnie,jestem matką.Pani Flack umilkła i wydłubując z sucharka przypalony rodzynek,przyglądała mu się z miną oskarżyciela.105- Nie posiadam w tej dziedzinie żadnych doświadczeń- wyznała.Chwilę siedziała zasępiona, potem roześmiała się, lecz bardzo delikatnie -należy pamiętać, że była słabowita - cedząc śmiech przez wąskie, bladewargi. Jak płatki sera z bufetu Merle" - pomyślała pani Jolley, lecz natychmiastzawstydziła się tego braku szacunku.- Nie o to mi chodzi - powiedziała prędko, zgarniając parę okruszyn zserwety.- A raczej nie to miałam na myśli.- Po pauzie spytała: - A więc pani jest naprawdę zupełnie samotna?- Tak, moja droga - westchnęła pani Flack.W takich momentach rozmowy zdarzało się coś dziwnego, coś takniezwykle subtelnego, że uszłoby zapewne uwagi postronnychświadków, a wiadome było tylko dwóm zainteresowanym osobom.Wzajemna sympatia działając jak katalizator unicestwiała zewnętrznepowłoki, wyzwalając dwie nagie istoty, umożliwiając im zjednoczenie irozpłynięcie się.Myśl grała chyba niewielką rolę w tym stanie bardzobiernym, zupełnie bezkierunkowym, lecz trudno byłoby nie kojarzyćżadnych procesów umysłowych z tym bezwzględnym i przenikliwymmilczeniem.Dwie kobiety nieruchome w fotelach wypełniały pokój szarąjak ćma barwą swej wspólnej duszy.Ciche westchnienia rozpryskiwałysię migocząc na wyściełającym całą posadzkę dywanie.Bulgotliwepłynne odgłosy dobywające się z żołądków opłukiwały i tak jużnieskazitelne forniry.Spojrzenia odpychały się wzajem, jako zbędnepomocnicze środki porozumienia.Można by nazwać to doskonałąkomunią dwóch dusz, gdyby moment ów nie przypominał zarazemdoskonałego spisku.Pierwsza zwykle wracała do rzeczywistości pani Jolley.Określoneobrazy znów zapełniały wymiecione wnętrze jej umysłu.Na przykład -ponad wszystkie ulubiony - obraz106bladoniebieskiej plastikowej toaletki stojącej w gościnnym pokoju wdomu pani Flack.Twarz pani Jolley twardniała wówczas i pokrywała się bruzdami nibynagle skamieniała różowo-błękitna puchowa kołdra.- Może samotna, ale za to w uroczym domku - szeptała.- W samotności nic nie cieszy - odpowiadała zwykle pani Flack.I uśmiechała się przy tych słowach.Sytuacja nie była tak bardzo smutna.Obie to dobrze wiedziały.Rozumiały, że dramat ich pragnień - jeśli zapragną - może znalezćszczęśliwe rozwiązanie.Syte herbaty i satysfakcji, rozumiały się tym lepiej i nabierały tymwiększej wiary we własne siły, toteż można było przewidzieć, że zbliżasię chwila, gdy te dwie dyskretne i wybredne panie zechcą dobyćsztyletów i spróbować ich ostrzy na słabszych śmiertelnikach.Sprężynyobitych ptip-łą" foteli wywyższały je ponad poziom świata, przyjaciółkimogły więc podnosić wieczka i zaglądać w głąb pudełek, w którychkrzątali się inni ludzie, rozłupywać czaszki niby skorupki jajekugotowanych na twardo, czytać listy jeszcze nie napisane, węszyćsekrety, które miały się stać zródłem strachu dla wplątanych w nie osób.Rzeczywiście w pewnym momencie dwie damy przystępowały do tychczynności.Metody ich były twarde jak stal, chociaż antyfona zawszedzwięczała tonami spiżu.- Tacy na przykład lekarze - mówiła pani Flack.- Lekarz to bądz co bądzteż tylko człowiek.- Mnie tego nie trzeba mówić! - czuła się w obowiązku wtrącić paniJolley.- Ale mamy prawo oczekiwać od nich innego postępowania.- Często nas zawodzi to oczekiwanie.107- Bardzo często.Trzeba pani wiedzieć, że ten doktor, co mieszka na rogu,ile razy mi robił zastrzyk - muszę z pewnych powodów brać stalezastrzyki - to się do mnie przyciskał.Czy to konieczne? - zadawałamsobie oczywiście pytanie.- Czy to się zgadza z lekarską etyką, żebyprzyciskać się do pacjentki z powodu najzwyczajniejszego zastrzyku? Amiał, proszę pani, dech taki gorący i tak od niego zalatywało.No, niechcę rzucać na nikogo podejrzeń, ale żeby to o mnie chodziło,wstydziłabym się otwarcie zionąć w ten sposób alkoholem.- Ts, ts! Ci lekarze! I pomyśleć, że uczciwa kobieta musi w niektórychprzypadkach poddawać się badaniu przez takiego mężczyznę.- Och, badanie! Ja się nigdy nie dałam i nigdy nie dam zbadać.Nigdy!- No, są też kobiety lekarki.- Ha! Lekarki!- Jak pani myśli, czy lekarki badają też pacjentów mężczyzn?- Nie wiem.Mnie na pewno żadna z nich nie tknie.Mam o lekarkachswoje zdanie.Pani Jolley chętnie by to zdanie usłyszała, lecz nie wypadało nalegać.- Tak, tak - westchnęła pani Flack i umilkła.Każdy by jednak zgadł, że wkrótce się ocknie znowu.Była to tylko pauzamiędzy dwoma menewrami, przerwa, podczas której wtajemniczoneosoby odchrząkują i groznie patrzą na ignoranta, który pozwoli sobie naobjawy zadowolenia.Pani Jolley prędko się w tym zorientowała.- W czwartek wieczorem - powiedziała, budząc się z zadumy pani Flack -trzy osoby widziały Lurleen, córkę pani Khalil, za kościołemmetodystów.- Pod gołym niebem?108- Na tr-awie.- Nie samą chyba?- Och, Lurleen by nie znalazła towarzystwa!- Z mężczyzną?- Z trzema.Za każdym razem z innym.W przerwach filmu.Pani Jolleymusiała się roześmiać.- No cóż, takie już są dziewczęta!- Mam nadzieję, że nie wszystkie - powiedziała pani Flack; jej bladewargi niekiedy przeobrażały się w dwie tasiemki lepkiego plastra.- Takiedziewczęta warto by wygnać -z miasta.Ale jeżeli przedstawicieleprawa.Czy można się spodziewać porządku w Sarsaparilli?- Pani coś wspomniała o przedstawicielach prawa?- Wolę się do tego nie mieszać - odparła pani Flack.- Ale fakt, że szelkipolicjanta znaleziono w koniczynie na polu w pobliżu kina.Nie może sięwyprzeć, bo nazwisko jest wypisane tuszem na szelkach.- Mógł je po prostu zgubić.- Mógł zgubić.- Albo wyrzucić.- Mógł wyrzucić.Chociaż były nowiuteńkie, cena jeszcze wyrazna naskórce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]