[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz uprząż tę kilka razy kradł jej smokimieniem Strabo, który również kolekcjonuje tego rodzaju precjoza.Wzajemne wykradanie sobieuprzęży stało się czymś w rodzaju współzawodnictwa pomiędzy nimi.Ostatnio była ona znowuu Nocnego Cienia.Z Nocnym Cieniem i Wielką Czeluścią wiązało się wiele nieprzyjemnych wspomnień Bena.W Landover było wiele miejsc, których Ben nie kwapił się więcej odwiedzać, lecz dom owejwiedzmy był na samym szczycie listy.Lecz przecież wtedy Nocny Cień odeszła do zaczarowanego świata.czyż nie? Willow odeszła, gdy powiedziałam jej o uprzęży Matka Ziemia przerwała jegorozmyślania. To było dwa dni temu.Musisz się spieszyć, jeśli chcesz ją dogonić.Ben skinął nieprzytomnie, zauważywszy, że niebo ponad niezmiennie mrocznymi bagnamipowoli rozjaśnia się i wkrótce zacznie świtać. %7łyczę ci powodzenia, panie! zawołała Matka Ziemia.Zaczęła z powrotem pogrążać sięw błocie, zmieniając gwałtownie kształty w czasie opadania. Odnajdz Willow i pomóż jej.Pamiętaj, obiecałeś.Ben chciał ją już wołać, mając w zanadrzu przynajmniej z tuzin pytań, lecz Matka Ziemiazniknęła niemal w jednej chwili.Zatonęła w bagnie i zniknęła.Ben stał z uczuciem pustki nadgładką, płaską powierzchnią błota. Wiem przynajmniej, dokąd poszła rzekł do siebie. Teraz muszę jakoś wydostać sięz tych trzęsawisk.Jak pod wpływem magicznego zaklęcia, wygrzebując się szybko spod sterty liści, pojawił sięprzed nim błotny drobiazg.Przyjrzał mu się z powagą, odwrócił, ruszył przed siebie, zatrzymałsię i znowu odwrócił, czekając.Ben westchnął.Jaka szkoda, że to jego życzenia nie były w ten sposób i tak szybkodostrzegane.Zerknął w dół, na Dirka.Ich spojrzenia się spotkały. Masz ochotę na mały spacerek na północ? zapytał kota.Kot jak można byłoprzewidzieć nie odpowiedział.AOWYByli o cztery dni drogi od Elderew, na południowy wschód od Rhyndweir, w samym sercuGreensward, gdy spotkali myśliwego. Czarny jak węgiel wydobyty z północnych kopalni, jak cień, który nigdy nie widziałświatła dnia.O, matko! Przebiegł tuż obok mnie tak blisko, że gdybym wyciągnął rękę,mógłbym go dotknąć.Był pełen gracji i wdzięku, a skakał tak, jak gdyby ziemia nie potrafiła goprzy sobie utrzymać.Przemykał obok nas, jak podmuch wiatru, który możesz poczuć, czasaminawet dostrzec, lecz nigdy dotknąć.Och, nie nie chciałbym go dotknąć.Nie chciałbymdotknąć czegoś tak.czystego.To było jak obserwowanie ognia czystego, lecz palącego, jeślizbytnio się zbliżysz.Nie chciałem podchodzić zbyt blisko.Aowca mówił szybko głosem rozedrganym emocjami, które zbyt łatwo odbijały się na jegotwarzy.Wczesnym wieczorem zasiadł wraz z Benem i Dirkiem przy niewielkim ognisku,rozpalonym pod koronami dębów.Słońce rozpościerało nad zachodnim horyzontempurpurowoczerwoną łunę, podczas gdy na wschodzie zapadał już szaro-niebieski zmierzch.Ostatnie godziny dnia były spokojne i ciepłe.Deszczowe chmury ostatnich czterech dnipozostawały już tylko wspomnieniem.Ptaki nuciły swe wieczorne pieśni, a w powietrzu unosiłsię zapach kwiatów.Ben dobrze się przyjrzał myśliwemu.Był to wysoki, szczupły człowiek o spalonej słońcemi zesmaganej wiatrem skórze, i o stwardniałych dłoniach.Nosił leśny strój i wysokie, skórzane,miękkie buty, by mógł się wygodnie i cicho poruszać w czasie łowów.Miał kuszę, długi łuk,strzały do jednego i drugiego, oraz nóż myśliwski.Jego twarz, wydłużona i koścista, stanowiłamozaikę płaskich powierzchni połączonych ostrymi krawędziami, na której naciągnięta byłamocno teraz jeszcze bardziej, za sprawą zdenerwowania skóra.Wyglądał na człowiekaniebezpiecznego; kiedyś mógł taki być.Lecz nie tej nocy.Tej nocy był inny. Chyba zwariuję zamruczał nagle, ni to ostrzegając siebie samego, ni to po prostustwierdzając fakt.Wielką łapą przetarł czoło i przybliżył się do płomieni ogniska, jakby chciałwchłonąć ich ciepło. O mały włos w ogóle by mnie tam nie było, wiesz.Właśnie chciałem iśćw Melchor, na kozły.Wszystko miałem spakowane, kiedy znalazł mnie Dain.Dopadł mnie narozstajach, pędząc tak, jakby jego żona odkryła właśnie to najgorsze.Wrzeszczał za mną jakgłupiec.Zwolniłem i zaczekałem.No i wtedy ja stałem się prawdziwym głupcem. Organizująłowy mówił. Sam król to ogłosił.Jego ludzie są wszędzie i szukają najlepszych myśliwych,by schwytali coś w sieci.Nie uwierzysz co! Czarnego jednorożca! Tak, właśnie tak! mówiłpodniecony. Mamy schwytać czarnego jednorożca, choćby miało to zająć miesiąc, będziemyprzeczesywać dolinę od końca do końca.Musisz iść.Dają każdemu dwadzieścia sztuk dzienniei żywność.Jeśli go schwytasz, dostaniesz jeszcze pięć tysięcy sztuk!Myśliwy zaśmiał się posępnie. Pięć tysięcy sztuk.Taka okazja jeszcze nigdy mi się nie nadarzyła.W każdym razie takiejforsy nie widziałem przez ostatnie dziesięć lat pracy.Spojrzałem na Daina i pomyślałem, żepostradał rozum.Ale jego oczy lśniły więc jednak była to prawda! Polowanie.Nagroda pięćtysięcy sztuk.Król czy jakiś tam inny głupiec wierzył, że żyje tu jakiś czarny jednorożec i żemożna go schwytać.Ben rzucił spojrzenie na Dirka.Kot siedział o kilka stóp od niego, wpatrzony w mówiącego,z łapami tak podkulonymi pod siebie, że nie było ich widać.Nie drgnął, ani nie odezwał się odczasu, gdy łowca przybył do ich niewielkiego obozowiska i zapytał, czy mogliby go poczęstowaćkolacją.Dla wszystkich z zewnątrz Dirk był najnormalniejszym w świecie kotem.Ben niepotrafił opanować się przed ciągłym zastanawianiem się, o czym też to zwierzę myśli. No i poszliśmy, Dain i ja my i jeszcze dwaj podobnie usposobieni myśliwi.Poszliśmy doRhyndweir, bo tam miało się zacząć.Cała równina pomiędzy widłami rzek była pełnaobozujących myśliwych.Byli naganiacze.Był lord Kallendbor i wszyscy inni możni ze swymizakutymi w zbroje rycerzami i piechurami.Były konie i muły, woły obładowane żywnością,tragarze i ludzie ze świty.Całe morze ludzi i głosów, które odstraszyłoby każdą zwierzynęw promieniu dziesięciu mil! Niech to! Cóż to było za zamieszanie! Ale i tak zostałem.Myślałemo pieniądzach, ale i o czymś innym o czarnym jednorożcu.Przecież coś takiego nie istnieje.Wiedziałem o tym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]