[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może przenieśćgo z separatki, tylko proszę poważnie uprzedzić pacjentów, żebynie byli natarczywi.Bardzo zalecam ostrożność. Wyjdzie, panie docencie? Najgorsze, Bogu dzięki, minęło.Miejmy nadzieję, siostro,miejmy nadzieję.Przenieśli go na salę ogólną.Nie była to sala wielka, wszystkiegosześć łóżek.Jeden pacjent pod kroplówką, jakimiś jeszcze urządze-niami, reszta chodząca.Ludzie starsi, stateczni i przyjacielscy. Gadają, że cosik mu się w głowie zatrzasło, nie?46 Daj mu spokój, on nie odpowie.Słyszałeś pan, co siostramówiła, żeby z nim ostrożnie. Przecie go nie biję.Siedzi se i patrzy. No to co? Siedzi i patrzy, słucha i widzi, nic do niego nie do-ciera.Pomieszane ma coś, biedny chłop.%7łal go.Po takim wypadku,jak mu zabili żonę i córeczkę, też byś pan miał pomieszane. Nie mówię, że nie.Ale trzeba go jakoś rozruszać. Dajcie mu spokój, panowie, od tego są lekarze.Czy on komuprzeszkadza? Niech sobie siedzi. Lekarz gadał, że musi być coś, co go mocno ruszy.Nie umią nato wpaść.Rodzina nie przyjechała, ani na pochówek tych zabitych. Jasiu, słyszysz? Nie napiłbyś się czego? Daj mu pan spokój. Wiecie, jak było z tym wypadkiem? Co mamy nie wiedzieć.Wylazł se z auta, żeby coś kupić.W aucie zostawił żonę z córeczką.Na własne oczy widział, jakten ford wpadł na nich rozpędem i zabił.Walnął w bok i całegomalucha rozbił. Na własne oczy widział? Przecie nie na cudze.Taki duży ford je zabił.Ford Karpi. Capri powiedział nagle Janek.Wszyscy spojrzeli na niego.Wstał, ręce zwinięte w pięści trzy-mał teraz nad głową, twarz nabierała kolorów, rozszerzały się oczy. Capri.Ford Capri.Czerwony Ford Capri.Ludzie!! CzerwonyFord! Haneczka, ludzie! Jolunia! Zabili je, luudzieeee!Klękał powoli, z tymi uniesionymi rękoma. Haneczka! Jolunia! Haneczka, Jolunia! Aaaa. Trzym go zawołał jeden. Trzym, ja lecę po siostrę.Teraz już wiedział wszystko, znów wiedział.Nikt mu już niczegonie musiał mówić, najlepiej, żeby jego także o nic nie pytano.Poco by miał odpowiadać obcym ludziom na idiotyczne pytania, naktóre nie ma prawdziwych odpowiedzi. Dobrze się pan czuje, panie Pawlas? Lepiej?Czy lepiej mu pamiętać, czy też nie pamiętać? Przecież pytająserdecznie, z najszczerszą troską.Powinien być wdzięcznym.Takiesą zasady, takie są reguły.Głupie są, kretyńskie tak bardzo, że boli.47W domu przez cały pierwszy dzień przesiedział w jednym miej-scu na tapczanie, myśląc o tym samym.Ze straszliwą, tępą rozpa-czą zastanawiał się, dlaczego nie zatrzymał się wtedy na drodze,z jakiego powodu nie powiedział chodzcie.Gdyby się zatrzymał choćby na pięć minut.Gdyby powie-dział.Drugiego dnia znosił na jeden stos wszystkie rzeczy, ubranianależące do Hanki i Joluni.Całą noc przeleżał na tym stosie, prze-płakał.Potem spakował toboły, wyniósł przed blok, do betonowegoboksu na śmieci.Potem stał w progu, patrzył.Mieszkanie było zwyczajne, tylko nadmiernie zakurzone.Wą-saty kurz zalegał na meblach, szybach, na podłodze.Kwiaty stałysuche jak wiór, połamane.Dawno już umarły.I fikus ulubiony,i beniamin, który był jej dumą.Nawet kaktusy umarły.Zaczął więc sprzątać, bo tak należało, bo takie są reguły.Z oczupłynęły mu bezgłośne łzy, ponieważ zawsze robiła to Hanka.On ki-bicował najwyżej, bo nigdy nie zgadzała się na jego pomoc w domu.Nie od tego są mężczyzni.Teraz musiał sam prać firany, zasłony,trzepać wkurzone chodniki przed blokiem.Coraz jaśniej i jaśniejrobiło się w mieszkaniu, coraz ciemniej w nim samym.Nie odpowiadał na pozdrowienia współczujących sąsiadów.Dzwonił telefon służbowy, założony przez zakład dzwonił wie-lokrotnie.Najpierw nie odbierał, pózniej wyłączył.Trzeciego dniapomyślał, że dawno nic nie jadł.Lodówka była pusta, sam ją prze-cież wysprzątał.Otworzył więc stojące na półce w sypialni pudełkopo landrynkach to była ich kasa, domowy bank.Wziął pieniądze, ubrał się i wyszedł.Wracając napotkał delegację z huty.Do niego szli.Delegacjaniby na pogrzeb zasłużonego związkowca.Przewodniczący rady ro-botniczej, zastępca, z nimi jakieś dwie smutne sowy, gotowe płakaćza niego.Wręczyli mu paczkę, kazali podpisać listy.Jedna lista by-ła na paczkę, inne listy na pieniądze.Rozliczenie pensji, premii,czegoś tam jeszcze.I chorobowe.Listy podpisał, paczkę i pieniądze wziął.Takie są zasady.Niezaprosił ich do mieszkania, to by było zbyt trudne.48 Może by pan do sanatorium gdzieś pojechał, panie inżynierze?Mamy kilka ciekawych skierowań. Dziękuję, dostałem skierowanie ze szpitala.Na trzy tygodnie. Do sanatorium? Tak.A tu mam jeszcze jedno L-4.Wieczorem u drzwi odezwał się dzwonek.Właściwie go obudził,siedzącego przy stole.Rozejrzał się, półprzytomny.Jak przedtem,nie miał ochoty otwierać.Dzwonek był jakoś szczególnie ostry, za-wzięty.Jakby wbrew sobie wstał z krzesła, odsunął kubek z kawą.Przed drzwiami zatrzymał się, zmarszczył brwi.Po tamtej stro-nie usłyszał stłumiony gwar, mówiło kilka głosów na raz, takimświszczącym niemiłym szeptem, ktoś kogoś uciszał: cii.! Po-nownie zabrzmiał dzwonek. Więc my tu, Jasiu, do ciebie.Same najlepsze kolegi.Co było,to było, ale w twoim nieszczęściu wszystko już nieważne.Chcieliby my wypić pod to twoje zmartwienie, boś stypy chyba nie robił,co?Patrzył na nich zamyślony. No co, Jasiu, kolegów nie poznajesz, czy jak? Spierdalajcie, koledzy.14. Tutaj powiedział major Wrzód i pokazał na mapie. W tymwąwoziku założycie bazę.Godzina dwudziesta trzecia.Pełen sprzętdo minowania, dwie stacje naprowadzające
[ Pobierz całość w formacie PDF ]