[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pfuj!- Tak, panie i panowie, i wszyscy inni: jestem tytoniusz.nieśmiertelny, zgrzybiały, właśniezamieniający się w pasikonika.Pfuj!- a teraz, do następnego numeru, trzeba mi będzie więcej światła.68- Więcej światła.Pfuj!- Oślepiającego światła! Oszałamiającego światła!- Bardzo dobrze.Pfuj!- Teraz zaś, szybko w kombinezon pilota, ciemne okulary, jedwabny szalik.Gdzie mój bat?- w porządku.- Skaczemy, pieski, Znieg pada, pada, a pieski są eskimoskie! Hetta! Hau, hau! w górę! w górę!Do góry! w powietrze, stare konie! Jazda! Do góry!- Więcej światła!- Ruszajcie, koniki! Szybciej! Wyżej! Tata i mama czekają, na dole tęskni za mną dziewczyna!Jazda! Nie przynoście sobie wstydu uparcie trzymając się tej wysokości! Znieżek!- Co to, do diabła, pędzi na mnie? Wygląda jak pioruuuun.aaa!- Uf.To Faeton, pędzący na oślep w słonecznym rydwanie.- Wszyscy pewnie słyszeliście powiedzenie, że tylko dobry drwal może ściąć drzewo.Dobrze.Ten mit nosi tytuł Apollo i Dafne.Zabijcie te.!Rodział zatytułowany Nekropolis napisał Charles Render do Brakującym ogniwem jestczłowiek - pierwszej książki od ponad czterech lat.Od powrotu z zimowych ferii poświęcał się pisaniuw każdy wtorek i czwartek, po południu.Wtedy to zamykał się w biurze i zapisywał stronę po stroniechaotycznym pismem. Istnieje wiele rodzajów śmierci, w których każdy tym się wyróżnia, że przeciwstawia sięumieraniu jako takiemu. - pisał właśnie, gdy zabrzęczał interkom - krótko, długo, a potem znowukrótko.- Tak? - odezwał się, nacisnąwszy przełącznik.- Ma pan.interesanta - między,,pan a interesanta dała się słyszeć krótka przerwa nazaczerpnięcie oddechu.Włożył do kieszeni pojemniczek z gazem w sprayu, wstał i podszedł do drzwi.Otworzył, wyjrzał na zewnątrz.- Doktorze.pomocy.Zszedł trzy stopnie na dół.Przyklęknął.- O co chodzi?- Proszę.ona jest chora - wyszczekał.- Chora? Na co? Co się stało?- Nie wiem.Niech pan idzie.Render spojrzał w ślepie.- Co to za rodzaj choroby?- Nie wiem - powtórzył pies.- Nie będę mówił.Ja.ja czuję, że ona jest chora.- Jak się tu dostałeś?- Przyjechałem.Znam współrzędne, jezdziliście do klubu, obiady, przyjęcie.Zostawiłemsamochód na zewnątrz.- Zaraz do niej zadzwonię - Render ruszył ku drzwiom.- Niedobrze.Nie odpowie.Miał rację.Render wrócił do gabinetu po płaszcz i zestaw medyczny.Wyjrzał przez okno.Jej samochódstał zaparkowany na dworze, tuż przy wjezdzie na przecznicę, gdzie monitor dopuszczał ręcznesterowanie.Jeśli ktoś powziął podejrzenie, że wóz jest poza wszelką kontrolą, automatycznieodstawiano go w ustronne miejsce.Zaraz obok przejeżdżały samochody.Takie to proste, nawet pies może prowadzić.Lepiej zejść na dół, zanim przejedzie patrol.Pewnie już dał znać, że się tu zatrzymał.Ale może nie.Może jeszcze parę minut.Spojrzał na wielki zegar.- Okay, Sig - krzyknął.- Idziemy.Windą zjechali na dół, szybko dotarli do głównych drzwi, wypadli z budynku i pospieszyli dowozu.Silnik pracował na jałowym biegu.Render otworzył drzwi od strony pasażera, Sigmund wsiadł do środka.Render wcisnął się zanim na fotel kierowcy, lecz pies już wcisnął współrzędne i adres.Nie miał co robić.Wygląda na to, że jestem na niewłaściwym miejscu.Zapalił papierosa.Wóz potoczył się w kierunku tunelu.Przez chwilę sunął zewnętrznym pasem,wyrównał szybkość, włączył się w ruch.Pies skierował samochód na pas szybkiego ruchu.- Och - westchnął.- Och.Render czuł się w tej chwili tak, jakby ktoś pogładził go po głowieGdy jednak spojrzał na psa, zobaczył obnażone kły i zdecydował się przejść do ofensywy.69- Kiedy zaczęła się dziwnie zachowywać?- Kiedy wróciła z pracy.Nie jadła.Kiedy się do niej odzywałem, nie odpowiadała.Tylko siedzi.- Czy to już kiedyś miało miejsce?- Nie.Jaka mogła być tego przyczyna? a może po prostu miała zły dzień.Ostatecznie.to tylko pies.coś w tym rodzaju.Nie.On na pewno wie, co mówi.Lecz wobec tego o co tu chodził- a wczoraj? a dzisiaj rano przed pójściem do pracy?- Jak zawsze.Znowu spróbował zadzwonić.Ale nikt nie odpowiadał.- Ty, to, zrobiłeś - powiedział pies.- To znaczy?- Oczy.Widzenie.Ty.Maszyna.Niedobre.- Nie - odrzekł Render.w dłoni zacisnął pojemnik z gazem oszałamiającym.- Tak - powiedział pies.- Chcesz ją uzdrowić?.- Oczywiście.Sigmund znowu zapatrzył się przed siebie.Fizycznie czuł się Render podekscytowany, psychicznie był jakiś ociężały.Szukał w sobieprzyczyny tego stanu rzeczy.Czuł się tak już od pierwszej sesji.w Eileen Shallot wyczuwał cośniepokojącego: osobliwe połączenie żywej inteligencji i bezradności, determinacji i podatności nazranienia, wrażliwości i zgorzknienia.Czy w ogóle znajdą to coś, co jest w niej szczególnie przyciągające?.Nie.To tylko efektprzeciwprzeniesienia, do diabła z nim!- Czuć cię zakłopotaniem - powiedział pies.- To podpisz mnie zakłopotany Render i przewróć stronę.Zwolnili.Mieli przed sobą parę zakrętów, a gdy je pokonali, znowu przyspieszyli.Wreszciewjechali na wąski odcinek drogi prowadzącej przez rzekomo willową dzielnicę miasta.Wóz skręciłw boczną uliczkę, przejechał jeszcze dobre pół mili, lekko zadzwonił błotnikiem i skierował się naparking z tyłu wysokiego domu z cegły.�w odgłos był zapewne znakiem, że w momencie gdyzakończyło się monitorowanie jazdy, opiekę nad wozem przejął specjalny serwomechanizm, tak żemaszyna potoczyła się wzdłuż placu do przezroczystego boksu garażu, po czym się zatrzymała.Render wyłączył zapłon.Sigmund właśnie otworzył drzwi ze swojej strony.Render popędził przez hali, przycisnął nosdo płytki przy framudze, czekał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]