[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rysowaliśmy Indian, którzy mieszkali na naszej ziemi na długo przednami, i pani pozwoliła mi wyjść do łazienki.Byłam tam zupełniesama, i nie wiem jak, ale w pewnej chwili okazało się, że mam to narękach.- To obrzydliwe - powiedziała mama.- Nie mogę uwierzyć, żeurodziłam dziecko, które jest w stanie coś takiego zrobić.Nie wiem,jak jutro spojrzę w oczy ludziom w mieście.W oczach tatusia widziałam smutek równy mojemu, tylko że onnie płakał.- Po prostu pobrudziłaś sobie ręce? Nie było tam papieru aniręczników? - zapytał i widziałam, że naprawdę próbuje zrozumieć, jakto się mogło stać.Potrząsnęłam głową, żałując, że nie mogłam potwierdzić tejwersji.Chociaż to by przynajmniej było jakieś sensownewytłumaczenie.Zrobiłam kupę i wytarłam ręce o ściany, bo nie byłopapieru toaletowego.Ale to nieprawda.- No to masz poważny problem, dziewczyno - stwierdziła mama.- Głęboki jak rzeka Yadkin.- Słuchaj mamy - powiedział tato, rezygnując z wyciągania odemnie wyjaśnień, których jak się zorientował, nie potrafiłam muudzielić.Wyszedł z kuchni.Przez moje uszy przelatywały słowa mamy otym, że muszę to wynagrodzić szkole, jej oraz pani Hall, ale mojeserce wyszło stąd razem z tatusiem. Już nigdy więcej nie zrobiłam czegoś takiego, ale też nigdy tegonie zapomniałam.Od tamtej chwili skupiłam wszystkie wysiłki na tym, żeby się staćnajgrzeczniejszą dziewczynką, na jakiej kiedykolwiek spoczęłyzielone oczy mamy.Gdy skończyła pieczenie na cały tydzień, starannie zamiatałamkuchnię, zbierając na śmietniczkę resztki mącznego pyłu.Zdejmowałam czarne blachy z piecyka jak kawałki puzzli i czyściłamje ręcznie.Trzepałam dywanik z werandy tak, jak mama to robiła, ipatrzyłam, jak kawałki liści, włosy i kurz ulatują z wiatrem w jasnychsnopach słonecznego światła.Próbowałam robić wszystko tak, jaktrzeba, żeby mama znów całowała mnie wieczorem w czoło.Sporo czasu minęło, zanim odważyłam się spojrzeć w oczytatusiowi, ale już niedługo znów zaczął mnie nazywać  Bąbelkiem" iprzywoływać do siebie na kolana.A więc można coś wynagrodzić innym.Tylko chyba nieRichardowi.*Bardzo się starałam nieść wodę ostrożnie, żeby nie wychlapała sięz wiadra, tylko że nie miałam pojęcia, że ziemia jest tu aż tak miękka.Potknęłam się o korzeń i trochę mi się wylało, ale zostało jeszczedosyć do sprzątania, więc chyba wszystko jest w porządku.Palceprzykleiły mi się do drewnianego uchwytu na rączce, który jest tam poto, żeby metalowy drut nie wrzynał się w ciało.Już wiele krokówwcześniej dłoń zupełnie mi zdrętwiała i przestała boleć.Stawiam wiadro na podłodze werandy przed drzwiami irozchylam nieco palce, tylko trochę, by uchwyt mógł się wysunąćspomiędzy nich.Moja ręka zastygła w kształcie szponu.Prostuję palcejeden po drugim - to takie uczucie, jakbym popychała ciężkie drzwi,których dawno nie otwierano i które skrzypią przy każdym ruchu.- Gdzie byłaś? - pyta mama, wychodząc zza ramy siatkowychdrzwi (jest tylko rama, bo z siatki zostały zaledwie strzępy przybite dodrewna).Nie czeka na odpowiedz, lecz podnosi wiadro bez wysiłku, jakbynic nie ważyło, i zabiera je do pokoju, który wygląda tak samo jakprzedtem, tylko że teraz muszę przymrużyć oczy, bo w domu jestciemno. - Skoro już wróciłaś z tego spaceru po świeżym powietrzu, tobierz się do mycia okien - mówi i słyszę plusk ryżowej szczotkiwpadającej do wiadra.- Najpierw zmocz szyby, przetrzyj jenamydloną szmatą, a potem wez tę szczotkę i porządnie wyszoruj.Tylko zajrzyj we wszystkie szczeliny.Bierz się do roboty -komenderuje i znika.- Jakie szcze - li - ny? - szepcze Emma, dzieląc to słowo nasylaby.- Nie mam pojęcia - mruczę.- Chyba po prostu musimywyszorować całą ramę, na wszelki wypadek.Od czasu do czasu mama przechodzi przez pokój i zaczynawypakowywać któreś pudlo, potem znów znika i znów się pojawia,torując sobie drogę z kuchni z mopem w ręku.My tymczasemkończymy myć ostatnie okno.Richard hałasuje na górze - pewnie teżrozpakowuje rzeczy.Zabrał ze sobą puszkę piwa i nie zszedł ponastępną, co chyba jest dobrym znakiem.Zastanawiam się, gdzie Emma i ja będziemy chodziły do szkołyna tym odludziu, i naraz przypominam sobie, jak mama mówiła, żenie musimy się martwić szkołą, więc właśnie to zaczynam robić:martwić się.- Mamo, a co będzie ze szkołą? - pytam przez ramię.Po ruchu powietrza poznaję, że właśnie weszła z ganku dopokoju.- Nawet nie myśl o szkole - odpowiada.- Tam w górnymprawym rogu środkowego okna widzę jakiś zaciek.Cofam się o krok, żeby popatrzeć, i rzeczywiście.Wycieram tomiejsce tak zaciekle, jakbym rozgniatała komara.- To gdzie będziemy chodzić? - dopytuje się Emma.- Nie zaczynaj - ostrzega mama i znów wychodzi.Czasami da się z nią porozmawiać, a czasami nie.*- Daj jej spokój, dziecko - mówi Bacia.- Po prostu zostaw ją wspokoju.Tatuś wyjechał sprzedawać wykładziny, a mama zamknęła się wsypialni.Moja babcia - nazywamy ją  Bacia" dlatego, że kiedy byłambardzo mała, nie potrafiłam wymówić  babcia", a potem już takzostało - przyjechała do nas na kilka dni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Podstrony

    Strona startowa
    Elizabeth Lowell Sweet Wind, Wild Wind
    Kalifornijska noc 03 Zaczęło się w Monte Carlo Adler Elizabeth(1)
    Phillips Susan Elizabeth Chicago Stars 04 Odrobina marzeń
    Tom 03 Kandydat na ojca Phillips Susan Elizabeth
    Kalifornijska noc 04 Pocałunki z Barcelony Adler Elizabeth
    Elizabeth Peters The Dead Sea Cipher (pdf)
    Elizabeth Lynn Chronicles of The Dancers of Arun
    Straznicy piekla
    Masters Priscilla 04 Nietypowa sprawa
    Helena Rotwand Opętanie, czyli zgubne skutki masażu stóp
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl