[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co?- Jest na ciebie o coś wściekły.Nie wiem, o co.- Musi mieć jakiś powód.- Co?- Nic - odparłem.- Musisz znalezć jakieś bezpieczne miejsce.- Uśmiechzniknął, wróciło napięcie.Cokolwiek słyszała, wystarczyło, \ebyzaczęła się bać - o mnie, mo\e o swego ojca i nawet o siebie.Chciałem jej powiedzieć, \e w jedynym znanym mi bezpiecznymmiejscu byłbym w jeszcze większym niebezpieczeństwie, ale poco ją dodatkowo straszyć.- Znajdę.- Obiecujesz?- Tak.Dzięki.Nie chciała się rozłączyć.Czasami słychać to nawet przeztelefon.- Indio.- W porządku.Nic mi nie jest.- Jeśli się czegoś boisz.- Czego?- Nie wiem.Pogadamy, jak wrócę.- Dobry stary wujaszek Max szukający małej Indii.- To ju\brzmiało lepiej.Napięcie zniknęło z jej głosu.- Co do mnie, zgadza się, ale ty nie jesteś taka mała.Muszęlecieć.Mam twój numer.Zadzwonię za tydzień.- Nie wiesz, ile to dla mnie znaczy - powiedział Chris, gdypodniósł słuchawkę - \e nie dzwonisz o drugiej w nocy.- To ja.Troskliwy jak zawsze.Co z Webberem?- Mam.Ale dali mi wydruk z trzech miesięcy.Chceszwszystkie?- Jasne.Zapisz sobie numer.127Podałem Chrisowi numer faksu zabezpieczanego kodem pin.Działał ze spoofem*, więc jeśli ktoś namierzał linię faksuChrisa, nie mógł wyśledzić jego faksu do mnie.Bałem się zadać ostatnie pytanie, o Patricię, w obawie, \ebynie przynieść sobie pecha.- Masz to nazwisko?- Joan Hanahan.Okłamała mnie.Nic więc dziwnego.- Zało\ę się, \e płaciła gotówką.Ja bym tak zrobił, gdybymwepchnął ekipę obserwacyjną do samolotu.- Nie.Zapłaciła firmową kartą kredytową.Chyba Visą.Mamtu gdzieś numery.- Nie potrzebuję ich.Tylko nazwę firmy.Usłyszałem, jakChris otwiera szufladę i grzebie w niej.- Applied Science Research.Szyte grubymi nićmi.Ale po cyrku w Nowym Jorku ju\ nicmnie nie dziwiło.- Nie chcesz wiedzieć, kto jest właścicielem Applied Science?- spytał Chris.- Osiem wielkich funduszy emerytalnych.Ale conajdziwniejsze, jest te\ firma Kajmanów.Jej akcje ma pół tuzinafasadowych przedsiębiorstw.Sprawa śmierdzi.- Kto jest właścicielem firmy z Kajmanów?- Poszperam.- Chris.- Wiem.Kochasz mnie.- Kto by cię nie kochał.* Spoof jest to wymyślony adres sieciowy, który pokazuje się zamiastprawdziwego (przyp.tłum.).Rozdział 19Na zewnątrz czuło się w powietrzu zimę.Nikt o zdrowychzmysłach nie zjechałby na dół do Val d Isere.Ale ja tak.Umocowałem wiązania, zało\yłem plecak, opuściłem gogle iruszyłem w dół lodowca na wschód, do Włoch, Il Bel Paese.Kierowałem się do Colle del Nivolet, na końcu asfaltowejdrogi, która biegła do włoskich Alp z Turynu.Kiedy planowałemtę trasę, nie wyglądała na trudną: Colle le\y 1200 metrówponi\ej Val d'Isere, w odległości niecałych dziesięciu mil, zaterenem, który znałem.Ale poprzednio miałem prawie trzydzieścilat mniej.A mo\e chodziło o syndrom płaskiej mapy.A mo\eteraz w powietrzu było więcej spalin.W ka\dym razie, to cud,\e ja, facet po czterdziestce, dojechałem na miejsce, nocą, nanartach.Naprzemienne odwil\e i mrozy sprawiły, \e stok pokrywałlód.Bardziej przydałyby mi się raki i czekan ni\ narty.Chmuryzasłaniały księ\yc.W pewnym momencie byłem pewny, \e zarazzjadę pięćset stóp w dół stoku na tyłku.Ostatecznie skończyłosię na pięciu stopach, ale strach był ten sam.Schodziłem ipodchodziłem co najmniej trzy tysiące stóp, zdejmując i za-kładając narty, gdy lodowce pojawiały się i znikały.Bolały mniełydki.W jednym miejscu roztopiona woda zmyła mnie przezpróg.Na szczęście nie było wysoko.Gdyby nie świecił księ\yc,a ja nie miałbym szczęścia, moje zamarznięte zwłoki wcią\ bytam le\ały, w szczelinie lodowca, czekając a\ za tysiąc latodkryje je jakaś obca rasa z silikonowymi chipami zamiast serc.Ale miałem szczęście i wreszcie, tu\ po wschodzie słońca,dotarłem do maleńkiego włoskiego posterunku w Chiapini.Półgodziny pózniej złapałem cię\arówkę wiozącą mleko do CeresoleReale, nad jeziorem o tej samej nazwie.Stąd dwieście dolarów129zawiozło mnie do Turynu, a kolejne dwie setki - ten samkierowca, inny samochód - do Genui.Na Piazza Principezłapałem ostatni autobus do La Spezia i o wpół do drugiej wnocy za dwadzieścia dolców lekko zalany taksiarz, zabłądziwszyzaledwie cztery razy, odnalazł port.W pewnym momenciezabrakło nam benzyny i musiałem dać kierowcy pieniądze nadwadzieścia litrów paliwa.Nawet wtedy musiałem przez ponad pół godziny błąkać się podokach, zanim znalazłem parę tuzinów niemal całkiem nowychmercedesów, porsche i audi, i wszedłem za nimi na pokład. Transport samochodów" - powiedział Jurij.Mo\e zajął sięlegalną działalnością.Rozdział 20Całe \ycie spędziłem w norach, gdzie woda nie nadawała się dopicia, gdzie szczury roznosiły d\umę, gdzie miało się szczęście, jeślizłapało się tylko malarię, a ja nie chorowałem nawet przez jedendzień.Dwie godziny po wypłynięciu z portu na tym przerdzewiałymwraku Jurija dopadła mnie gorączka; byłem pewien, \e to zapaleniepłuc.Przespałem, dygocząc i pocąc się, czterdzieści osiem godzin.Mo\e dłu\ej.Moja kabina nie miała iluminatora.Nie odró\niałemdnia od nocy.Przespałem Bengazi i kilka innych portów.Trzeciego dnia gorączka zdawała się ustępować, ale wcią\ niemogłem jeść ani opuszczać koi, chyba \e koniecznie musiałem.Na czwarty dzień wyszedłem niepewnie na pokład, zrobiłemkilka kroków i zjadłem podwójną porcję obiadu.Z La Speziawypływaliśmy jako Xerxes II".Teraz nazywaliśmy się Demo-polis".Podejrzewałem, \e wiezliśmy nie tylko samochody.Byłem albatrosem, pechowcem.Załoga mnie ignorowała.Tymlepiej dla mnie.Mogłem sobie w spokoju wszystko poukładać.Jedno mnie niepokoiło: byłem ściśle obserwowany przez całądrogę z Newark i co najmniej przez jeden dzień w Nowym Jorkutydzień wcześniej.Za ka\dym razem było to Applied ScienceResearch, firma, która - jak się dowiedziałem dzięki O'Neillowi- zawarła kontrakt z Webberem na brudną robotę.Potempojechałem do Pary\a i ktoś napuścił na mnie Francuzów.To niemogło być Applied Science Research.Francuzi nadal mają zadu\o rozsądku, by zlecać szpiegowanie innym.Mo\e maczałow tym palce CIA.Znów Webber? Został przydzielony do Pary\ai wiedział, kogo poinformować.Nie miałem cienia dowodu, \eto był on, ale tylko to przychodziło mi na myśl.Kto jeszczemógłby zmobilizować takie środki? Mimo to nadal coś się niezgadzało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]