[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tennasz ciągle tęskni za matką i całymi nocami płacze. Połóż mu na posłanie budzik owinięty w kocyk bezzastanowienia powiedziała Tullah.Saul popatrzył na nią pytająco. Ale po co? zdziwił się. Wiem, że psy są mądre, alewątpię, że dzięki temu będzie wiedział, że pora spać. Pewnie nie przyznała chłodno. Ale tykanie zegarkauspokoi go, bo będzie mu przypominać bicie serca jegomamy. Aha, no tak. uśmiechnął się nieznacznie.Skłamałam, mówiąc mamie, że jest przystojny, uświado-miła sobie, patrząc teraz na niego.Jest niesamowicieprzystojny, wprost.To jeszcze jeden Ralph, przywołała się do rozsądku.Rozwodnik, który najwyrazniej ma za nic przysięgę małżeń-ską, skoro próbował romansować z Olivią, a teraz zachęcaLouise. To świetny pomysł.Dziś go wypróbuję, bo. No tak! z uśmiechem wtrąciła Marsha. Przez tegopsiaka ani dzieci nie śpią, ani ty. To prawda. Urwał, zrobił skruszoną minę. Wczo-raj się złamałem i pozwoliłem mu przyjść do mnie na górę.Myślę, że ten pomysł z budzikiem chyba się sprawdzi. Popatrzył na Tullah. Dopiero rano zobaczyłem, że tenmały wgramolił się do mnie na łóżko i umościł na poduszce.Spał jak zabity.Muszę jak najszybciej go tego oduczyć.Dopiero niedawno udało mi się wreszcie przekonać Meg, żepowinna spać w swoim pokoju.Sympatia, która już zaczęła w niej kiełkować, rozwiałasię w jednej chwili, gdy domyśliła się, że głównym powo-dem ekspediowania córeczki z jego sypialni z pewnością byłfakt, że wolał dzielić ją z kimś nieco starszym i w całkieminnym celu.Co się ze mną dzieje? zastanowiła się pośpiesznie.Staję się sentymentalna, bo przypominam sobie własnedzieciństwo, kiedy też miałam swojego psa i potajemniepozwalałam mu przychodzić na orę, choć było to za-bronione. Przed spotkaniem z Paulem zdążę jeszcze szybkowziąć prysznic i przebrać się.Potem, przed lotem doBrukseli, przejrzę papiery. Zrobię ci kawy zaproponowała Marsha. Dzięki. Uśmiechnął się do niej oszałamiająco,a Tullah aż się skrzywiła na ten widok.Mimowolniezacisnęła palce.Dlaczego jej ciało zupełnie nie słucha głosurozumu? Wzdrygnęła się w duchu, próbując zbagatelizowaćwrażenie, jakie robiła na niej bliskość Saula.Nie jest obojętna nawet na jego zapach, uświadomiła tosobie z niesmakiem, choć nie dlatego się cofnęła.Tenzapach bynajmniej nie był odpychający, wręcz przeciwnie.Przełknęła ślinę, odwróciła głowę, zła na siebie, że jegoobecność wywiera taki wpływ na jej zmysły. Tworzymy tu bardzo zgrany zespół. Saul spojrzał naTullah. Mam nadzieję, że będziesz się u nas dobrze czuła.Czy to zachęta, czy ostrzeżenie? przebiegło jej przezmyśl, ale teraz nie potrafiła tego rozstrzygnąć.Saul skinął jej głową i wszedł do gabinetu.Nie zamknąłza sobą drzwi i kiedy przechodziła, nie mogła oprzeć siępokusie, by nie zerknąć do środka.Natychmiast tegopożałowała.Widocznie miał też swoją łazienkę i po drodze do niejściągnął koszulę.Stał przed otwartą ścienną szafą pełnąwieszaków z białymi koszulami i garniturami.Widziała napinające się pod skórą mięśnie, kiedy sięgałpo wieszak.Jego skóra miała ciepły odcień.Tullah za-trzymała się.Nie odrywała od niego oczu.Ciekawe, dokądsięga ta opalenizna, zastanowiła się bezwiednie i, zaskoczo-na, natychmiast się opamiętała.Ale to jeszcze było nic.Najgorszy był moment, gdy Saul, jakby wyczuwając jejobecność, odwrócił się niespodziewanie.Z jego twarzyniczego nie mogła wyczytać, ale dałaby głowę, że jej była ażnadto wyrazista.Poczuła, że policzki jej płoną.Pośpiesznieodwróciła się na pięcie i niemal biegiem rzuciła do wyjścia. No nie! Coś się stało? współczująco zapytała Tullah, z nie-pokojem spoglądając na Barbarę. No właśnie jęknęła koleżanka. Za pół godzinymam wizytę u dentysty, czyli zaraz powinnam wyjść,a jeszcze to sprawozdanie dla Saula, miałam mu je oddaćprzed czwartą.Myślałam, że zdążę. Popatrzyła błagalniena Tullah. Zaniesiesz je za mnie? Jeśli natychmiast niewyjdę, to jak nic się spóznię, a ten dentysta ma kota napunkcie punktualności.Już i tak przepuściłam dwie ostatniewizyty, trzeci raz już mi się nie uda.Jak mogłaby jej odmówić? Jesteś aniołem! unosiła się Barbara. Następnymrazem ci się zrewanżuję, przyrzekam! zapewniła żarliwiei pośpiesznie sięgnęła po żakiet i torebkę.Po chwili już jej nie było.Tullah z niechęcią zerknęła należące na biurku sprawozdanie.Do tej pory miała niewieleokazji do styczności z Saulem i bardzo jej to odpowiadało.Wzięła papiery i wyszła na korytarz.Przy odrobinieszczęścia może go wcale nie zastanie.A jeśli będzie.no, topo prostu poda mu papiery i wyjdzie.Wzdrygnęła się z zimna, klimatyzacja chyba za bardzowychłodziła korytarz.Szkoda, że nie wzięła żakietu, jed-wabna bluzka nie dawała wiele ciepła.Drzwi do sekretariatu stały otworem.Zerknęła do środ-ka.Ani śladu Marshy i Saula, w jego gabinecie też żywejduszy.Odetchnęła z ulgą.Szybkim krokiem weszła do środka i położyła papiery najego biurku.Już miała wyjść, kiedy jej uwagę przyciągnąłleżący na wierzchu wycinek z gazety, dotyczący ciągnącej sięod dawna sprawy, którą się interesowała.Mimowolniezatrzymała się, by rzucić na niego wzrokiem.Wyrok w tejsprawie stanowiłby precedens w prawie międzynarodowym.Pochłonięta lekturą, w pewnej chwili kątem oka zauważyłajakiś ruch, ale otrząsnęła się dopiero wtedy, gdy w otwartychdrzwiach łazienki pojawił się Saul.Sądząc po mokrychwłosach, chyba właśnie wyszedł spod prysznica.Miał ręcznikna biodrach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]